YG "Still Brazy" - recenzja
"I'm the only one who made it out the west without Dre" - rapuje YG w singlowym "Twist My Fingaz", i chociaż jest to stwierdzenie mocno na wyrost (wszak wielu reprezentantów zachodniego wybrzeża odniosło sukces w branży bez pomocy Dre), to trzeba przyznać że młody reprezentant Bompton wszedł we współczesny mainstream z buta i praktycznie w pojedynkę (a raczej w duecie z Mustardem) wprowadził westcoastowy gangsta rap z powrotem na salony.
Dwa lata po premierze debiutanckiego "My Krazy Life", którego sukces odbił się szerokim echem w całej branży i wywindował 26-letniego rapera na hip-hopowy top, YG powraca ze swoim drugim solowym albumem - "Still Brazy".
Każdy artysta wie, że nagranie follow-up'u nie jest łatwe - szczególnie w sytuacji, kiedy twoja pierwsza płyta wyniosła cię na szczyt a spora część słuchaczy uznała ją za współczesny klasyk. Dużo muzyków w historii oblała ten test, nie potrafiąc dostarczyć kolejnego LP, które raziłoby siłą ognia na poziomie porównywalnym z pierwowzorem. Przekonał się o tym chociażby Snoop Dogg - jedna z ikon zachodniego wybrzeża, którego kariera po premierze płyty "Tha Doggfather" ostygła dość mocno, a wszystko przez niemożność nagrania drugiego "Doggystyle"...
Specjalnie przywołałem w tym miejscu Calvina, bo historie obu panów w tej materii są dosyć podobne i obaj musieli zmierzyć się z identycznymi problemami na tym etapie swojej kariery, a największym z nich była niewątpliwie absencja głównego producenta, będącego współtwórcą sukcesu poprzedniej płyty. Tu gdzie Doggfather poległ, YG wyszedł obronną ręką nagrywając pod presją album, który po pierwszym odsłuchu stał się moim kandydatem do płyty roku!
Dlaczego? Przede wszystkim "Still Brazy" to pierwsza od dawna mainstreamowa pozycja, nagrana w brzmieniu jakiego oczekiwałem, a "Don't Come To LA" jest bez wątpienia jednym z najlepszych kawałków otwierających płyty, jakie dane mi było usłyszeć w ostatnich latach. Dosyć kombinowania i prób przenoszenia południowych patentów bitowych na zachodnie wybrzeże. Dosyć sztucznego minimalizmu i braku melodyjności zastępowanej toporną plastikową sztucznością. Przed nami niecała godzina muzyki w Klasycznym kalifornijskim klimacie, jakby żywcem wyciągniętym z połowy lat 90-tych, który sprawia że nogi same chcą tańczyć B-Walka od pierwszej do ostatniej sekundy trwania płyty.
Chociaż nie wszystkie kawałki przypadły mi do gustu i jak zawsze są momenty lepsze i gorsze, to jednak trzeba przyznać, że znaczna większość z nich posiada w sobie ducha klasycznego westu i za to chylę czoła. "Still Brazy" można traktować jako swoistą podróż w czasie do g-funk ery lat 90-tych, która została poddana kosmetycznej obróbce i przywrócona do życia po liftingu A.D 2016. Każdy miłośnik Cali znajdzie tu coś dla siebie - pierdzące basy, wykręcone piszczały i charakterystyczny dla kawałków z zachodniego wybrzeża vibe, a wszystko to opatrzone potężną dawką prostego lirycyzmu pełnego gangsterskiego slangu rodem z setu MOB, który przewija się wszędzie: zarówno w tekstach jak i tytułach kawałków.
Głównym winowajcą tego zamieszania od strony muzycznej jest niejaki DJ Swish - pochodzący z Inglewood młody producent, powiązany z obozem YG (wyprodukował m.in. numer "Get Rich" RJ i IamSu!), któremu przyszło się zmierzyć z nielada wyzwaniem, jakim było zastąpienie DJ Mustarda w roli głównego bitmejkera "Still Brazy". Co by nie mówić o duecie YG/Mustard to jednak nawet najzagorzalsi oponenci bitów tego drugiego i ich "wtórności" przyznają, że tę dwójkę łączyła chemia, której nie spotyka się często w obecnej erze hip-hopu. Tym większe brawa za wysmażenie takich petard na album, nad którym ciążyła naprawdę ogromna presja, i pokazanie w jaki sposób należy łączyć przeszłość z teraźniejszością, których kwintesencją są takie numery jak wspomniane już "Don't Come To LA", czy "Who Shot Me", w którym czuć wyraźną inspirację "What's The Difference" Dr. Dre.
Reszta producentów także stanęła na wysokości zadania. Singlowe "Twist My Fingaz" - choć na oklepanym samplu, również buja naprawdę mocno (to zasługa Terrace Martina), 1500 Or Nothin' zapodał bangier na którym nawet Lil' Wayne brzmi dla mnie znośnie i moim zdaniem to właśnie "I Got A Question" ma największe szanse na pociągnięcie sprzedażowo "Still Brazy" i stanie się hitem na miarę "My Nigga" (dostrzegam tu pewnien follow-up w zwrotce Weezy'iego), a linia basowa w "She Wish She Was" przypomina mi słynny nieopublikowany nigdy bit lecący w końcówce teledysku "California Love" 'Paca i Dre. Jednym słowem jest to klasyczny west a do tego album pod względem sekwencyjnym brzmi bardzo spójnie.
Wiemy już, że warstwa muzyczna wybija się zdecydowanie na pierwszy plan - a jak z tekstami? Cóż, kiedy słuchacz oswoi się już z myślą, iż YG stosuje nietypowy wordplay, by za wszelką cenę ominąć literę "c", do jego uszu trafi typowy gangsta shit jak z czasów "Bangin' On Wax". Nie są to może jakieś techniczne wyżyny z panczlajnami ala Slaughterhouse, ale raper płynie na bitach z jeszcze większą swobodą niż na "My Krazy Life" wykładając przy okazji podręcznikowy tutorial na temat egzystencji w Bompton. W "Don't Come To LA" YG przedstawia swoje stanowisko względem osób spoza miasta, którzy chcą być stowarzyszeni w dwoma największymi setami na zachodzie, na "Who Shot Me" opowiada historię zeszłorocznego zamachu w wyniku którego został trzykrotnie postrzelony, zaś w "Blacks & Browns" piętnuje system społeczno-gospodarczy, nawołując jednocześnie do jedności pomiędzy czarnymi i Latynosami w Ameryce. Pomimo tego, że każdy kawałek krąży siłą rzeczy wokół gangsterskiej konwencji, to numery są zróżnicowane na tyle, na ile mogą być przy tego typu albumie. YG nigdy nie był typem wielkiego tekściarza, ale przez te dwa lata zdołał się rozwinąć, poprawiając przede wszystkim flow które stało się dużo płynniejsze i jeszcze bardziej melodyjne.
Pomimo całej zajebistości tego krążka, nie zabrakło na nim również kilku bubli. Największym z nich jest "Why You Always Hatin'?" - zdecydowanie najsłabszy joint na albumie. Pomijając udział Drake'a który nigdy mi nie podchodził i raczej się już do niego nie przekonam, to sam kawałek jest po prostu kiepski i brzmi jak typowy leftover, których YG nagrał do szuflady pewnie sporo. To samo tyczy się również populistycznego "FDT", które traktuję jako nieudaną próbę nagrania politycznego rapu. Nie przekonuje mnie również do końca mastering całego materiału - choć brzmieniowo "Still Brazy" wjeżdża mi dużo lepiej aniżeli "My Krazy Life", na tym ostatnim słychać że raper miał do dyspozycji większy budżet, co zaowocowało dużo wyższą wartością produkcji i bogatszym dźwiękiem. Mam nadzieję, że przy następnej płycie YG uderzy po pomoc do DJ Quika, który jest najlepszym specjalistą od miksu obok Dr. Dre. Usunięcie z tracklisty świetnego "I Wanna Benz" było również sporym faux pas ze strony artysty - z tym singlem na pokładzie (zamiast wspomnianego "Why You Always Hatin?") "Still Brazy" byłoby albumem bardziej kompletnym.
Na tym minusy się kończą a przewaga pozytywów każde w chwili obecnej stawiać "Stil Brazy" jako pretendenta do tegorocznej płyty roku. Album jest świetny i reszta Kalifornii powinna zdecydowanie podążać za YG w kwestii brzmienia, bo cały materiał buja naprawdę kozacko i jest dowodem na to, że Gangsta Rap ma jeszcze rację bytu w obecnym mainstreamie. Jest to najbardziej westcoastowo grający materiał wydany w wielkiej wytwórni od ładnych paru lat. Ci, którzy narzekali na bity Mustarda powinni być usatysfakcjonowani klimatem krążka. Producenci stanęli na wysokości zadania, goście również dali radę (szczególnie AD, który sieknął chyba najlepszą zwrotkę ze wszystkich), więc pozostaje jedynie mieć nadzieję na dobrą sprzedaż płyty i może w niedalekiej przyszłości otrzymamy więcej tak grających albumów. "Still Brazy" to idealny materiał na wakacje, pokazujący jak powinien brzmieć klasyczny west coast w odświeżonym wydaniu. Czwórka.
Płyta roku "jak na razie" bo rok się jeszcze nie skończył - to raz. Dwa - nie rzucam "piątkami" na prawo i lewo - album ma 5 to dla mnie album, który zapada w pamięci na długie lata jak "Doggystyle", do którego można wrócić po dwóch dekadach i dalej brzmi tak samo świeżo jak w dniu premiery - czy "Still Brazy" stanie się taką płytą ciężko dziś powiedzieć.. wróc z pytaniem za 3 lata to ci powiem czy dalej jej słucham :)