Sean Price - wspomnienie
2015 to rok, który zapamiętam ze smutnego powodu. To rok, w którym odchodzą ludzie, którzy w moich oczach zdawali się być niezniszczalni, nieśmiertelni. Wieczni, nawet pomimo sędziwego już wieku. Ben E. King. Król bluesa, B.B. King. Christopher Lee. The Jacka. Spoza muzycznych kręgów - znakomity pisarz i reżyser Tadeusz Konwicki, a także do samego końca zdumiewający inteligencją nestor polskiej polityki, Władysław Bartoszewski. Na początku czerwca odszedł fenomenalny raper, ikona nowjorskiej sceny battle-rapu, Pumpkinhead a.k.a. PH... Teraz zaś - pożegnaliśmy rapera, który - wydawałoby się - jest "większy niż życie", gościa, którego nie pokona nic. Jedyny i niepowtarzalny Mic Tyson. Sean Price. Urodzony 17 marca 1972 roku - zmarł 8 sierpnia 2015...
Wciąż ciężko mi w to uwierzyć. Miałem okazję spotkać się z Seanem osobiście rok temu, w Żywcu, podczas festiwalu Hip Hop na Żywca. Po zajebistym koncercie Heltah Skeltah i Smif-N-Wessun, jakimś cudem z grupką fanów zdołałem wbić do namiotu artystów po autografy. Sean siedział na kanapie, gawędząc z Tekiem. Nieśmiale podszedłem i wybełkotałem prośbę o autograf. P spokojnie, z uśmiechem podpisał mój egzemplarz "Nocturnal". Wziął także książeczkę "Dah Shinin'", którą podsunąłem Tekowi - i kazał mi zgadywać, gdzie jest na zdjęciu grupowym Duck Down, znajdującym się na ostatniej stronie książeczki. Wskazał mi siebie ze śmiechem, po czym zaznaczył siebie wielkim "P". Wielki, potężnie zbudowany, z okazałą brodą, niczym Zangief ze Street Fightera - wyglądał groźnie, okazał się jednak niezwykle serdecznym, wyluzowanym gościem.
Takim go zapamiętam. Takiego Seana słyszę w jego utworach - rubasznego giganta, rozdającego na prawo i lewo soczyste, hardkorowe punchline'y (This hardcore rappin' is played out - till I hardcore slap you and ask you - what's played out?!) - ale także gościa o ogromnym poczuciu humoru. Jego wersy były zawsze przezabawną, po prostu niemożliwą do brania na poważnie mieszaniną agresywnych gróźb, punchy i nawiązań do popkultury - mieszaniną skonstruowaną jednak inteligentnie i nawiniętą zaiste ekspercko. Na majku nigdy nie nudził, zawsze imponował błyskotliwością i inwencją w wymyślaniu kolejnych werbalnych popisów. Imponował także... autentycznością. Nie kreował żadnego wizerunku, nie udawał kogoś, kim nie jest - był zawsze sobą, na 100%. Nie bał się mówić, co myśli, nie bał się kpić i żartować, także z siebie. Uwielbiał to, co robił.
Jego dyskografii może zazdrościć każdy raper. Był jednym z filarów Boot Camp Clik - jednej z najbardziej szanowanych hip-hopowych ekip z Nowego Jorku.Zadebiutował w 1995 roku, na "Dah Shinin'" Smif-N-Wessun, na bootcampowym posse cucie "Cession at da Doghillee". W tym samym roku, razem z Rockiem i panami z O.G.C., P zaprezentował klasyczny joint o najbardziej chyba wariackim tytule w historii - "Lefleur Leflah Eshkoshka". Coś pięknego.
Jako 1/2 kultowego duetu Heltah Skeltah, nagrał jeden z najlepszych - w mojej opinii - albumów lat 90. "Nocturnal", niemiłosiernie bujający, niezmiernie wciągający boombapowy klasyk na ultramocnych, dusznych i mrocznych produkcjach Da Beatminerz - na których Sean a.k.a. Ruck i Rock płyną nie-sa-mo-wi-cie. A "Therapy" z gościnnymi wokalami Vinii Mojiki to po prostu poezja. Polecam zresztą lekturę Klasyka na Weekend autorstwa Daniela Wardzińskiego.
Jednak nie tylko "Nocturnal" jest godne uwagi. Sean wydał także cztery płyty z załogą Boot Camp Clik, trzy kozackie solowe albumy, mixtape'y, EPkę "Land of the Crooks" z M-Phazesem... jak i nagrał absolutnie zdumiewającą ilość gościnnych występów u innych artystów. Czy to ziomale z Boot Camp, czy Cunninlynguists, czy Jedi Mind Tricks ("Blood Runs Cold" z płyty "Violent by Design" - to pierwszy kawałek, na którym usłyszałem Seana) - Sean dogadywał się ze wszystkimi, dla wielu prominentnych MC był wzorem i przyjacielem. Z reprezentantami Detroit, Black Milkiem i Guilty Simpsonem, nagrał album pod szyldem Random Axe. Ba, zdarzyło mu się nagrać nawet z naszymi rodakami - z TomBem, Niziołem, Bonsonem, Popkiem i Kierem w kawałku "Hometown", wyprodukowanym przez Domingo.
P wywoływał uśmiech nie tylko absurdalnymi wersami. Jego humorystyczne filmiki i pranki z "serii" "The Sean Price Show" to klasyka gatunku, idealnie obrazujące dystans, z jakim P podchodził do siebie i do świata. Próba sprzedaży ziemniaka do lombardu (nie byle jakiego zapyziałego kartofla, nie myślcie sobie - tylko ziemniaka, którym w latach 60. dostał sam Martin Luther King! Serio!)? Parodia wywiadów Nardwuara czy programu "The Joy of Painting" malarza Boba Rossa? Przejęcie labelu Duck Down Records i zastąpienie go Ruck Down Records? I w końcu - kradzież Świąt Bożego Narodzenia jako Grinch? To mógł wymyśleć tylko P.
Wiele osobistości ze świata hip-hopu złożyło hołd zmarłemu artyście. Writer Meres One namalował ogromny mural na skrzyżowaniu Bergen Street i Kingston Avenue, na Brooklynie (poniżej zdjęcie muralu). Mr. Green stworzył mały audiowizualny tribute, zatytułowany "Live from Bedroom 9". Peter Rosenberg poświęcił Seanowi odcinek swej audycji "Real Late". Deejay Irie, turntablista i "cinematic DJ", stworzył miks teledysków Seana... Również warszawski producent Luxon opublikował symboliczny tribute dla P. - tak samo nowosądecki beatmaker Fawola.
31 maja tego roku minęło dokładnie 10 lat od wydania pierwszej solówki Seana, "Monkey Barz". Proponuję uczcić jego pamięć, puszczając ów kozacki album na cały regulator. Spoczywaj w pokoju, P - nawet jeśli zwykłeś mówić o sobie the brokest rapper you know, Twoje dziedzictwo i wpływ na kulturę przyćmiewa jakiekolwiek materialne bogactwa. Dzięki za wszystko.
Panowie, źle to odczytaliście. Ochłońcie i przeczytajcie jeszcze raz... Czy gdzieś wspomniałem o politycznych osiągnięciach bądź blamażach Władysława Bartoszewskiego? Nie. Muszę Was rozczarować - mam szczerze gdzieś politykę, nie opowiadam się za żadną ze stron... Napisałem tylko, że w moich oczach Bartoszewski był niemal nieśmiertelny. Mam do niego szacunek, respekt i podziw DLATEGO, że nawet w tak zaawansowanym wieku zachował przytomność umysłu, cytując pewien komentarz - "znakomitą kondycję psychofizyczną" i czynnie angażował się w działalnośc polityczną, pisarską itd. - nieważne, po jakiej stronie konfliktu. Jako student historii mam też po prostu szacunek do ludzi wiekowych, ludzi, którzy przeżyli koszmar lat wojennych - ludzi, którzy żyli i wychowali się w innej "epoce", odebrali tak różne od dzisiejszego wychowanie i wykształcenie. Podaję link do ciekawego felietonu "wspomnieniowego", który nieco obrazuje to, co mam na myśli: http://wojciechlazarowicz.natemat.pl/140653,kolega-bartoszewski
(wiem, że to "Lisowy" serwis, ale wierzcie mi - w tym artykule nie ma żadnej agitacji politycznej ;-))
Bartoszewski był dla mnie takim żywym, niezniszczalnym świadectwem historii. I właśnie dlatego jego nagłe odejście było taki wstrząsem - nie tylko pewnie dla mnie...
Przyznaję natomiast, że nie do końca podoba mi się użyte przez mnie sformułowanie "zdumiewający inteligencją". Z chęcią bym je wymienił.
"Zacząłeś politycznie, masz polityczną odpowiedź. Pozdrawiam!" - Nie zadałem żadnego pytania ;-) Również pozdrawiam serdecznie.
https://www.youtube.com/watch?v=VbLgWBoFhng
https://www.youtube.com/watch?v=VbLgWBoFhng