50 Cent "Get Rich Or Die Tryin'" (Klasyk Na Weekend)
W dzisiejszym klasyku na weekend płyta, która jest dla mnie wyjątkowa. Dlaczego? „Get Rich Or Die Tryin’” to pierwszy rapowy album, którym na poważnie się zajarałem. Z kolei „In Da Club” było pierwszym numerem, przy którym głowa mimowolnie zaczęła mi się bujać. Dlatego wybaczcie jeśli w pewnym momencie stanę się zbyt subiektywny, ale będzie to silniejsze ode mnie. Bez zbędnego przedłużania, panie i panowie przed wami 50 Cent i płyta, która zaniosła go na szczyt.
Niektórym ciężko może być rozsądzić, co sprawiło, że „GRODT” jest tak dobrą płytą. Z pewnością nie teksty, które rozłożone na części pierwsze nie wyróżniają się niczym specjalnym. Mimo mojej całej sympatii do Fiddy’ego muszę to przyznać. Album jest jedną wielką przewózką i wychwalaniem siebie. Znajdziemy historie o gangsterce, kasie, laskach i byciu na szczycie. Ambitnie, prawda? Gdybym miał wyróżnić, któryś z numerów podałbym prawdopodobnie „21 Questions” z genialnym Nate Doggiem, w którym Curtis gdyba czy kobiety są z nim z powodu jego sławy, czy osobowości. Wyżyny liryczne to to nie są, jednak Fifty ma co innego do zaoferowania.
Co takiego? Ucho do bitów, pomysł na to jak je wykorzystać i przede wszystkim charyzmę. Jestem przekonany, że w 2003 roku scena była pełna hustlerów i gangsta raperów, których wersy aż tak nie odbiegały od tych Fifty’ego. Jednak mało, który z nich potrafił zrobić płytę pełną bangerów. „In Da Club”, „Wanksta” czy „If I Can’t” bujają, że aż miło niezależnie od tego czy jest się "wczutym truskulem", czy "ignoranckim niuskulem". Nawet jeśli Curtis wyolbrzymia i podkoloryzowuje to po prostu chce się tego słuchać. Z pewnością spora zasługa w tym Dr. Dre i całej reszty producentów.
Oczywiście poza klubowymi bujaczami nie brakuje innych klimatów. Świetne i moim zdaniem najlepsze na krążku „Life's On The Line” jest przesycone brudnym nowojorskim sznytem. „Many Men” z nieskomplikowanym pianinkiem i mocnym, szczerym tekstem również odbiega od radiowych hitów. Nie sposób nie wspomnieć o „Patiently Waiting” ze zwrotką i bitem Eminema. Chyba nie muszę mówić, że Shady zabił?
Te wszystkie elementy składają się na album, który niezaprzeczalnie jest klasykiem. Może nie pokroju „Illmatica”, ale moim zdaniem rozpoczął pewien trend w mainstreamowym rapie i na dobre wbił się w pamięć odbiorców. Nawet osoby słuchające na co dzień KRS-One’a czy Jedi Mind Tricks lubią od czasu do czasu wrócić do debiutu Fifty’ego. A jako, że lato zbliża się coraz większymi krokami okazji ku temu będzie coraz więcej. Bo kto nie lubi odpalić „Heat”, otworzyć piwa i chillować? „Get Rich Or Die Tryin’” nadaje się do tego wręcz idealnie.
Nie zgodzę się z tym, bo Fifty otworzył mi drzwi do poznania całej reszty. A to czy ma coś wspólnego z prawdziwą muzyką to kwestia mocno dyskusyjna, bo ciężko określić co nią jest.