Young Money "Rise Of An Empire" - recenzja
Pierwszy album kolektywu Young Money był okropną mieszanką wtórności, autotune'owego wycia i pseudobangerów bez polotu i przypominał raczej zbiór średnio udanych odrzutów niż pełnoprawny materiał. Patrząc na potencjał osób, które się tam znalazły, to zamiast stanowić sumę lub iloczyn ich umiejętności stanowił chyba... iloraz. Szczególnie widząc jak rozwinęły się w kolejnych latach kariery takich osób jak Drake, Tyga czy Nicki Minaj, które były wówczas na początku swej drogi. Po pięciu latach YMCMB ponownie łączą siły i atakują wspólnym "Rise Of An Empire". Imperium rzeczywiście w rozkwicie, a czy słyszymy to na wspólnej płycie?
Niekoniecznie. Po pierwszych numerach myślałem, że będzie lepiej niż na "We Are Young Money", ale nadal masa tu nierówności, wahań i potknięć, które ciężko uważać za wypadki przy pracy. Nie brak momentów, które zapadają w pamięć - Wayne podkręca zainteresowanie na "Cartera V" solowym "Moment" ("And see lately, All I've been doin' is celebratin' don't even know what I'm celebratin'"), Cory Gunz przypomina o sobie charakternym wjazdem w "Bang", Mack Maine zapada w pamięć z linijką "Fuck Twitter, nigga / In real life, nobody follow you", Drake dorzuca swoje 3 grosze znanym już "Trophies" a Nicki surowym "Lookin Ass Nigga", singlowe "We Alright" też robi apetyt.... Obok przebłysków wielkiego talentu członków YM mamy jednak przeciętne i wtórne do bólu wypełniacze, które już przy pierwszym odsłuchu nudzą i ani muzycznie ani tekstowo nie wnoszą nic - jak słabiutkie "Senile", które do tego wybrane zostało na kolejny singiel, co chyba dobrze oddaje to, że do gry Young Money nie wyłożyło najmocniejszych kart.
Lil Twist brzmi jakby chciał być Weezym, a nie mógł - do tego tym Weezym z gorszych momentów, wyskrzekującym linijki, w których "nigga" rymuje się z "bitch". Tyga po świetnym "Careless World: Rise Of The Last King" po raz kolejny udowadnia jak nierównym jest raperem, rzucając zwrotki zdecydowanie poniżej swojej średniej, a o części w ogóle ciężko cokolwiek powiedzieć, bo są tu chyba obecni tylko dla rozszerzenia listy gości. Niedosyt pozostawia mały udział i zaangażowanie głównych asów w talii YM, zamiast których na pierwszy plan wystawiony zostaje drugi garnitur - a różnica umiejętności jest naprawdę ogromna i na ten moment ciężko w ogóle rozpatrywać ich jak pełnoprawnych zmienników. Zaplusował chyba jedynie młody Euro, wystawiany przy okazji tego projektu na mocną ekspozycję. Wypada udanie, trzyma poziom i ciekaw jestem czy wyrośnie z niego kolejny ciekawy gracz.
Gdyby z "Rise Of An Empire" zrobić promocyjną EP-kę zarysowującą na co stać członków składu to mogłoby to wypaść nawet okazale. Tymczasem jako pełnoprawne wydawnictwo nijak się nie broni, brzmi bardziej jak skompilowany na szybko mixtape, traktowany po macoszemu. Za dużo tu dłużyzn, za mało błysku, za wiele miejsca dostają wyrobnicy a za mało dorzucają od siebie frontmani. A skoro promować osoby z cienia to dlaczego nie TAKIMI numerami? Bardziej przypomina to zaangażowanie Barcelony w mecz towarzyski z Lechią niż walkę w Champions League. Dwója z plusem za próbę jechania na marce YM z ewidentnie nie zasługującym na to projektem.