French Montana "Coke Boys 4" - recenzja
French Montana to raper żenująco wręcz słaby – do postawienia takiej tezy nie potrzeba ani wybitnie wyrobionego ucha, ani specjalistycznej wiedzy, ani niczego innego. Wystarczy po prostu wsłuchać się w niemal dowolnie wybraną zwrotkę wyżej wspomnianego (niemal, bo – jak mawiał mój wuefista – raz w roku to nawet mrówka pierdnie). Ale to równocześnie raper, któremu trudno odmówić muzycznego wdzięku i wyczucia, dzięki którym jest jedną z ważniejszych postaci współczesnego mainstreamu. Jak poradził sobie na najnowszym mikstejpie "Coke Boys 4"?
Wydany w zeszłym roku debiutancki album Frencha Montany, zatytułowany "Excuse My French", zapowiadał się – głównie ze względu na mocarne single w postaci "Pop That" i "Ain’t Worried About Nothin" – na niszczące wszystko po drodze tsunami, które zasieje istny popłoch w amerykańskim mainstreamie. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Zamiast potężnego tsunami, otrzymaliśmy raczej lekki, nie zapadający na dłużej w pamięci wietrzyk. Wietrzyk co prawda całkiem przyjemny, ale nie do tego stopnia, żeby zwracać na niego przesadną uwagę. Potwierdzeniem tych słów niech będzie choćby fakt, że longplay Montany szerokim łukiem omijał rankingi podsumowujące miniony rok. Co więcej – mimo popularnych singli i wsparcia ze strony Maybach Music Group, a także prowadzonej przez Seana Combsa Bad Boy Records, album sprzedał się w pierwszym tygodniu w mizernej liczbie 56 tysięcy egzemplarzy. Katastrofa? Wcale nie – wszak to nadal jedna z najgorętszych ksywek światowego hip-hopu. I nie przeszkadzają w tym ani przeciętny album, ani kiepska sprzedaż, ani nawet niemal kompletny brak raperskich umiejętności. Fenomen Frencha Montany polega bowiem na czym innym.
Choć bohatera tych słów słusznie stawia się w jednym rzędzie z asami pokroju Chief Keefa czy Soulja Boya, to ten urodzony w Maroku muzyk ma w sobie to coś, pewien tajemniczy składnik, którego brakuje innym, wydawać by się mogło: bardziej uzdolnionym, raperom. Jest to jakaś trudna do zdefiniowania lekkość, nazwijmy ją muzycznym wyczuciem, które objawia się w tych zaraźliwie podśpiewywanych refrenach (od razu przychodzi do głowy "Stay Schemin"), ad-libach (kultowe już "haan") czy we flow – topornym bo topornym, nieudolnym bo nieudolnym, ale mimo wszystko niewytłumaczalnie wciągającym. I to wszystko Montana zawarł w swoim najnowszym mikstejpie, którego najzwyczajniej w świecie świetnie się słucha.
Na "Coke Boys 4" reprezentant Brooklynu Ameryki nie odkrywa. Wraca za to do sprawdzonych przy okazji wcześniejszych mikstejpów metod, które przyniosły mu popularność. Wraz ze swoimi kumplami z ekipy Coke Boys (w skład której wchodzą Chinx, Cheeze i najnowszy nabytek Lil Durk), Karim Kharbouch, bo tak ma w dowodzie, rapuje o dobrym życiu, dużych pieniądzach, pięknych kobietach i, tu bez niespodzianek, narkotykach. Bogiem pióra nie jest ani Montana, ani jego ziomkowie, dlatego słabych linijek znajdziecie tutaj mniej więcej tyle, ile kiczu w rezydencji Janukowycza. Ale gdy zawodzi i liryka, i magnetyzm gospodarza, z pomocą przychodzi warstwa muzyczna. Ucho do beatów autor "Excuse My French" miał od zawsze i nie inaczej jest na omawianym wydawnictwie. Doborowe producenckie towarzystwo – przede wszystkim Cool&Dre, Jahlil Beats, a także stały współpracownik Harry Fraud – nie zawiodło. Pierwsi z wymienionych nieco ryzykownie, ale koniec końców całkiem udanie zsamplowali Lanę Del Rey w "All For You"; Jahlil trafił w dziesiątkę triumfującym podkładem do „Worst Nightmare”; Harry Fraud natomiast… cóż – Harry Fraud któryś to już raz udowadnia, że producentem jest nie byle jakim (odpowiedzialny za najlepsze na płycie "88 Coupes" i "God Body") i byłoby dużo bardziej kolorowo, gdyby pod swoje skrzydła wziął go muzyczny mainstream. Warto również napomknąć o solidnie brzmiących trapach w "Don’t Waste My Time" i "Wit It", rozśpiewanym Montanie w "Millionaire Thoughts Song” czy zamykającym całość "Soulful".
Szkoda tylko, że French Montana nie był nieco bardziej selektywny przy wyborze tracklisty. Pewnie, mikstejpy rządzą się swoimi własnymi prawami, albumowy rygor można zastąpić kuszącym popuszczaniem pasa, niemniej – "Coke Boys 4" brzmiałoby dużo lepiej, gdyby usunąć z niego kilka ewidentnych zapychaczy, niewnoszących wiele skitów czy odgrzewanego kotleta pod postacią remiksu „Paranoid”. Pierwsza połowa wydawnictwa brzmi bardzo mocno, ale im dalej w las, tym więcej trapowej średniawy i męczącego auto-tune'a. Co nie zmienia faktu, że French Montana zrobił to, czego się od niego oczekuje – dostarczył materiał, przy którym można się dobrze bawić. Tylko tyle czy aż tyle? To już zależy od słuchacza. 3,5/6.