Muflon - Pisanki Freestyle'owca #6: Dlaczego nie lubię oneshotów
Parę dni temu, kiedy na swoim fanpage'u w ramach jakiejś dygresji złośliwie wypowiedziałem się o raperach kręcących oneshoty do swoich numerów, ktoś w komentarzu napisał: "co Ty masz do tych oneshotów?". Ton tego lakonicznego pytania uzmysłowił mi, że rzeczywiście jest to wątek, który dość często poruszam w swoich sceptycznych obserwacjach na temat polskiej sceny. Postanowiłem zatem, że zamiast co jakiś czas napomykać o nim przy różnych sposobnościach, rozprawię się z nim raz na zawsze w tym miejscu. Choć w gruncie rzeczy to nie oneshoty będą główną ofiarą tego paszkwilu.
Zjawisko jedno-ujęciowych teledysków rozpowszechniło się u nas za sprawą twórców cyklu "Rap One Shot", który został powołany do życia w 2011 roku. Mniej więcej w tym samym momencie wystartowała seria "Wyskocz do tego", za którą stała wytwórnia Stoprocent. Oba te przedsięwzięcia osiągnęły spory sukces ("Rap One Shot" ma na koncie 5 klipów z ponad milionowymi wyświetleniami na youtubie i parę następnych, które do miliona się zbliżają), więc nic dziwnego, że pojawiło się sporo naśladowców, którzy postanowili w podobny sposób zadbać o promocję swojej twórczości. W ten sposób w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z prawdziwym zalewem jedno-ujęciowych, totalnie amatorskich produkcji, na których raper w pstrokatej czapce macha łapami, robi hustlerskie miny i próbuje nadążyć za tekstem, który słyszy z boomboxa niesionego przez Suchego, który akurat miał wolne popołudnie, bo w szkole były rekolekcje. Często też do tego wszystkiego dochodzi motyw przechadzki. I tak jak zachodni świat ogarnęła mania joggingu, tak polscy raperzy rozkochali się w spacerach. Rzadko jednak wychodzi to jak „Bitter Sweet Symphony”, częściej jak filmik z tym poczciwiną, co to trzy garnitury ma, ale na wesele nie idzie.
Chciałem w tym miejscu zaznaczyć, że nie mam za złe obu pionierskim cyklom, że tę gorączkę oneshotów rozkręciły. Rozumiem, że była to próba eksperymentu z nową konwencją i niezły sposób na promowanie artystów, którzy nie mają budżetów na poważne klipy. Również nie jest tak, że uważam, iż koncepcja jedno-ujęciowych teledysków z założenia jest słaba (taką tezę skutecznie obalają choćby "Who Dat" J.Cole'a czy "Nosetalgia" Pushy T i Kendricka Lamara). To, co w tym całym zjawisku rzeczywiście mnie drażni to idea stojącą za sukcesem tych prostych obrazków. Oneshoty nie irytują mnie same w sobie, lecz są przejawem tego, co denerwujące i niepokojące jest naprawdę.
Oneshoty są jedno-ujęciową esencją zjawiska gloryfikacji nadbudowy kosztem podstawy. Za podstawę w tym wypadku należy rozumieć muzykę samą w sobie. Nadbudową jest wszystko to, co muzyce teoretycznie miało tylko pomagać, to jest: wizerunek, wygląd, znajomości, teledyski itd. Parę lat temu, żeby odnieść sukces w undergroundzie, wystarczyło wrzucić dobry materiał spakowany w rar i patrzeć, jak dobra zwrotka nie wymagająca reklamy dociera do coraz szerszych kręgów. Dziś to nie wystarcza i niewielu jest raperów, którzy ograniczaliby się do tak prostego działania. Dominuje raczej tendencja, żeby ze swoim ryjem wyświetlić się gdzie się da, niezależnie od etapu kariery na którym się znajduje. Co z tego, że za danym obrazkiem nie stoi żaden artystyczny koncept. Jakiekolwiek wątpliwości szybko rozmyje sprawdzona przy wielu rozterkach ludowa prawda: „przecież wszyscy tak robią”. Kiedy Smarki Smark zostawał undergroundowym bożkiem po wydaniu Najebawszy EP, 99% odbiorców jego rapu nie wiedziało jak on wygląda. Dziś kojarzę z japy, Air Maxów i okularów przeciwsłonecznych setkę raperów, których jednego wersu bym sobie nie przypomniał.
To odwrócenie proporcji - szkodliwe, bo sprawiające, że o byciu dobrym raperem zaczyna decydować coś innego czy szerszego niż po prostu bycie dobrym raperem - ma swoje źródło zarówno w postawie raperów, jak i odbiorców. Gros młodych, aspirujących adeptów mikrofonu w większym stopniu niż rapowaniem, zajmuje się byciem raperem. Zamiast zadbać o to, żeby ich materiał wypierdalał z butów, dbają o to, żeby ich twarz była rozpoznawalna na rapowych melanżach, więc kręcą te klipy w pokojach, spamują natrętnymi prośbami o głosowanie w konkursach i wrzucają na facebooka zdjęcia z bardziej znanymi kolegami. Ktoś może powiedzieć: "ok, wszystko fajnie, ancymonie, ale z głupim oneshotem zgarnę dwa razy więcej wyświetleń niż samą empetrójką". Spoko, pytanie tylko jakie masz aspiracje jako artysta, jeżeli robisz z siebie pawiana pod wpływem dyktatu licznika wyświetleń.
Jeśli chodzi o słuchaczy to nie będę się tu specjalnie rozpisywał. Szkoda czasu na wygłaszanie banałów o dominacji kultury obrazkowej i tego typu frazesów. Przytoczę natomiast komentarz, który napotkałem na youtubie pod jednym z numerów Zeusa, a który wydaje mi się symptomatyczny dla tego, co próbuję tu uchwycić. Było to coś w stylu "Wow, jaki piękny kawałek. Zeus, błagam zrób teledysk do tego!". I teraz nachalnie nasuwa się oczywiste pytanie: po co Ci ten teledysk? Przecież właśnie słuchasz dobrego utworu, podoba Ci się on. Czego jeszcze tutaj potrzeba?
I tak jak pisałem, że raperzy przywiązują coraz większą wagę do elementów wizerunkowych, to samo trzeba powiedzieć o słuchaczach. Ta tendencja pozostaje w ścisłej korelacji z hip-hopowym boomem, któremu towarzyszy większa przypadkowość odbiorców i tym samym niska świadomość kryteriów oceny kunsztu raperów. A skoro słuchacz nie bardzo ma narzędzia, aby w pogłębiony sposób porównywać umiejętności twórców, to w klarowaniu swoich ocen posiłkuje się tym co nazwałem tu wcześniej nadbudową. Hip-hopowy przemysł teledyskowy kwitnie, a otoczka rości sobie coraz większe pretensje do bycia sednem.
Nie chcę wyjść na jakiegoś totalnego purystę. Rozumiem, że istnieje coś takiego jak realia rynku i pewnych mechanizmów po prostu nie da się obejść. Teledyski są bardziej nośne niż same utwory, trzeba próbować poszerzać swoje grono odbiorców, jeżeli chce się traktować rap jako coś więcej niż hobby. Natomiast nie zmienia to faktu, że dobrze by było, gdyby wszyscy ludzie zajmujący się rapowaniem czy słuchaniem rapu w tym coraz bardziej obudowanym w zalatujące prowizorką klipy i obklejonym sponsorskimi logotypami hip-hopowym światku, co jakiś czas powtarzali sobie otrzeźwiające hasło: muzyka, głupcze!
*****
Kuba "Muflon" Rużyłło - najbardziej utytułowany polski freestyle'owiec (m.in. dwukrotny - w 2006 i 2008 - zwycięzca najbardziej prestiżowej imprezy wolnostylowej w Polsce – WBW), oprócz tego dziennikarz radiowy i raper. Od października 2009 prowadzi (razem z Puociem) w Akademickim Radio Kampus audycję "Rap Sesja", w 2013 roku obronił również pracę magisterską pod tytułem "Polityka w tekstach i postawach polskich raperów w latach 2000-2013", obecnie pracuje nad swoim debiutanckim studyjnym albumem w szeregach Aloha Entertainment. Znany z błyskotliwego, ciętego języka, uszczypliwości i krytycznego, szerokiego spojrzenia na różne zjawiska - to samo, co pomogło mu odnosić sukcesy na bitwach freestyle'owych i wbijać celnie "szpile" kolejnym rywalom powinno być również jednym z atutów jego cyklu felietonów na popkillerowych łamach.
foto: Tomek Karwiński
grafika: Przemek Wiszniewski