Cage - "Kill the Architect" - recenzja
Cage Kennylz. Człowiek ten jest dla mnie istną zagadką. Nie potrafię bowiem zgadnąć, dlaczego znakomity MC, posiadający żywą wyobraźnię, niebanalne skillsy i odwagę, by rzucić rękawicę samemu Eminemowi - jak ktoś taki mógł zaliczyć tak znaczący spadek w jakości wypuszczanych materiałów. Po mocnym, hardkorowym debiucie „Movies for the Blind” i jeszcze lepszym, bardziej introspektywnym, pełnym wykręconych produkcji spod znaku Def Jux albumie „Hell’s Winter” – Cage zamiast iść za ciosem wypuścił album, lekko mówiąc, dziwaczny. „Depart from Me” nie cieszy się dużą estymą wśród fanów Mr. Palko – abstrakcyjna mieszanka Cage’owej stylówki z rapowo-punkowym koktajlem zafrapowała wielu fanów. W ubiegłym już roku Cage wypuścił kolejny album – promowany mrocznym trackiem „The Hunt” materiał o srogiej nazwie „Kill the Architect”. Czy jest to tryumfalny powrót legendy undergroundu, czy kolejny blamaż?
Zaskakującym jest fakt, że „Kill the Architect” ukazał się nakładem Eastern Conference Recordings – prężnej niegdyś wytwórni, w której swe single wydawali m.in. Chali 2na i Skillz – a której właścicielem jest DJ Mighty Mi z kultowego duetu The High & Mighty („Home Field Advantage”, nieśmiertelny „B-Boy Document ‘99” – któż tego nie pamięta?). Ostatnimi czasy Eastern Conference nie dawało oznak życia i zdawać się mogło, że wytwórnia już nie istnieje.... A tu nagle Mighty Mi oznajmia, że wyda w niej nowy album gościa, z którym miał ongiś nieźle na pieńku (posłuchajcie „Public Property” Cage’a, a zrozumiecie, w czym rzecz).
Panowie zakopali topór wojenny na dobre, bowiem Mighty Mi wraz z niejakim Slugworthem, oprócz wydania płyty, odpowiedzialny jest także za lwią część podkładów na „Kill the Architect”. Śmiem jednak wątpić, czy była to właściwa decyzja. Produkcja tej płyty to senne, zimne, mroczne twory, uwypuklające gorzkie i brutalne liryki Cage’a. Brzmi to dobrze w teorii, w praktyce jednak…. jest mrocznie, owszem - ale także nijako, a miejscami – beznadziejnie nudno. Takie „Cursed” czy „They Suck” – nie mam pojęcia, jak takie monotonne beaty Cage mógł zaakceptować bez jakichkolwiek oporów. Inne beaty nie wypadają lepiej - choć niekiedy zawierają w sobie niezłe elementy, jako całość brzmią jednak przeciętnie. Dobrym przykładem jest „In Your Fur” - świetna linia basu z mrocznym synthem rujnowana jest jednak przez cudaczny motyw początkowy...
Są jednak na szczęście na „Kill the Architect” beaty odrobinę lepszej jakości. Najbardziej podoba mi się „Fuck This Game” (te klawisze to naprawdę miły uchu dodatek), odrobinę życia wprowadza też w album klasycznie brzmiący „Road Kill” z niezłą perkusją, dobre jest też syntezatorowo-pianinowe „You Were the Shit (In High School)”.
Co do samego Cage’a – nie będę owijać w bawełnę, rozczarował mnie on okrutnie. Brzmi bowiem, jakby absolutnie nie chciało mu się nagrywać tego albumu, jakby męczyło go to niemożliwie. Większość kawałków Cage rapuje bez śladu pasji, głosem jakby w letargu (słuchając refrenu „I Don’t Know You”, zastanawiam się, czy Cage był przytomny przy nagrywaniu...) - do tego stopnia, że słuchacz zaczyna głowić się, czy rzeczywiście słucha tego samego MC, który kiedyś nagrał „Suicidal Failure” czy „Shoot Frank”...
Tekstowo Cage wraca niejako do korzeni i proponuje wycieczkę w mroczne zakamarki swej cynicznej persony. Peyote, rytuały ofiarne, morderstwa, nawet duchy zabitych dzieci - to niektóre horrorcore’owe „atrakcje”, jakie usłyszymy w tekstach…. Znów, w teorii brzmi to intrygująco, w praktyce jednak zupełnie nie udało się zyskać mojego zainteresowania. Brak tu tych Cage’owych emocji, tego lepkiego, przerażającego poczucia ZŁA i bezsilności wobec niego – klimatu, który Cage zwykł odtwarzać perfekcyjnie w takich kawałkach jak „Stripes” czy „Suicidal Failure”. Jest za to monotonia i jakby... zagubienie?. Elementy mające szokować wydają się być wepchane na siłę. „Kill the Architect” to obcość, deprecha, punkowa wręcz bezczelność i nihilizm, nieustanne gadanie o byciu na haju (A pomyśleć, że kiedyś Cage twierdził w wywiadzie, że nie będzie tworzył już kawałków o narkotykach...) – jednak słyszeliśmy to już wiele razy, w znacznie lepszym wydaniu. Żaden, dosłownie żaden kawałek z „Kill the Architect” nie sięga w mej opinii nawet do pięt trackom z „Movies” czy z „Hell’s Winter”.
Oddam Cage’owi jednak to, że jest on sprawnym lirykiem i potrafi wpleść w swe teksty niekiedy naprawdę pomysłowe gry słowne – przykładem choćby umieszczenie tytułów swych poprzednich krążków w tekst „Lamb of Nothing”. Dobre wrażenie jednak jest niwelowane niemal automatycznie, gdy słyszymy tak idiotyczne wersy jak I took a dump last night, now I’m on some next shit…
„Kill the Architect” kładą też słabiutkie refreny. Jedynym który mógłbym uznać za „w porządku”, jest ten do singlowego „The Hunt” – dialog z bardzo dobrze wpasowanym żeńskim wokalem. Reszta hooków jednak to istna tragedia, w większości beznamiętne klepanie tej samej frazy głosem człowieka ewidentnie znudzonego. „Cursed”. „In Your Fur”. „They Suck”. Nawet chwalone przeze mnie wyżej „Fuck This Game” „pochwalić” się może mało pasjonującym refrenem.
Reasumując – „Kill the Architect” to moje osobiste rozczarowanie roku 2013. Gdybym przyznawał oceny cząstkowe 1-5 każdej z kategorii – produkcja dostałaby dwóję z plusem, performance Cage’a dwóję na szynach. teksty... niech stracę, mocno naciągane dwa plus, natomiast refrenom wystawiłbym sążnistą jedynkę. Jako całość wystawiam dwa, z adnotacją „tylko dla fanów”. Jeśli - jak to określił jeden z internetowych krytyków - zaiste "Kill the Architect" to Cage'owy odpowiednik feralnego "Encore" Marszałka Mathersa, pozostaje tylko mieć nadzieję, że Cage - tak jak Em - otrząśnie się z tego "kryzysu wieku średniego" i wróci w chwale, z materiałami, które w pamięci pozostaną na długo. Tego Misterowi Palko życzę w nowym roku 2014.