Quasimoto "Yessir Whatever" - recenzja
„Madvillainy” to jedna z najważniejszych płyt w moim życiu. Krążek, który ukształtował mój gust muzyczny. Nie ze względu na rap MF Dooma, ale z powodu muzyki którą tworzył Madlib. W tym roku wrócił z płytą swojego alter-ego, Quasimoto. Jest to trzeci krążek Lorda Quasa. Poprzednie dwa zyskały wielki szacunek słuchaczy i stały się podziemnymi klasykami. Jak prezentuje się nowe dzieło drugiej twarzy producenta z Kalifornii?
Po pierwsze, płyta jest krótka. Ma zaledwie 12 kawałków, co jest rzadkością dla produktów Madliba („The Further Adventures of Lord Quas” miało ich 26). Całość trwa pół godziny. Muszę przyznać, że dla mnie jest to zaleta. Z długimi płytami bywa tak, że bywają nużące w połowie. „Yessir Whatever” takie nie jest. Drugą ważną rzeczą wartą odnotowania jest to co znajduje się na płycie. Nie są to nowe utwory. Jest to zbiór kawałków nigdy niepublikowanych, które dopiero teraz zostały poddane masteringowi i utwory z rzadkich lub wyprzedanych winyli. Cieszę się, że znalazły się one na jednej płycie, bo pod względem muzyki, są to prawdziwe perełki. Madlib jak to Madlib - geniusz. Płyta brzmi bardzo pozytywnie, słonecznie i miło dla ucha. Oczywiście wszystko jest oparte na samplach m.in. z Melvina van Peeblesa. Wzbogacone są one o cuty m.in. z „Last Night DJ Save My Life”. Jest też, najlepsze w mojej ocenie, "Season Change", które miało się pierwotnie znaleźć na poprzedniej płycie Quasimoto, ale ze względu na nie wyczyszczony sampel z "DC City" Ron Ayersa, numer dopiero teraz mógł się pojawić na oficjalnym wydawnictwie. Oczywiście pod względem budowy bitów, bliżej im do nowojorskiej szkoły niż do klasyków zachodniego wybrzeża. Czy jest coś słabego pod tym względem na "Yessir Whatever"? Nie. Produkcje stoją na wysokim poziomie i gdybym nie przeczytał co to są za utwory, nie pomyślałbym, że są to jakieś niepublikowane rzeczy. Co prawda, poziom "Madvillainy" to nie jest, ale nie ma co narzekać.
Quasimoto nie jest mistrzem flow. Bliżej mu do deklamacji niż do klasycznej rapowej techniki. W dodatku ten wysoki piskliwy głos. Nie, nie jest to wada. Dla mnie to raczej plus, który wyróżnia alter-ego Madliba, od reszty raperów. Pod względem lirycznym jest tu różnorodnie. Mamy tu niegrzeczne teksty o relacjach z kobietami, poetyckie wersy, a nawet społeczne zacięcie. Nie ma tu może mocarnych punchy, ale inektóre wersy są bardzo fajne jak np.
"Yo it, always get frustrating when a nigga starts hating
And then be out like Walter Payton"
Nie powiem, miło znowu usłyszeć Madliba i Lorda Quasa. Mimo, że są to tylko odkopane numery z wielkiej, madlibowej piwnicy. "Yessir Whatever" to bardzo zgrabne dziełko, które warto zapoznać. Ode mnie 4+ i czekam na kolejne rzeczy od Kalifornijczyka.