Wale "The Gifted" - recenzja
Końcówka czerwca obfitowała w mocne premiery za Oceanem. Kanye West, J. Cole, Mac Miller... Jednak po dwóch pierwszych singlach i ostatniej gęstej rotacji ostatniego "Ambition" ja najbardziej z tej czwórki czekałem - niespodzianka - na "The Gifted" Wale. Potężny strzał w postaci "LoveHate Thing" oraz konsekwentny i nieustanny rozwój artystyczny niedocenianego i niezauważanego u nas wciąż członka MMG (przypominam, że jego ostatni album miał sprzedaż w pierwszym tygodniu podobną do płyt Meek Milla czy A$AP Rocky'ego) kazał mieć nadzieję na mocny materiał. Czy trzecie solo rapera z Waszyngtonu może nosić takie miano?
Jak najbardziej. Wale to definicja tego, ile w rapgrze daje parcie wbrew wszystkiemu i nie poddawanie się. Po debiutanckim, słabo przyjętym na listach sprzedaży "Attention Deficit" wielu skazywało go już na pożarcie i uznawało za kolejnego młodziaka, który nie wykorzystał szansy i wróci do mixtape'owej niszy. On jednak konsekwentnie pracował, progresował, wyrabiał styl, charakterystyczne flow i z roku na rok radził sobie coraz lepiej. Niepostrzeżenie dostał wiatru w żagle dzięki pomocy Maybach Music Group i na tej fali płynie z coraz większym rozmachem. Dobrze pokazuje to ten album. "Ambition" było wielkim pozytywnym zaskoczeniem, ale i zebrało trochę zarzutów. Mixtape "Folarin" był nierówny i obok kozackich momentów mieliśmy miałkie trapy nie wyróżniające się niczym. Na "The Gifted" Wale pokazał jednak, że w szufladki nie da się władować i wciąż ma ten sam pomysł na własną twórczość co na debiucie tylko realizuje go coraz lepiej i coraz sprawniej.
Ten pomysł to chwytliwy mainstream z hitową siłą rażenia nie zapominający jednak o undergroundowych korzeniach, jak i o korzeniach muzyczno-gatunkowych. Na "Attention Deficit" potrafił wsadzić Lady Gagę na oldschoolowy wręcz sztos, pełnymi garściami czerpiący z rapu lat 80-tych. Tutaj sięga po soul, funk, bluesa, wszystko co najlepsze w czarnej muzyce i płaskim syntezatorowym popierdywaniom przeciwstawia głębię i przestrzenność brzmienia, wysmakowane basy, masę zgrabnie posplatanych sampli i idealnie wpasowujących się wokalistów (CeeLo, Lyfe, Ne-Yo). Określając warstwę muzyczną używa terminu "new black soul" i dostarcza coś, co zarazem wpada w ucho, daje do myślenia, jak i poraża przestrzennością i aranżacyjnym rozmachem. Wiele żywych instrumentów, rozbudowanych przejść i brzmienie zupełnie inne od tego, co dziś oferuje nam mainstream. Sam Wale zapowiadał, że chce wrócić do czasów, które w muzyce przemawiają do niego najbardziej, ale bez prostego kopiowania, a raczej robiąc to po swojemu, dodatkowo mówiąc o "projektowaniu" a nie "nagrywaniu" numerów i zwracaniu uwagi na każdy detal - i doskonale to słychać. Mistrzostwo.
A najlepsze, że mistrzostwo, które zarazem nie traci chwytliwości, przebojowości i trafia odpowiednio szeroko. Singlowe "Bad" przekroczyło 20 milionów odsłon na Youtube'ie a krążek zadebiutował na pierwszym miejscu Billboardu z wynikiem 150 tysięcy sprzedanych sztuk w pierwszym tygodniu. Najs. A co z warstwą tekstową? "Imma never dumb it down" - rapuje Wale, po czym rzeczywiście nie leci prostymi kalkami, ale unika też przeintelektualizowania. Jest celnie, treściwie i życiowo. Braggi i parcie po sukces, stosunki damsko-męskie, problemy społeczne i moralne, analiza medialnego światka w niesamowitym "Gullible", punktowanie próżności i konsumpcjonizmu w "Vanity" a obok tego klubowa jazda w "Clappers" czy bardziej uliczne historie. Przekrojówka, jednak zgrabnie sklejona i nie rozłażąca się na boki.
Bez zwlekania - "The Gifted" to jak na razie najlepsza wg mnie płyta roku 2013 spośród tych dostępnych w sklepowym obiegu a całościowo jedna z dwóch najlepszych razem z MGK'em. Materiał świetnie brzmiący, przebojowy, świeży a zarazem korzenny. Taki, który trafi zarówno do słuchaczy newschoolu, jak i do tych ceniących rap nasączony soulem i klasyczną głębią oraz pulsacją. Jedyny zarzut, który mogę mieć to fakt, że Wale nie jest jeszcze na tyle charyzmatycznym raperem, by stawiać go stricte w pierwszym szeregu MC i by wśród potężnej warstwy muzycznej grać pierwsze skrzypce. Nie da się jednak ukryć, że stworzył album, od którego ciężko mi się oderwać. Mocna szkolna piątka i czarny koń czerwcowego wyścigu.