Future "Picasso z krainy turpistów" (Świeża Krew #37)
Ten gość to swego rodzaju fenomen. Gdy od mega ogarniętych muzycznie osób słyszałem, że "jest beztalenciem, nie umie nic, jest asłuchalny, ale i tak robi muzykę, która wbija się w głowę i słucha się jej na pętli" to nie umiałem skumać o co chodzi i jak to możliwe. Przecież podobny schemat pasuje teoretycznie tylko przy okazji zabawy w muzycznego masochistę.
A jednak. Future śpiewać nie potrafi, zawodzi okropnie, że aż bolą uszy, a dodatkowo odświeżając przeterminowany autotune udowadnia, że jednak nawet przy jego użyciu da się fałszować i mijać z tonacją tak, że nauczyciele śpiewu rwaliby sobie włosy z głowy. Nie potrafi też rapować, prezentując w większości zwrotek najprostsze kwadratowe flow i tekstowy poziom retarda pokroju Waka Flocki. Mimo tego... XXL wybrało go do grona Freshmanów 2012 obok MGK, Macklemore'a, Hopsina czy Kid Inka, seryjnie zapraszany jest właśnie do refrenów a jego wycie wbija się w głowę i momentami nawet wywołuje replay-value. Wciąż jednak niemożliwe jest pozbyć się dysonansu między poczuciem "przecież on jest najgorszy i nie umie nic" a "to dlaczego sprawdzam jego kolejny singiel i ciekawi mnie cały album"?
Nadal nie umiem tego wytłumaczyć... ale w tym szaleństwie jest metoda. Rozkładając wszystko na czynniki pierwsze Future nie ma prawa być traktowany jako poważny artysta, a jedynie pośmiewisko pokroju Kuli i Omena. Jednak klipy mają nawet kilkadziesiąt milionów odsłon, swoim wyciem buduje banger za bangerem, na pozycji głównego refrenowca mainstreamu spycha z najbardziej eksponowanych pozycji T-Paina czy Akona a lista gości na nadchodzącym "Future Hendrix" (swoją drogą - bobercozatytuł) prezentuje się wyjątkowo okazale. Może więc to swoisty muzyczny turpista wśród twórców pejzaży? Albo Picasso wśród portretowców? Typ łamiący ramy, których nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby złamać?
Bo jak wytłumaczyć, że asłuchalne wycie nieudolnie zniekształcone komputerowym efektem może być dla słuchacza atrakcyjną alternatywą dla melodyjnego śpiewu? Czy to, że coś co odrzuca przy pierwszym kontakcie może być sposobem na zdobycie medialnej uwagi w świecie, gdzie większość osób słucha muzyki skipowo i jednorazowo? Szczególnie, gdy dodamy do tego poziom liryczny, który oscyluje wokół zera w skali Kelvina. Nie wiem, nie pytajcie. Wiem, że gdy pierwszy raz usłyszałem Future'a przecierałem oczy (i uszy) ze zdumienia jak można być takim zerem, każdy kolejny refren szokował mnie swoją asłuchalnością coraz bardziej... aż w końcu z ciekawości sprawdziłem niedawne "F.B.G. Mixtape", które z jednej strony przy pierwszych kilku numerach nawet konkretnie bujało, ale z drugiej... do połowy nie byłem w stanie go dosłuchać, bo zaczęła mnie od tego boleć głowa. A jednak przez cały czas, gdy pisałem ten tekst w głowie nuciłem sobie "I'm on that good kush & alcohol, I got some down bitches I can call". To jest chore.