Lil' 1/2 Dead "Dead Serious" - recenzja
Każdy fan G-Funku wie, jak ogromny wkład w popularyzację tego nurtu wniósł w latach 90-tych Lil' 1/2 Dead. Spokrewniony z największymi legendami Long Beach (Snoop Dogg, Nate Dogg, Daz Dillinger) raper ma na koncie dwa klasyczne albumy, które bez problemu mogą zasilic każdą listę najlepszych g-funkowych płyt wszechczasów. Niestety, kiedy moda na G-Funk w Stanach minęła bezpowrotnie, zniknął rownież sam Half Dead, który ograniczył swoją sceniczną obecność do absolutnego minimum, pojawiając się jedynie od czasu do czasu na projektach Snoopa.
W 2003 roku pojawiły się plotki, że jego trzeci studyjny krążek - "Half Time", ukaże się nakładem Doggystyle Records. Niestety, zamiast tego, rok później dostaliśmy jedynie słabe "Showtime EP" i chyba nikt nie miał wtedy nadziei, że Lil' 1/2 Dead wyda jeszcze kiedykolwiek pełnoprawny, długogrający album. Aż tu nagle i niespodziewanie otrzymaliśmy "Dead Serious" - czy po 16 latach przerwy od czynnego rapowania, "Pół Umarlak" ma jeszcze coś ciekawego do zaoferowania dzisiejszym słuchaczom?
Przyznam szczerze, że byłem daleko idącym pesymistą w kwestii tego powrotu. Od 1996 roku w Hip-Hopie zmieniło się praktycznie wszystko - od muzyki, przez teksty aż po ubiór. Weterani lat 90-tych, powracający na rynek po dłuższej absencji mają tylko dwa wyjścia - spróbować wstrzelić się w obowiązujące trendy, licząc na odrobinę komercyjnego sukcesu, który postawi ich z powrotem na nogi, albo zostać przy tym co wychodzi im najlepiej i mieć nadzieję, że resztka wiernych fanów doceni te starania i z sentymentu dla wcześniejszych dokonań artysty zakupi także jego nowy materiał.
Na szczęście dla starszego pokolenia słuchaczy, Lil' 1/2 Dead zdecydował się wybrać bramkę numer dwa i chwała mu za to, bo nie wyobrażam sobie słuchać go na lecącego na trapowych bitach, mając w pamięci petardy pokroju "Cavvy Sounds" czy klasyczne "Had To Be A Hustler"...
Muszę przyznać, że "Dead Serious" zaskoczyło mnie w mega pozytywnym stopniu. Oczywiście nie jest to taki majstersztyk jak "The Dead Has Arisen" czy "Still On A Mission", ale na tle tegorocznych albumów prezentuje się naprawdę dobrze i można go śmiało zaliczyć do grona najlepszych wydawnictw 2012. Pomijając mało estetyczną grafikę, słaby mastering oraz brak jakiejkolwiek poważnej promocji, wydobywająca się z głośników muzyka broni się dzielnie. To zasługa Moe-Z MD - mało znanego u nas w kraju producenta, który współpracował m.in. z 2Paciem podczas prac nad płytami "Thug Life" i i "Me Against The World".
Na "Dead Serious" odwalił on kawał porządnej roboty, zachowując przede wszystkim esencję g-funku i prawdziwego ducha tej muzyki. Chociaż ustępują one w znaczącym stopniu bitom, jakie na poprzednich płytach rapera wyprodukowali Courtney Branch i Tracy Kendrick, to trzeba przyznać że numery takie jak "The Code" i "Playground" są prawdziwymi kozakami!
Niewątpliwym atutem "Dead Serious" jest też spójność całego materiału, może z wyjątkiem dwóch słabszych momentów w postaci "You" oraz "For You". Reszta brzmi bardzo dobrze i równo. "The Code" oraz "Playground" wkręcają się mocno świetnymi refrenami, na których króluje charakterystyczny Talkbox, "I Like It" przyciąga wykorzystanym wcześniej m.in. przez Warrena G samplem ("I Want It All") a "I Love This Game" to jeden z tych mocnych, kalifornijskich bangierów, które zawsze przypadają mi do gustu.
Zresztą to samo mogę też powiedzieć o kawałkach "The World Made Me Cold" czy "Bitch Me Out", bo zawartość całego krążka jest naprawdę wysokiej jakości a Half Dead nie utracił swoich skillsów w podobnym stopniu, co B.G. Knocc Out lub K-Dee i nadal potrafi fajnie płynąc po bicie (patrz: mistrzowskie "So Long Beach Strong"). Może flow już nie to samo co w 90's ale i tak na tle innych słucha się go wyjątkowo dobrze.
"Dead Serious" to album, który powinien posłużyć reszcie kalifornijskich weteranów za przykład, aby "nie naprawiać czegoś, co nie jest zepsute" i nadal sprawdza się wśród odbiorców. Największym jej mankamentem jest warstwa techniczna. Mastering i poligrafia płyty oraz sposób jej wydania naprawdę pozostawiają wiele do życzenia a w dzisiejszych czasach nie trzeba przecież dysponować wielkim budżetem, by materiał brzmiał i wyglądał przyzwoicie. Jedyny plus w wytłoczonym krążku zamiast zwykłego CD-R ale i to jest średnim pocieszeniem.
Reszta bez zarzutu - są piszczałki i pianinka, które wymieszane razem z talkboxem oraz klasycznymi tekstami o hustlingu tworzą z "Dead Serious" produkt naprawdę wysokich lotów. Na szczęście dla nas tradycja wygrała tu z wątpliwej jakości eksperymentami - miejmy tylko nadzieję, że na następny krążek Lil' 1/2 Dead nie każe nam czekać kolejne 16 lat. Czwórka.