Zeus "Zeus. Nie żyje" - premierowa recenzja
Chyba nie było w tym roku polskiej płyty, którą zapowiadałyby aż tak mocne single – przykładowo „Znasz mnie” roznosiło energią, a „Hipotermia” poruszała ekshibicjonizmem. Zeus najwyraźniej uznał, że nie ma co się bawić w półśrodki, kiedy wydaje się album wspierany promocyjnie przez machinę Step Records – i słusznie. Pytanie, czy udało mu się przeskoczyć poziom numerów, które poznaliśmy przed premierą „Zeus. Nie Żyje”?
Nie ma co się oszukiwać – nie. Ale niemal każdym utworem pokonał poprzeczkę zawieszoną na równie wysokim poziomie, obecnie dostępnym może dla kilku osób na scenie. Choć przeważają gorzkie wątki autobiograficzne, nie można powiedzieć, że całość jest jednobarwna. „Mr. Underground” niech posłuży za przykład, że Zeus lepiej niż przyzwoicie panuje nad swoim wokalem i nie używa go do mdłego dukania. Jego flow jest plastyczne i urozmaicone, a przy tym agresywne i niezbicie pewne. Korzystnie wypada na szybkich bitach - ale jak potrzeba zwolnić, to zwolni. Jak MF Doom na „Tick, tick”.
I co ważne – treść na tym nie traci. Zresztą trudno żeby traciła, skoro swoje chłop przeszedł. Nie tylko wagary z niemieckiego, bez których nie powstałby pałający żądzą odkrywania „Tony Halik”. Zeus przedstawia wachlarz refleksji, w których jest bardzo buntowniczy i krytykancki, ale daj Bóg, żeby tego rodzaju nonkonformizm stał się powszechny. Poza tym jest też miejsce na uśmiech, luz i wszechobecną wiarę. Niejeden wers wbija się w łeb (choćby ten z wdrapywaniem się na samą górę w „Świcie”), ale z drugiej strony fajny temat w „Strumieniu” został zagadany najbanalniejszymi przykładami, a „Odp.” po drugim odsłuchu zwyczajnie nudzi.
Od strony muzycznej „Zeus. Żyje”. Żyje i to chyba dobrze jak nigdy wcześniej. To najbardziej hip-hopowy album w jego dorobku, co nie znaczy, że mamy do czynienia z boom-bapowym dudnieniem czy syntetykami a’la Cash Money. Nie jest tak beztrosko i funkowo jak na dwóch pierwszych płytach, mniej tu eksperymentów w guście poprzedniego materiału. Przeważają minimalistycznie, ale rozsądnie zaaranżowane chwytliwe pętle – brudne, niespokojne i energiczne, często oparte na niestandardowych podziałach perkusyjnych.
Taki to z tego Zeusa indywidualista-perfekcjonista i za MPC-tką, i za majkiem. Uznaje jakość, nie uznając kompromisów – i chwała mu za to. Za bardzo dobre wrażenia ogólne i tylko drobne potknięcia - cztery z plusem. #must listen
Strony