Donatan "Równonoc" - recenzja nr 2 (rap)
Czekałem na tę płytę tak mocno, jak się o nią obawiałem. Czekałem na ten sławetny słowiański folk i klimat, jakiego do tej pory nie uświadczono nigdzie indziej w polskim rapie, a obawiałem się, że ramy „Równonocy” mogą okazać się dla współtworzących zbyt ciasne. Z całego serca i do ostatniej chwili pragnąłem wierzyć, że przygotowanie choćby części spośród raperów zaproszonych do przedsięwzięcia ostatecznie obejmowało coś więcej, niż Google Translator i Wikipedię.
Nie, nie zamierzam wcale wypominać jakichś historycznych nieścisłości, odpłynięć w niekoniecznie ściśle słowiańskie rejony ani nic z tych rzeczy – bo co z tego, że krąg odniesień czasem się rozszerzy (bo Warmia była przecież krainą pruską), a czasem zawęzi, przy numerach traktujących typowo o Polsce. Wręcz przeciwnie, „słowiańskość” miała być tylko pierwszym słowem rozpoczynającym rapową grę w skojarzenia. I tu właśnie istniało ryzyko tej gry, problem swobody interpretacyjnej, niebezpieczeństwo popłynięcia na tyle daleko, by kolejne dygresje z konceptem (bo to przecież JEST koncept album) nie miały nic wspólnego. Weźmy taką „Słowiańską Krew” – przykład prawdziwej poznańskiej prywaty. Reprezentanci PDG gaworzą o czym chcą, a najmniej na temat, w czym to niechlubny prym wiedzie długo niesłyszany Kaczor. Nie wiem też, czy uprzednim, obfitym laniem wody i następnie zaprzeczeniem: "woda lana? to nie u nas, u nas leci przekaz” Rafi leci na serio, czy zwyczajnie robi sobie ze słuchaczy jaja, ale konwencjonalny rap o rapie to chyba ostatnia rzecz, jakiej oczekiwaliśmy po „Równonocy”. Tede z kolei dobitnie udowadnia, że wciąż ma problem ze słuchaczami/odbiorcami/hejterami, jakkolwiek by nie nazwać – większość z nich najwyraźniej uważa za totalnych głąbów i usilnie próbuje ich/nas przekonać, że „Noc Kupały” nie jest numerem o niczym. Jednak komicznie wypada odsyłanie do Wikipedii i twierdzenie, że "napisałem mądry numer, którego nie zrozumiesz" obok pasujących do słowiańskiej tematyki jak pięść do nosa linijek o glamrapie. Jednymi słowy, krakowski producent za bardzo wziął sobie do serca powiedzenie "gość w dom, Bóg w dom" i pozwolił niektórym na zdecydowanie zbyt wiele w zakresie korzystania z uroków słynnej słowiańskiej gościnności.
W ogóle pogodzenie idei stworzenia płyty producenckiej (będącej zawsze pewną formą składanki) z założeniem konceptualnym wiązało się nie tylko z możliwościami częstego pogubienia istoty projektu, ale przede wszystkim z ewentualnym brakiem kreatywnego podejścia do tematu. Najlepiej oddaje to wers Pezeta: „Słowianin-Polak pije, żyje, będzie w mordę bił”, oczywiście z naciskiem na „pije”. No bo cóż innego możemy tu od naszych raperów usłyszeć? Dość szybko, bo już po piątym numerze, następuje zmęczenie tematu i zdawać by się mogło, że nie byłoby aż tak wielkiej szkody, gdyby np. spośród dwójki Onar/Paluch z jednego numeru by zrezygnowano. Także młody B.R.O w przedostatnim tracku (co go wcale nie rozgrzesza!) zaprezentował się do bólu przewidywalnie, a tego się przecież NIE oczekuje od mających zawojować scenę kocurów. Singlowa „Niespokojna Dusza”, jako jedyny tak wyraźny mroczny akcent miała ogromny potencjał, zważywszy na bogatą słowiańską demonologię (tak, autora skądinąd najlepszej zwrotki numeru też się to tyczy) i aż nie chce się nawet myśleć, jak inni raperzy na miejscu Chady, Słonia i Soboty potrafiliby to ciekawie wykorzystać i uatrakcyjnić swoje zwrotki jakąś rusałką, zmorą, czy choćby małymi ognikami. Szczecinianin co prawda pokombinował, acz na nieco inny sposób (efekty może przemilczmy). To samo się tyczy Piha, którego flow niebezpiecznie odpływa w coraz dziwniejsze rejony i bardzo źle to wróży trzeciemu „Dowodowi”. Niestety, nawet po Guralu można było spodziewać się więcej, jako że klimat krążka jest przecież całkiem bliski jego „totemowym” inspiracjom. Skoro nawet on zawiódł – czy rzeczywiście jest AŻ TAK fatalnie, a „Równonoc” można obwołać największą klapą tego roku?
W żadnym wypadku, bo dobrych występów wcale nie brakuje. Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny niż obecny na wszystkich najważniejszych płytach producenckich tego roku VNM miał rozpocząć ten album – po swojemu, na luźno, ale zawsze stylowo. Największą kreatywnością popisał się nie kto inny, jak Mes, który w rozpoczętym przez Tomasza Knapika łańcuszku skojarzeń doszedł do słowa… „nienawiść”. O poziom liryczny zadbał jak zwykle Sokół, któremu najwyraźniej spodobały się podwójne rymy, a także Hukos z Cirą, po których widać, że do swego zadania faktycznie się przyłożyli. Buńczucznie i efektownie jak zawsze wypadła ekipa 3W, zaś błogosławione, słowiańskie byczenie się nikomu nie wychodzi tak dobrze, jak chłopakom z Kielc – proszę, Borixonowi wystarczył "śledź, którego przynosi pani Krystyna", by wpasować się w biesiadny klimat, Kajman za to tylko spuentował: „mama mi mówiła: ucz się, pracuj, zdobądź żonę – tata na to: baw się chłopcze, jeszcze się urobisz po łokcie”. Z kolei kiedy za picie wódki biorą się niesamowity Jarecki ze swoim kompanem BRK, dopiero wtedy Pezet mógłby powiedzieć: „ot, zrobiło się przaśnie”. Klasyczne „Jestem stąd, jestem sobą” może co prawda budzić skojarzenia pejoratywnie truskulowe, ale koniec końców to udany numer (z „kolorową” zwrotką Pelsona na czele). Z młodych czujących zew najmocniej wyczuł go Zbuku, który jako jedyny spróbował wpasować się braggą w słowiańską stylistykę i nawet mu się to udało, w przeciwieństwie do Sitka, któremu wciąż brakuje pewnej lirycznej wyrazistości.
Trzeba oddać jednak Witoldowi, że tworząc konceptualny projekt producencki miał on podwójnie trudno – automatycznie bowiem zsumowane zostały najczęstsze bolączki i składanek, i koncept-albumów. Tym bardziej, że to, co do niego należało od strony muzycznej wykonał wyśmienicie. Szkoda tylko, że w kwestii selekcji gości nie wszystko poszło idealnie i można tylko gdybać, co by było, jakby zamiast kilku bardziej znanych ksywek, którym zdecydowanie bliżej już końca niż początku przygody z rapem, zaproszeni zostali ci będący zaraz na ostatniej prostej do ich rychłego zastąpienia. Muzyki Donatana i zespołu Percival słucha się fantastycznie, ale raperzy nie zasługują na nic więcej ponad szkolną tróję.