Obaj nie mają już po 20 lat, obaj nie czują potrzeby pisania zwrotek na kolanie, obaj serducha mają z kamienic, nie z kamienia. Średni materiał na raperów? Możliwe. Niemniej płytę "Legendy Płynące z Tych Okolic" duetu Zaginiony/Skajsdelimit powinniście wrzucić na odsłuchy jak najszybciej, żeby później nie skalać brody flegmą, klnąc: "Nie poznałem ich".
Skoro ci sugerują: "Poznaj mnie lepiej", to po prostu zrób to.
Dwa wymienione we wstępie numery jakoś specjalnie nie wybijają się ponad całość. Z banalnego powodu: na tym albumie nie ma słabego momentu. Dostaliśmy dwanaście kawałków trzymający równy, wysoki poziom. Wysoki na tyle, że nie przesadzę zbytnio twierdząc, że warszawski underground, zwłaszcza jego najmłodsza generacja, może tylko potulnie skulić ogon. Bo choć nikt z reguły omijający psychologa nie nazwie ani Zaginionego, ani Skajsdelimita wybitnym mistrzem ceremonii, to nikt przy równie zdrowych zmysłach nie odmówi im solidnego, wyrzeźbionego przez lata warsztatu. Najlepszym przykładem na to niech będzie giętki, plastyczny wokal Skajsa we "Wszystko się powtórzy". Poza tym - czysto rapowe skillsy to jedno, natomiast przemyślane teksty, oparte nierzadko na bardzo udanych konceptach (że wspomnę tylko o "Miejscach" czy "Starym kinie"), to drugie. Różnorodność tematów, unikanie komunałów i moralizatorstwa, brak zadęcia, celne obserwacje, oryginalna narracja, bezpośredniość, dojrzałość... Cały szereg elementów, które tworzą wciągającą układankę. Z pustymi miejscami w postaci niekiedy trudnych do rozróżnienia głosów.
Spoiwem łączącym te puzzle są zaproszeni goście, udzielający się niemal w każdym utworze. Myli się jednak ten, kto uważa, że którykolwiek z nich zjada gospodarzy, tudzież że gospodarze chcieli się wybić na czyimś fejmie. Wersy rzucili tutaj raczej bardzo dobrzy znajomi, przy okazji co najmniej nieźli raperzy. Żaden z nich co prawda nie pokazał Bóg wie czego, ale żaden też nie zawiódł. Na czoło wysunął się Klasiik z mocarną linijką "wiem, że jestem Bogiem, ale brak mi wiary... w siebie", gdzieś za nim znaleźli się Junes z niby banalnym, ale mega trafnym porównaniem oczu do morza (krótka przerwa po "morzu" tylko potęguje wrażenie), przyjemni Igor i Kolso z Syropu oraz nieprzeszkadzający Rastamaniek, Proceente i Nieuk. Plus oczywiście operująca bardzo ładnym wokalem Kasia Łuczyńska. Odstaje tylko Duże Pe, któremu bardziej klasyczne brzmienia chyba już się przejadły.
Bo "Legendy Płynące z Tych Okolic" to muzycznie dość klasyczny materiał, z lekkim truskulowym sznytem i długimi, soulowo-funkowymi samplami. Zadbał o nie Kłapuh, który wyprodukował wszystkie bity na tę płytę. Nie kombinował zbytnio z upstrzeniem swoich produkcji dziesiątkiem dziwnych dźwięków. Jest prosto, ale nie przeciętnie (chyba że bez spacji). Klimat, wyczucie, vibe, nienaganne sample, nienużące aranżacje. Dodatkowo Olek Gramburg na saksofonie w dwóch numerach. Jest spoko, nawet bardzo. A do tego perełki jak "Czasami nie wierzę w nic". To był zresztą jeden z aż siedmiu singli promujących ten album. Chyba najlepszy, a przy tym jakby najmniej wpasowujący się w ogólny zamysł.
Wady, hm... W sumie Nieuk, serdeczny ziomek obu dżentelmenów, chodzi z torbą na głowie, a oni sami na zdjęciu profilowym na swoim fanpage'u mają różowe elementy ubioru... Na siłę zawsze coś się znajdzie. A ja jak K.O.M.A. z Onarem - nigdy nic na siłę. Tak więc mocna czwórka z dużym plusem. Respekt, panowie.