Po spędzeniu ponad dziesięciu lat w więzieniu za usiłowanie morderstwa, syn marnotrawny Compton powrócił na scenę ze swoim pierwszym solowym albumem - "Eazy-E's Protege". Współautor kultowego klasyka "Real Brothas" przymierzał się do wydania tej płyty już od 2009 roku. Minęły 2 lata i krążek ukazał się przy minimalnym wsparciu jedynie najbliższej ekipy (B.G. Clicc) i nieznanych producentów, bez wielkiego rozgłosu cechującego większość wydawanych dzisiaj albumów oraz w ograniczonej ilości egzemplarzy sprzedawanych jedynie drogą internetową...
Czego możemy spodziewać się po tym wydawnictwie? Przyznam szczerze, że patrząc na amatorskie wręcz wykonanie grafiki płyty nie spodziewałem się zbyt wiele. Na szczęście nie należę do osób, które oceniają książkę po okładce więc tym bardziej zostałem przyjemnie zaskoczony jakością tego materiału. Chociaż strona techniczna albumu kuleje (słaby mastering lub miejscami jego całkowity brak) a niektóre produkcje przypominają robotę totalnego amatora, to jednak całość brzmi zaskakująco spójnie i "Eazy-E's Protege" można przesłuchać w spokoju od początku do końca bez większego grymasu na twarzy. Płyta zdominowana przez ciężkie, west coast'owe brzmienie swoją tematyką nie odbiega praktycznie od żadnego kalifornijskiego albumu z lat 90-tych. Znajdziemy tu więc typowy mocny "gangsta shit" z tekstami gloryfikującymi własną dzielnicę ("Compton") i wybrzeże ("I Rep", "West West"), opowieściami o relacjach damsko-męskich ("It's All Good"), śmierci, więzieniu, broni i gangach - krótko mówiąc, obraz żywota typowego gangsta rapera z Hub City. Pod względem produkcji "Eazy-E's Protege" krąży wokół mniej lub bardziej udanych imitacji "drejowskiego brzmienia" ("Top Of The World", "Nothin") oraz kilku pomniejszych wycieczek do klasycznego Westu lat 90-tych ("Sag Low", "Freedom") i szalenie modnej obecnie elektroniki w stylu Lexa Lugera ("Knocc Em Off"), która brzmi po prostu obrzydliwie i jest dla mnie totalnie nie do przyjęcia. Mimo, że "Eazy-E's Protege" to kawał porządnej roboty, to muszę jednak obiektywnie stwierdzić że dni największej chwały B.G. Knocc Out ma już dawno za sobą. Artysta utracił na przestrzeni lat swój największy atrybut, czyli wyluzowane flow które pozwalało mu z gracją płynąc praktycznie po każdym bicie. Dzisiaj wciąż brzmi za mikrofonem poprawnie a nawet dobrze ale niestety, to już nie to samo co na "Real Brothas"...
Jak już wspomniałem na początku, pierwotnie album miał się ukazać 2 lata temu, kiedy pojawiły się pierwsze szumne zapowiedzi dotyczące gości mających zasilić ten krążek (Dre'sta, Glasses Malone, King T, Young Maylay, CJ Mac, Bone Thugs-N-Harmony, Kokane, Nas, E-40 a nawet ś.p. Eazy-E!). Z pewnością gracze tego kalibru wywołali by dużo większe zainteresowanie całym projektem. Do sieci wyciekło również sporo utworów mających trafić na pierwotną wersję płyty, które brzmią dużo lepiej niż większość odpowiedników z oficjalnego wydawnictwa. Polecam przesłuchać takie numery jak "Fucc You Bitch", "West Indeed", "LA Life", "Mind Blowin" czy "Ain't The Same" i porównać je z fillerami pokroju chociażby "Protect Me From My Friends".. różnica w jakości mówi chyba sama za siebie, prawda?
Podsumowując, solidny materiał który mimo licznych usterek trzyma poziom aczkolwiek bez fajerwerków i rewelacji. Gdybym słuchał solówki Knocc Out'a w połowie lat 90-tych, z pewnością wystawił bym co najmniej piątkę - dziś, w 2011 roku "Eazy-E's Protege" nie zasługuje niestety na więcej niż trójka z plusem.
Ledwie opadł kurz po premierze "Eazy E's Protege" a B.G. Knocc Out już zapowiada nowy solowy album, mający się ukazać w 2012 roku i od razu publikuje...
Przyznajcie się sami przed sobą ile razy zdarzyło wam się rezygnować z przesłuchania westcoastowych albumów ze względu na trzy czynniki - wysoki wiek...
mi się podoba ten album mimo wszystko, a tak poza tym szkoda że eazy umarł duchem zawsze zostanie w moim sercu
Po pierwsze określenie "kultowy klasyk" to trochę masło maślane.
Po drugie B.G. Knocc Out nie przesiedział "ponad 10 lat w więzieniu". Wyrok miał od 10 do 12, a wyszedł po 8.
mam takie same zdanie o tym albumie i tak samo jak autor długo nie mogłem się przekonać do albumu, bo oczekiwałem czegoś dużo gorszego. wg mnie album jest w porządku, ale po 1. trzeba przymknąć oko na masterkę, czasem miałem wrażenie że słucham jakiś mixtape zza oceanu a nie debiut solowy jednej z legend westcoastu, a za tym idzie 2. trzeba zapomnieć o B.G. z lat 90 przy słuchaniu tego materiału. nie ma co nawet oczekiwać na przebłyski dawnej formy. to regres odczuwalny na każdym kroku. wlasnie to uczucie blokowało mnie strasznie przed zapoznaniem się z tym albumem. niesłusznie bo to nadal dobry poziom (ale już nie wybitny). kiepska masterka nie przeszkadza za bardzo, i tak kawałki bujają bo raper dobrał moim zdaniem świetne bity na album. myślę, że warto wspomnieć też że w obecnym czasie gdy zachodnie wybrzeże coraz częściej sięga po południowe brzmienie i zatraca się klimat dawnego westcoastu jak najbardziej przyjemnie sięga po albumy pokroju Eazy-E's Protege, które nadal trzymają się korzeni. gdyby dopracowano troche ten materiał i wzbogacono o dobre featy to byłaby murowana czworeczka jeśli nie więcej, a tak zgadzam się z koncową oceną recenzenta.
Album dosyć przeciętny, do Real Brothers się nie umywa, jednak jakby był dobry mastering, nawet nie potrzeba by było gości, to lekko można by wystawić 4, a nawet 4+, a tak to niestety 3 jest bardzo obiektywną oceną.
jak dla mnie ten album to rozpierdol..
@ RedDevil
"B.G. Knocc Out nie przesiedział "ponad 10 lat w więzieniu". Wyrok miał od 10 do 12, a wyszedł po 8." - po czym szybko wrócił za kratki na kolejne 3 lata bodajże za nielegalnie posiadanie broni więc jednak spędził w więzieniu te 10 lat.
@ gobias - zgadza się, mimo wszystkich mankamentów dalej jest to kawał porządnego materiału. Gdyby dodać wspomniane przeze mnie leftovery i porządnie zmasterować ten album to byłaby murowana czwórka ale i tak jest lepiej niż się spodziewałem ;)
dupy nie urywa ale ja sie jaram i napewno dałbym 4 ;d
A to zwracam honor. Nie wiedziałem o ponownej odsiadce.
To już nawet nie ten sam głos młodziutkiego BG KO. W ogólnie przez chwilę nie miałem świadomości, że to on nawija. Słuchając tego albumu staram się nie myśleć o młodym BG Ko lat '90, bo od razu mi się źle albumu słucha, ale ogólnie sam w sobie album nie jest zły, ale niestety za BG KO ciągnie się wspaniała przeszłośc i to sprawia, że album wydaje się być po prostu mocno średni.
Masz dosyć muzycznej papki z TV? Popkiller wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zaserwujemy Ci najlepsze piosenki, teledyski, recenzje płyt i newsy z branży hip-hopowej. Wykonawcy ze świata hip-hopu opowiedzą w wywiadach o swoich planach na koncerty i festiwale hip-hopowe. Na Popkillerze znajdziesz to wszystko, my piszemy konkretnie o muzyce.
Popkiller.pl nie odpowiada za treści słowne i wizualne w utworach audio i video prezentowanych na łamach serwisu, a udostępnionych przez wydawców fonograficznych i samych artystów. Nagrania te są prezentowane ze względu na ich walor newsowy i nie przedstawiają stanowiska Popkiller.pl.