Gdy pierwszy raz usłyszałem Yelawolfa na tracku Juelza Santany, pomyślałem: "Kurde, kim oni się tak zachwycają? Przecież on nic wielkiego nie pokazuje, jego refren nie jest jakiś wyjątkowy". Następnie swoim hookiem ubarwił "I Run" Slim Thuga. W tym momencie, po raz pierwszy w życiu nastąpiły w moim sercu jakieś wyższe uczucia w stronę rednecka z Alabamy. Cały czas miałem jednak odczucia, że ten typ szybko utonie w morzu zapomnienia.
Nastąpił rok 2010. I tu muszę uderzyć się w pierś. Ominąłem "Trunk Muzik 0-60" w swoim rankingu na najlepszy krążek poprzedniego roku, a to właśnie on okazał się później jednym z najczęściej słuchanych przeze mnie krążków w 2011. Najpierw natknąłem się na darmową wersję Trunk Muzik, a dopiero później na jej płatną wersję. Polubiłem Catfisha na tyle, że sięgnąłem po jego wcześniejsze albumy i mixtape'y. Tak właśnie "Radioactive" stał się jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie albumów w 2011. Czy spełnił moje oczekiwania? Zapraszam do lektury.
Nowy - stary Yela
Słychać, ze Yela jest jakby szczęśliwszy w stosunku do "Trunk Muzik". Wydarł się z "Gutter" (Getta), podpisał kontrakt z Eminemem i daje odczuć, że zaczyna nowe życie. Materiał na krążku jest różnorodny muzycznie i czuć tu sporo nawiązań do poprzednich wydawnictw Catfisha. Pierwsze sześć utworów brzmi jak żywcem wyjęta z sesji nagraniowej poprzedniczki. Mamy tu wpadające w ucho "Get Away" i "Throw It Up", singlową rozpierduchę w postaci "Hard White" czy numer z Gangsta Boo i Marshallem. Jednak moim ulubieńcem jest "Growin' In The Gutter" z Rittzem. Mroczny bit, z okołodubstepową sekcją rytmiczną i spokojny głos Yeli naprawdę masakruje. Szczególnie pierwsza zwrotka...
Tematyka całego albumu oscyluje wokół hedonizmu, kobiet, życia w jego rodzinnym miejscu i osoby gospodarza. Yela rysuje siebie wciąż jako chłopaka (a raczej mężczyznę) z problemami. Nie są to jednak puste teksty bez emocji. Dużo tu rozkmin, odniesień to miejsca zamieszkania i regionalizmów ("Bible Belt" w utworze "Radio", czyli stany na Południu znane z głębokiej, czasem wręcz fanatycznej wiary w Chrystianizm). To jaką jest postacią daje wyraz chociażby w g-funkowym "Good Girl". Zresztą utwór ten rozpoczyna etap troszkę lżejszej wersji Wilka, o czym wspomnę później. Bo w międzyczasie...
...Yela meets UK!
Yelawolf na swoim nowym krążku czerpie również z muzycznego dorobku Anglii. Chodzi tu o utwór "Animal" z Diplo, który choć Brytolem nie jest, to już jego muzyczna dusza tak. Autor sukcesów M.I.A. wysmażył całkiem fajny bit, który brzmi jak wyciągnięty z angielskiego podziemia klubowego. Tym samym naprawił swój błąd z płyty Wale'a. Sam gospodarz wsparty śpiewem kanadyjki Fefe Dobson wypada bardzo dobrze, na tego typu muzycznym tle. Widziałbym ten utwór jako kolejny singiel do "Radioactive".
Creekwater i Arena Rap
"Creekwater" czyli pierwsze wydawnictwo Wilka, obfitowało w wiele lekkich muzycznie utworów jak np. "Fifty", "Makeup", czy "Bible Belt". Lekkich nie w sensie komercyjnych, a w formie odartej z agresywności. "Creekwater" miał to do siebie, że Yelawolf dużo na tej płycie śpiewał w sposób delikatny, pozbawiony ostrości. Yela postanowił najwyraźniej przemycić co nieco z debiutu studyjnego na debiut komercyjny. Wielu z Was będzie pewnie uważało to za zarzut, ale i tak uważam, że utwory te bronią się tekstami. Choć są lżejsze muzycznie, to lirycznie Yela wciąż jest bezbłędny, nie spłyca się i nie zmienia swojej osoby na potrzeby większej rotacji. Wręcz odwrotnie. Mam wrażenie jakby trochę zmądrzał i spoważniał w stosunku do poprzedniego krążka. Mówię tu przede wszystkim o "Write You Name" z dwiema świetnymi historiami, ale i "Hardest Love Song In The World" daje radę ze swoją, całkiem zgrabną, opowiastką miłosną. Z lekkości "Creekwatera" czerpią też "Everything I Love The Most" i "Radio". Pierwszy z nich jest przyjemnym, lekkim gitarowym utworem na którym z miłą chęcią widziałbym Kid Rocka w refrenie. "Radio" to za to najsłabszy utwór na płycie . Nie jest zły, wręcz odwrotnie, tekst utworu bardzo mi odpowiada, ale wolałbym usłyszeć go na trochę innym bicie. Na plus wstawki o Pacu, Biggiem i wers:
"You'll never hear Black Star cause the program director is mostly deaf".
Dla fanów EPki z 2008, również znajdzie się coś ciekawego. Mam tu na myśli ostre "Slumerican Shitizen" z Killer Mike'iem. Dwie gitary i świetna perkusja i krzyki Yelawolfa naprawdę brzmią energetycznie, a Killer Mike po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najbardziej niedocenionych raperów w Stanach. Listę utworów zamyka "Last Song" czyli najbardziej osobisty numer na płycie.
Podsumowanie
Nie wspomniałem o utworze "Made In The U.S.A.", który jest jednym z większych highlightów na płycie. Ten utwór plus cała reszta tworzą udany komercyjny debiut, jednego z najbardziej charakterystycznych raperów nowej fali. Wielu może odepchnąć zbyt wielka liczba lekkich utworów, ale lekkie są tylko w sferze muzycznej, a nie lirycznej. Tu Yela nie zmienił się zbytnio - powiedziałbym, że przeszedł na wyższy level. Ode mnie 5 z minusem.