O Galusie wspominaliśmy wam zanim jego mistrzowski bit pojawił się na albumie HIFI Bandy i zanim zrobił cały, bardzo twórczy muzycznie, a jednocześnie mocno czerpiący z korzeni hip-hopu album z Hadesem.
Ci którzy pamiętają takie rzeczy jak opisywane u nas w Przegapifszy "Retro Lyrics" wiedzą, że Pokój Czarnych Płyt to nie tylko produkcja bitów dla raperów, ale też muzyka instrumentalna. Chwilami eksperymentalna, a czasem wręcz zniewalająca swoimi pięknymi comebackami do korzeni. Splatająca nowoczesność nowoczesność i tradycję w sposób zupełnie naturalny, a przez to tak imponujący.
Minął rok, a Galus nie tylko jest znacznie bardziej rozpoznawalny jako beatmaker, ale też ma na koncie kolejne autorskie cacko, tym razem wydane przez UKnowMe Records.
Premiery "Nowe Dobro To Zło" i "Futury" zbiegały się po części w czasie, dlatego można było się zastanowić czy produkcje będą jakkolwiek połączone, komplementarne czy raczej stworzone na zasadzie "to przy czym nie mogłem poszaleć na jednym projekcie, zrobię sobie na drugim".
Jak to wygląda w przypadku "Futury"?Niezwykle ciekawie, choć ponownie nierówno. Dla Galusa pod pewnymi względami rozwiązania instrumentalne mogą być korzystniejsze.
Potrafi zainteresować ciekawą aranżacją, ale też ma (wysoko cenioną przeze mnie) skłonność do sięgania po muzyczne rozwiązania, które swoim klimatem same opowiadają historie. Nie brakuje w tym dynamiki, bo np. otwierająca album, tytułowa "Futura" to rzecz nie tylko bujająca mocną, bardzo fajnie brzmiącą perkusją, ale rzecz potężnie wkręcająca poprzez samplowane motywy. Fantastyczny motyw wokalny, ale też chwilami wrażenie, że trochę brakuje pomysłów na aranżację. No właśnie... Bywa tutaj, że w produkcji dzieje się niewiele i o ile w niektórych przypadkach moc głównego motywu może stanowić wymówkę, o tyle np. przy "Valium" można się trochę zniecierpliwić.
Dodanie pojedynczych, często aż nazbyt wykręconych dźwięków do głównej pętli to trochę mniej niż można było się spodziewać. Nie jest to na szczęście regułą, raczej rzadkością.Cieszy to, że Galus nie jest raczej gościem, który oldschoolowym podejściem usprawiedliwia się przed postawieniem kroku naprzód i próby swoich sił w bardziej eksperymentalnej muzyce. To dobrze. Z drugiej strony, nie wszystkie z nich na tej płycie trzymają poziom, a kiedy się robi wosk to lepiej taki, żeby słuchacz łykał go na raz bez mrugnięcia okiem. Każdy z numerów ma w sobie coś intrygującego, ale nie każdy wytrzymuje próbę 2-3 minutowej aranżacji, która zainteresuje słuchacza nie mniej niż np. wokal Hadesa.
Nie warto pominąć faktu, że Galus po raz kolejny daje nam trochę muzyki przed którą można tylko chylić czoła i bić brawa.
Pierwsza piątka otwierająca płytę to coś niemalże idealnego. "Purple Rain" z tym niesamowicie użytym wokalnym fragmentem i strasznie "długą" perkusją czy fantastycznie zbasowane i przez to morderczo głębokie "Remember Me". Nie gorzej jest ze "Spaceway" i mistrzowskim "Lost Accordion" w które to numery można po prostu wsiąknąć. Na wiele godzin. Sprawdźcie ten album, choćby z ciekawości. Jestem pewien, że zostanie w waszej pamięci na długi czas, jeśli nawet nie pojedyncze produkcje to ten analogowy, wykręcony klimat całości, który z jednej strony miło koajrzy się z Madlibem czy Dillą, z drugiej sporo własnych pomysłów i rozwiązań, które tworzą unikalny klimat muzyki z Pokoju Czarnych Płyt.
Nie jest idealnie, ale na czwórkę z plusem zasługuje co najmniej.