"Dam ci styl z koroną w pokoju czarnych płyt" nawija na swoim debiutanckim solo Had Hades. Po dwóch albumach HIFI obaj MC ze składu postanowili postawić na solowe projekty z jednym producentem i jednym DJ-em.
"Logika Gry" tercetu Diox/Little/Chwiał w obliczu mocarnego singla trochę nas rozczarowała, a naturalne wydają się porównania obu albumów. Jak wypadają więc Hades/Galus/Kebs?
Wow. W tym krótkim sformułowaniu można streścić moje wrażenie po pierwszym odsłuchu. Album zaczyna się spokojnie i niepozornie, nie wyrywa z butów bangerami na dzień dobry... jednak stopniowo wprowadza nas w zamknięty na płycie świat. Świat, który jak żywo przypomina jakąś zakurzoną i brudną kamienicę w nowojorskich slumsach, w której pojęcie "iPod" wydaje się dziwnie obce, za to idąc przez pokój śmiało można potknąć się o karton z winylami. Z każdym numerem wchodzimy tam coraz głębiej i coraz lepiej czujemy jak świetnie udało się oddać zamiary w dźwiękach. Zamiary, które brzmiały "klasyczny uliczny eastcoast sprzed 15 lat". Gdy zapytany przez Kebsa parę dni przed premierą czy słyszałem już ten album odpowiedziałem, że jeszcze nie to usłyszałem w takim razie miłej podróży. Teraz chyba wiem już o co chodziło.
Galus z pewnością wprowadzi w niezły szok tych, którzy wcześniej nie słyszeli jego produkcji w ramach Pokoju Czarnych Płyt. Bity na "Nowe Dobro To Zło" to esencja nowojorskiego golden-age'u. Świetnie obrobione soulowo-jazzowe sample z analogowym posmakiem. Brudne i ciężkie basy, płynące leniwie, ale pewnie. Tłuste i nadające klasyczny rytm bębny. Zawarty tu Nowy Jork co jakiś czas przechodzi w wykręcone, skwierczące detroitowskie bity, na których taki Guilty Simpson poczułby się jak ryba w wodzie. Wrażenia są więc, zachowując skalę, podobne co przy ubiegłorocznym albumie Celph Titleda z Buckwildem - wreszcie coś co nie ma brzmieć jak NY 90's, ale naprawdę tak brzmi. Trochę jak w tej reklamie z dwiema zupami, które tylko z góry wyglądają tak samo, a z boku jedna okazuje się nienaturalnie płaska. Głębia, dopracowanie i analogowość nasuwają też skojarzenia z Ostrym, można więc śmiało powiedzieć, że Galus stawia się tu na równi ze ścisłą czołówką naszej producenckiej sceny.
Jak natomiast prezentuje się sam Had? Również na dobre stempluje swoją pierwszoligową przynależność. Niski basowy wokal oraz mocne, pewne i wypracowane flow są instrumentem idealnie pasującym do zawartych tu podkładów. A że do tegoż instrumentu Hades dokłada muzyczną wiedzę, osłuchanie, znajomość klasyki i hip-hopowego etosu to dodatkowo podkręca klimat i zwiększa wytworzone samymi bitami wrażenie. Trzyma się blisko ulicy i codzienności, nie stroniąc jednak od sporej dawki refleksji, rzucając sporą porcję kąśliwych, życiowych linijek. Gdy nawija "Mam dwie dłonie, mogę wzniecać ogień, mam dwie nogi, mogę iść po swoje" to wiemy, że nie tylko to widzi, ale i wprowadza w życie. Gdy twierdzi, że jedyny hip-hopowy taniec to breakdance a nie wygibasy z You Can Dance to możemy się tylko pod tym podpisać. Gdy opisuje z boku ciężkie miejskie przejścia to trafi zarówno do młodych trueschoolowców jak i uliczników - tak jak robił to prawie dekadę temu Sokół. Jego refleksyjność unosi się bowiem kilkadziesiąt centymetrów ponad chodnik, nie odlatując w oderwane od codzienności filozoficzne rozkminy.
Jeśli Diamond D (który będąc w Warszawie kupił winylową 7-kę Galusa) usłyszałby produkcje na ten album a O.C. i A.G. (którzy dograli się na "23:55") HIFI dostali całość z przetłumaczonymi tekstami... to z pewnością wszyscy zyskali by pewność, że dobrze zrobili. Kontynuacja klasycznej nowojorskiej szkoły a nie jej czarno-białe xero. Piątka.