J. Cole "Cole World: The Sideline Story" - recenzja nr 2

recenzja
dodano: 2011-10-26 20:00 przez: Damian Noga (komentarze: 10)
Zacznę od tego, że debiut J. Cole'a to dobry album. Jermaine stał się naprawdę sławny z chwilą podpisania go przez label Roc Nation Jaya-Z, ale swoją pozycję utrzyma jedynie dzięki umiejętnościom.

Patrząc na zawartość krążka i jego sprzedaż oscylującą wokół 218 tysięcy w pierwszym tygodniu myślę, że nie będzie z tym wielkiego problemu.
J. Cole wypuścił do sieci wiele świetnych kawałków, poprzez mikstejpy i serię "Any Given Sunday", akcję promocyjną, podczas której serwował utwory nie mające znaleźć się na albumie.
Niektóre z tych umieszczonych na "Cole World: The Sideline Story" były stworzone jeszcze w czasach gdy J. Cole był w podziemiu. Cole twierdzi, że prostu były zbyt dobre by dawać je na jakiś mikstejp. Ile w tym prawdy?

Płyta rozpoczyna się powoli. Od rapowanego "Intro" z leniwym pianinem przechodzi w podniosłe "Dollar and a Dream III",  kontynuację dwóch utworów z poprzednich mikstejpów i skutecznie wprowadza nastrój wyczekiwania na coś nowego, lepszego. Podniosły nastrój i wzruszające sample stają się jednak później największym minusem płyty, która przy utworach takich jak "Rise and Shine" czy "God's Gift" staje się zbyt rzewna. Tyle jednak z minusów. Naprawdę.

Słuchając singlowych "Can't Get Enough" czy "Work Out" ciężko nie bujać głową i nie wczuć się w klimat. Właśnie fakt, że Cole potrafi być świetnym raperem technicznie i jednocześnie zaśpiewać refren bez zbędnych wczuwek stawia go o wiele szczebli wyżej na rapowej drabinie wyżej niż Drake'a. Oczywiście trudno ich nie porównać, ze względu na fakt, że obaj rapują głównie o relacjach damsko męskich. Jednak  J. Cole oprócz delikatnej strony, która może podobać się jego fankom ma również solidne umiejętności jeżeli chodzi o szesnastki. Mam na myśli zwrotki. Nie fanki.

W środku płyty pojawia się kilka utworów nawiązujących do stylistyki elektronicznej, m. in. "Mr Nice Watch" z Jayem, który pokazuje że debiutant ma jeszcze długą drogę do jego poziomu. Co do kolaboracji w ogóle, to są naprawdę udane. Występy Missy Elliot, Trey Songza czy Drake'a pasują tutaj, idealnie uzupełniając klimat płyty.

Najlepszymi jednak momentami są dla mnie utwory, które pojawiły się przed premierą. Mam na myśli nagrane od nowa "Lights Please" i "In the Morning", które brzmią po prostu tak jak dobry hip hop brzmieć powinien. W nich właśnie uwidacznia się pewna prawidłowość,  jeżeli tylko J. potrafi uniknąć miliona ozdobników zarówno w śpiewie jak i samplach jego utwory dużo zyskują.

Ciężkie boom bapowe bębny Cole'a przypominają że raper stawia też na treść, jak drzewiej bywało. "Lost Ones", przedstawiające z dwóch perspektyw rozterki młodych rodziców, czy "Breakdown" mówiące o relacjach z nieobecnym ojcem pokazują Cole'a jako dojrzałego artystę z oryginalnymi pomysłami, który rozwija swój repertuar kompleksowo.

Jest to jeden z najciężej pracujących obecnie raperów, który wydał dobry debiut, co w obecnych czasach nie jest łatwe. Na tym krążku prezentuje coś w co warto zainwestować, przemyślany, świetny technicznie rap, na dobrych podkładach.  Jest coś jeszcze. Wygląda na to że Jermaine za kilka lat może stać się godnym następcą swojego mentora. Podsumowując, piątka z minusem.

p do n
dla mnie wyszedł raczej poprap.
true
p do n bo masz uszy w dupie swoja droga, płyta jest tak rozjebana, ze to to koniec.
Anonim
http://www.youtube.com/watch?v=6zqkGa-YF2o sorry, że tak z dupy, ale czy ktoś kojarzy ten podkład? bo to jest już kolejny kawałek w którym go słyszę, a ni chuja nie mogę skminić skąd go znam. dzięki.
Anonim
"Mr Nice Watch" z Jayem, który pokazuje że debiutant ma jeszcze długą drogę do jego poziomu" - i tak i nie. Płyną tam na równi mniej więcej. Nie można powiedzieć, że Cole ma długą drogę do Jay'a (wiadomo, że to the best rapper alive) słuchając ich wspólnego numeru. Ogólnie to tak - ma kawałek i to spory do Hovy, ale nie w tym numerze. Numer z Drakiem świetny, jeśli nie liczyć Drake'a - ale to za mało (o wiele za mało!) by opowiedzieć "tak powinien brzmieć hip hop. "jeżeli tylko J. potrafi uniknąć miliona ozdobników zarówno w śpiewie jak i samplach jego utwory dużo zyskują." Tak, jak poprzednią recenzją napiszę: To już nie te czasy Ziom - nikt nie będzie brzmieć jak KRS One:)
Anonim
"Mam na myśli zwrotki. Nie fanki." - dobry tekst:D
Anonim
naleśnik z gruszkami - a dlaczego niby nikt nie będzie brzmieć jak krs one? spójrzmy na takiego kogoś jak Jay Rock np. w nowych czasach na starym klasycznym patencie odnajduje świeżość i charyzmę u tego gościa, której nie musi doprawiać lukrem. oczywiście nie porównuję go do Cole, bo to nie ten typ rapu, ale tak mi się nasunęło na to Twoje gadanie, że to już nie te czasy. a płytę sprawdzę skoro aż dwie recenzje się na jej temat ukazały..
Anonim
Płytę sprawdź bo to jedno z najmocniejszych wydawnictw tego roku, a nie dlatego, że na jakimś polskim portalu zobaczyłeś/aś recenzję;) Jest kilka wyjątków, co tylko potwierdza te regułę. Sam jestem fanem lat 90=tych i żałuję w jakimś stopniu, że te czasy minęły...ale trzeba iść dalej i bezsensowne kopiowanie patentów z przeszłości mija się z celem i nie prowadzi do rozwoju. O to mi dokładnie chodziło. I nie mówię tu Jay Rocku, sam się nim kiedyś jarałem.
Ankyl Benz
Zdecydowanie zgadzam się z tą recenzją.
Anonim
Powiem szczerze że liczyłem na dużo większy rozpierdol od J. Cole'a, jest dobrze ale mogłoby być dużo lepiej, zbyt wiele takich 'uczuciowych' momentów na płycie. Jak dla mnie nawet Classified dał lepszą płytę w tym roku.
Anonim
wcześniej nie słyszałam nic o gościu, więc ciężko żebym skądinąd wiedziała, że warto sprawdzić ;>

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>