Osobiście uważam Queen Size Records za niespecjalnie prężny, ale na bank wart uwagi label, który nie wypuszcza na rynek byle czego. Kolejną propozycją wytwórni jest album Grafa Cratediggera "12 Beats Sound Vol. 1.7". Co kryje się pod tym zagadkowym tytułem? Klasyczne, hip-hopowe do szpiku brzmienie tego naprawdę zdolnego producenta. To, że płyta powstała "ze sterty wosków" za pomocą samplera AKAI S950 słychać i czuć tu praktycznie w każdym momencie. Graf to gość ewidentnie zakochany w produkcjach wymiataczy wymienianych przez siebie jako inspiracje: Buckwilda, Fat Jona czy Madliba. O najwyższą jakość brzmienia tej produkcji zadbał Marcin Cichy ze znanego zapewne wszystkim fanom Ninja Tunes Skalpela. Spośród 12 tytułowych bitów każdy prawdziwy MC powinien znaleźć dla siebie co najmniej kilka, bo Graf bezwzględnie jest koleżka, który potrafi robić świetne podkłady.
Czego brakuje tej płycie? Moim zdaniem przede wszystkim rapera, który
potrafiłby na takich bitach nawijać. Nie znaczy to wcale, że ta płyta
bez niego przestaje być atrakcyjna. W żadnym razie. Aranżacje są na tyle
bogate, pomysłów na tyle dużo, a vibe całości jest tak wciągający, że i
tak słucha się tego naprawdę przyjemnie.
Oczywiście nie wszystko da się tu pokochać. Chwilami nie mogłem oprzeć
się wrażeniu, że nadrzędnym celem Cratediggera jest zrobić nagranie
brudne, a nie dobre. Czasami jego odloty są tak dalekie, że ja np. nie
do końca ogarniam o co ma w tym chodzić. Niekiedy aranżacyjne pomysły są
trochę na siłę. Można marudzić, że najlepszy bas na tym albumie i tak
zrobił Me?How?, który pojawia się raz, ale za to jak. Można marudzić,
ale po co? Na "12 Beats Sound Vol. 1.7." znajdziecie naprawdę świetny
klimat podkładów jakiego dzisiaj brakuje. Część producentów wyznaje
zasadę, że bity mające stanowić powrót do korzeni powinny być
konstruowane jak w '95, ale brzmieć na poziomie bitów 2011. Tutaj celowe
osiąganie tego brudu lat 90. czasami jest wręcz nienaturalne (te cięcia
w numerze dziesiątym to już chyba lekka przesada), ale w gruncie rzeczy
okazuje się sukcesem, bo ja np. już po pierwszym numerze czuję się
zarażony tym klimatem. Każdy kolejny kawałek wkręca coraz bardziej, a
brzmi to wciąż bardzo hip-hopowo co jednoznacznie udowadnia, że w tej
muzyce nadal da się zrobić mnóstwo. Bez sięganie po nowe narzędzia, bez
mixowania styli, bez elektroniki i bez zapożyczeń. Ja się przy takich
płytach nie nudzę i chciałbym ich więcej.
Graf nie jest z pewnością producentem ekwilibrystycznie odkrywczym, ani
wielkim reformatorem rap-gry. Jeśli szukacie nowych dróg dla hip-hopu,
na tej płycie ich nie znajdziecie, ale być może przekonacie się, że te
stare są nadal przejezdne, a podróż nimi wcale nie jest nudniejsza od
tych nowych, które wielokrotnie przecież prowadzą na manowce. Kiedy
włączycie ten album (a lepiej zacznijcie się za nim rozglądać, bo
wyszedł w stu sztukach i podejrzewam, że kiedyś będzie go bardzo trudno
zdobyć) już bębny z pierwszego numeru wyjaśnią wam z czym macie do
czynienia. Dobór sampli jest naprawdę fantastyczny, sposób w jaki
rozbudowane są bity i jak to wszystko trzyma się kupy jako całość -
wypada tylko pogratulować. Kompilacji na mocną czwórkę, bo słabsze
momenty tu są, ale i tak nie przesłonią one zalet wszystkim fanom tak
brzmiącego hip-hopu. "Kulturą hip-hopową fascynuję się do 98 roku.
Zawsze uczono mnie, że niezwykle istotny jest szacunek". Takie produkcje
należy szanować, bo w pełni na to zasługują.