Joteste - jedni kojarzą go ze składu Pierwszy Milion, który współtworzy wraz z Zeusem. Drudzy zaś, znają twórcę "Ulic W Ogniu" głównie z licznie granych koncertów, na których wspierał bardziej rozpoznawalnego członka składu PM. No właśnie. Wszędzie przewija się ksywa Kamila Rutkowskiego. Tym razem nie mogło być inaczej...
Joteste bowiem zdecydował się na dosyć ryzykowne posunięcie - powierzył muzyczną stronę swojej płyty jednemu człowiekowi, właśnie Zeusowi. Jak wyszła owa kolaboracja? Czy Joteste udowodnił tą płytą, że nie warto traktować go tylko jako hajpmena Zeusa?
Muszę Wam przyznać z czystym serduchem, że mam totalnie mieszane uczucia odnośnie tego projektu. Z jednej strony nie mam zbytnio do czego się przyczepić, ponieważ gospodarz prezentuje się całkiem solidny poziom, zarówno rapowy, jak i tekstowy. Jednakże z drugiej strony, nie ma na tym albumie żadnego błysku, który sprawiłby, że wrócę do tej płyty ponownie. Wszystko bowiem jest na niej poprawne, aż do wyrzygania. Może jednak od początku?
Tracklista "Ulic W Ogniu" prezentuje się całkiem interesująco. Mało w niej oklepanych rapowych tematów, Joteste nie postawił również na zatrważającą liczbę gości, którzy sprawiliby, że gospodarz stałby się supportem dla zaproszonych raperów. Na debiucie łódzkiego mc pojawiło się tylko dwóch panów (Wana, Walles) , którzy nie wnieśli do albumu absolutnie nic odkrywczego. W tej sytuacji pan Joteste został sam na placu boju, i musiał udowodnić, że warto przebrnąć przez tę czternastotrackową produkcję. Czy mu się udało? No.. powiedzmy.
Nie powiem, że nie miałem momentów zwątpienia podczas odsłuchu, bo zwyczajnie bym skłamał. Należy się zastanowić tylko, z czego wynika ten fakt...
Chyba z tego, iż reprezentant Pierwszego Miliona nie jest ani błyskotliwym punchlinerem, ani poetyckim wierszokletą. Zwroty na "Ulicach W Ogniu" zlewają się w jedną całość, i choć mogę wymienić kilka kozaków jak np. "Heban", "Ćpun" czy "Zero łez", to dobrych wersów na tym projekcie jest zdecydowanie za mało. Sporo tu lania wody, wypełniaczy, a za mało konkretnych, treściwych linii, które zostawałyby w głowie słuchacza na długie tygodnie. Jeżeli chodzi o styl rapowania, który prezentuje nam reprezentant ŁDZ na tej płycie, to możemy pobawić się w Roberta Janowskiego, z programu "Jaka to melodia". Dlaczego? Ponieważ Zeusowe naleciałości są tak mocne, że zapewne nie tylko ja miałem wrażenie, słuchając płyty, że "gdzieś już to słyszałem". Podobny styl rapowania, akcentowania, pisania refrenów, czy niektórych zwrotek jest sporą przesadą. W tym fragmencie pragnę zaapelować do gospodarza albumu: Nie tędy droga. Jeżeli chce się wyjść z cienia fenomenalnego ostatnimi czasy Zeusa, to trzeba trochę odkurzyć swój własny styl.
A jak już jesteśmy przy Kamilu Rutkowskim, to trzeba zaznaczyć, że jego wkład w tę płytę jest monstrualny. Zeus po raz kolejny potwierdza swoje wysokie miejsce, wśród producentów naszej rodzimej sceny. Gdybym miał wymieniać wszystkie kozaki z tego materiału, to musiałbym tu wkleić tracklistę. Perła na perle, Joteste powinien serdecznie podziękować koledze ze składu, że wsparł go takimi bitami. Szczerze mówiąc, nie wiem czy dotrwałbym do końca, gdyby nie podkłady łodzkiego producenta. Jeszcze raz wielkie ukłony.
"Ulice W Ogniu" nie rozpaliły moich słuchawek. Ogień hajpowy i promocyjny został mocno ostudzony, przez okrojone umiejętności rapowe gospodarza i choć jest to pierwszy legalny materiał Joteste, to chyba nikt ze mną nie będzie prowadził wojen o stwierdzenie, że w naszym podziemiu, można znaleźć masę podobnych płyt. Póki co, Joteste dostaje ode mnie szkolną tróję. Obawiam się, że gdyby nie Zeus, to byłoby jeszcze niżej.