L.V. "I Am L.V." (Klasyk Na Weekend)

recenzja
dodano: 2011-04-01 18:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 4)
L.V. to postać, której z pewnością nie trzeba przedstawiać fanom klasycznego West-Coastu. Piosenkarz, znany chociażby z członkostwa w grupie South Central Cartel oraz pamiętnych refrenów na albumach tej formacji, wciąż jednak dla wielu słuchaczy gatunku jest anonimowy. Przynajmniej do póki nie wspomni się faktu, iż to właśnie on wystąpił u boku Coolio w jednym z największych hitów lat 90. - "Gangsta's Paradise".

Artysta, porównywany często do zmarłego niedawno Nate Dogga, również dysponował niesamowicie melodyjnym głosem, a swoimi refrenami potrafił ubarwić każdy kawałek i nadać mu potencjał hitowy. Równie dobrze sprawdzał się L.V. solowo, czego rezultatem był wydany w 1996 roku nakładem Tommy Boy Records debiutancki album "I Am L.V.".
Płytę promował świetny imprezowy singiel "Throw Your Hands Up" z gościnnym udziałem Treacha z Naughty By Nature. Utwór ten również rozpoczyna całą płytę i od razu pokazuje, czego możemy się po niej spodziewać. Luz, pozytywny vibe, liczne West-Coastowe piszczałki oraz pewny, niezwykle kojący głos gospodarza czynią z tego albumu chyba najlepszą rzecz na nadchodzące ciepłe dni. Wystarczy puścić tę płytę na dobrych głośnikach i momentalnie przenosimy się do słonecznej Kalifornii. Ta muzyka to swoisty soundtrack do leniwego, letniego przed-/popołudnia, kiedy żar leje się z nieba, a słońce mimochodem wdziera się przez niezasłonięte żaluzje do pokoju...

"I Am L.V." to porcja soczystego, zabarwionego hip-hopem r&b w najlepszym wydaniu - świetne, bujające podkłady oraz charakterystyczny, głęboki wokal, któremu nie można zarzucić zupełnie nic. Za muzykę odpowiadają w większości DJ Moe z Jay Supreme'm oraz dobry znajomy wokalisty z SCC - Prode'je. Tłuste basy, brudne bębny, klawisze, gitarki i wszelkiego rodzaju piszczałki to chyba najlepsza charakterystyka tego brzmienia. Jeśli chodzi o warstwę tekstową, to płyta dzieli się jakby na dwie części - pierwsza połowa to obraz ciężkiej, ulicznej rzeczywistości, druga natomiast obfituje w numery wolniejsze, skierowane do płci pięknej, czytaj: klasyczne r&b. Wśród ciekawostek warto dodać, że na płycie znajdziemy też utwór "Gangsta's Paradise", z tym wyjątkiem, że w wersji śpiewanej, bez Coolio.

Wybranie paru najlepszych spośród tych 16 numerów podchodzi moim zdaniem pod kategorię Mission Impossible. To jedna z tych płyt, na której nie znajdziecie słabego kawałka, której słucha się od początku do końca, bez konieczności przeskakiwania utworów. Bezbłędna zarówno muzycznie jak i wokalnie. Nawet jeśli nie jesteście wkręceni w soul/r&b, to gwarantuję, że "I Am L.V." może być wyjątkiem od reguły. Warto czasem posłuchać czegoś innego niż czysty rap, bo nawet najbardziej wyluzowany MC nie zapewni takiego chilloutu jak L.V. w niektórych numerach. Gorąco polecam.











Tagi: 

RedDevil
Już chyba na ś.p. spinnerze ten album był klasykiem na weekend. Jak komuś przypadnie do gustu to polecam też genialny krążek How Long. IMO jeszcze lepszy.
Anonim
GOOD SHIT, fajny klimat, luz na bani :D
Anonim
i jak mówi ma bardzo podobny głos do Daza Dillingera.
Anonim
świetny album. Ostatnio właśnie wyhaczyłem go za jakieś grosze na allegro.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>