Już dziesięć lat mija od kiedy Yeezy związał się z Roc-a-Fella Records co spowodowało wielki przełom w jego karierze.
Na początku był "tylko" producentem i choć wielu by chciało, żeby nim pozostał, zaczął także rapować. Choć nie przyszło mu to łatwo, w końcu się przebił i teraz jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych raperów/producentów czy ogólnie mówiąc hiphopowców na świecie.
Czy to uprawnia do narcyzmu?Możesz być fanem lub hejterem, możesz być całkowicie obojętny, ale to nic nie zmieni. Kanye West jest bożyszczem tłumów, każdy raper chciałby z nim współpracować - choćby ulubieniec trueschoolowców Termanology, jest trampoliną do mainstreamu (patrz Kid Cudi).
Po prostu jest żywą legendą, mimo że dopiero osiągnął wiek Chrystusowy. Dlatego czy powinien nas dziwić tak "inny" film przez niego stworzony? Czy ta woda sodowa musiała prędzej czy później znaleźć ujście, jak ten uwalniający się Fenix?
Jeśli nie widziałeś - sprawdź wcześniej pełną wersję filmu i wyciągnij własne wnioski.Film zaczyna się od pędzącej przez las w czeskiej Tatrze MTX przy dźwiękach chyba najlepszego kawałka z całego obrazu. Ta sekwencja jazdy symbolizuje czas, gdy Kanye rozwijał swoją karierę, gdy miał obok siebie matkę, która go wspierała, gdy nie przejmował się otoczeniem, gdy nie były w stanie go zainteresować nawet piękne sarenki i nie ważne były uczucia innych.
Fenix, który rozbija się na szosie jest alegorią jego kariery i twórczości a sam wypadek znakiem, że coś jest nie tak z jego życiem i okazuje się punktem zwrotnym. W rzeczywistości było ich kilka w życiu Westa.
Któż z nas nie zająłby się tak seksownym fenixem jak Selita Ebanks? Kanye próbuje ją więc postawić swoją karierę z powrotem na nogi, poznać świat jakim jest na prawdę. Nie chce przeżywać już rozczarowań. Dlatego wpompowuje w nią siłę tworząc "Power" na swojej wiernej empecetce.
Jaki jest tego efekt doskonale wiemy - 2010 rok to jego rok. A on doskonale o tym wie. Zdaje sobie też sprawę, że wielu ludzi go nie trawi. On jednak się tym nie przejmuje, wie bowiem, że będzie jak Michael, wiecznie żywy. Fenix jest tą paradą na cześć Jacksona zachwycona, widocznie wierzy, że ją i jego czeka taka sama przyszłość, pełna blichtru i uwielbienia tłumów.
West nie raz mówił w wywiadach, że jest przerażony różnicą w traktowaniu króla popu przed i po śmierci. Dlatego nie chce się tak bardzo wyróżniać na tle reszty - uczy Fenixa jak upodobnić się do reszty ludzi, uczy konwenansów, uczy tak podstawowych czynności jak używanie filiżanki.
Wiemy przecież, że Kanye miał problemy z kulturą osobistą - przypomnijmy np. biedną Taylor Swift... Przemysł muzyczny jednak nie jest w stanie zaakceptować jego twóczości.
Co bardziej przyjacielscy zwracają uwagę, że choć piękna, to przecież jest ptakiem, czy Kanye nie zdaje sobie z tego sprawy? Nie może się to zakończyć inaczej niż toastem do chamów i prostaków. Tylko po co te baletnice? Czy to ma symbolizować coś więcej niż przerośnięte ambicje rapera, by dorównać wielkim kompozytorom muzyki klasycznej?
A więc już wiemy - pan West jest pewien swojej wielkości, a każdy hejter jest po prostu dupkiem, który się nie zna. Wiemy przecież, że nie łatwe jest życie artysty z krytyką na karku, ale czasem przecież krytyka się przydaje. Kolejny dowód na krwiożerczość przemysłu muzyczego to indyk podany jako danie główne, przez którego Fenix wpada w panikę.
Boi się, że ci ludzie zabijają to co kreatywne. Zresztą potem, przy zachodzącym słońcu mówi o najbardziej przerażającej rzeczy na tym świecie - niszczeniu i zmienianiu tego, co inne. W domyśle tego, co nie przystaje do sztywnych ram stworzonych przez media, krytków i polityków. Czyli douche-bags.
Kolejna scena wymyka się jednak zdroworozsądkowej analizie. Dlaczego nasz bohater miałby kopulować ze swoją muzyką, z symbolem swojej twórczości?
Jednak wytłumaczenie jest proste - aby się z nią zjednoczyć. Coś o czym wielu artystów przez wieki marzyło - by być kimś zdefiniowanym przez sztukę i jednocześnie ją definiującym. Dlatego zrozumiałe jest jego przerażenie, gdy odkrywa, że ona zniknęła. Kanye wraca tam skąd przybył, do lasu, znów przez niego gna.
Tym razem jednak nie jest obojętny, nie odcina się od społeczeństwa drzwiami samochodu. Goni swoją miłość, swoją muzykę, swoje ego, gwarant istnienia. Nic nie może jednak zrobić, musi jej dać spłonąć, by odrodziła się raz jeszcze, znów
nieskazitelnie piękna.I tak według Kanye Westa dzieje się z jego karierą. Czy to przesadna megalomania? Tak. Czy to narcyzm? Jak najbardziej. Czy uzasadnione? Niestety tak.
Yeezy uważa, że nie jest jeszcze u szczytu swojej kariery, że choć osiągnął już tak wiele, to ciągle mu mało. Czy to coś złego? Dla słuchacza na pewno nie. Znaczy to tyle, że nadal będziemy dostawać od niego muzykę, raz lepszą, raz gorszą, ale na pewno zawsze będzie ciekawa i warta sprawdzenia.
Choć nigdy już chyba nie zostanę jego fanem jako rapera, a na pewno nie jako filmowca (nie lubię takich artystycznych odlotów), ale
nikt nie odmówi mu jednego z największych talentów producenckich lat '00.