Tym razem relacja z imprezy, którą portal żyje już dobre 10 dni będzie trochę chłodniejsza. Imprezę spędziłem głównie pod sceną i nie do końca udzieliła mi się zajawka Daniela i Emateia. I mimo, że generalnie mi się podobało, to zestaw składów na scenie nie do końca mi pasował, a portfel miałem dość szczupły i napiszę bardziej z pozycji obserwatora.
Mam nadzieję, że dzięki temu może trochę obiektywniej, a przynajmniej trochę ostrzej ocenię kolejne koncerty.
Dobra, do rzeczy.Jeśli chodzi o supporty, to z jednej strony nie jarałem się line-upem za
bardzo, z drugiej z występu na występ było coraz lepiej i coraz
ciekawiej. Nigdy nie jarałem się B.O.K., a ich występ przeleciał mi
prawie niezauważony i nie zostawił jakichś głębszych śladów.
Rap,
jakiego sporo (przynajmniej w wydaniu koncertowym), bez rewelacji i bez
tragedii. Następni w kolejności Siwers/Tomiko też mnie szczególnie nie
grzeją, ale w porównaniu z poprzednikami, wypadli lepiej technicznie i
chyba trochę lepiej uzupełniali się na majkach. Chyba udało im się też
rozgrzać publikę trochę lepiej niż bydgoszczanom.
Po chłopakach z Targówka na scenę wszedł Flint. Szczerze mówiąc, jego
nagrywki też mnie jakoś bardzo nie ruszały, ale na żywo mistrz WBW
wypadł bardzo dobrze i dość mocno mnie zaskoczył.
Ma osobowość, jest
bardzo charyzmatyczny, ma świetną technikę (grał bez hypemana i wypadł
wg mnie lepiej niż poprzedzające go duety na mikrofonach) i, na ile
można to w warunkach koncertowych ocenić, przyzwoite teksty. Tak jak
Dymitrowi, zapadł mi w pamięć wers o parciu na szło, gdy nie ma bletek.
Myślę, że biorąc pod uwagę wiek Flinta, można się spodziewać dużego
sukcesu, jeśli nie przy pierwszej solówce, to na pewno przy następnych.
Ja czekam na jego płytę. Warto wspomnieć, że miał t-shirt Aloha
Entertainment, co (biorąc też pod uwagę niedawny numer z Procentem) może
wróżyć dołączenie do wyluzowanej ekipy i wydanie debiutu w Aloha.
Prowadzący przez cały wieczór naprawdę kipieli zajawką i widać to było
szczególnie w czasie przerwy między supportami a głównymi gwiazdami.
Miał grać DJ, a była spontaniczna sesja freestyle'u w wykonaniu: Solara,
Emateia, Theodora i Procenta. Jak dla mnie najlepiej wypadli: Theodor i
nieśmiertelny trzeba-go-lubić Procent. Od tej bardzo fajnej akcji
zaczął się przyrost spontanu na imprezie i naprawdę rodzinny klimat.
Potem na scenę wszedł Jot, na którego trochę czekałem, chociaż nabrałem
dystansu do jego nagrywek jakiś czas temu. Na żywo mi się podobało.
Widać, że swoje już przerapował - technicznie nic mu nie brakuje, ma
przynajmniej parę dobrych koncertowych "hitów", a "Piątek" w klubie
sprawdza się naprawdę spoko.
Następnie nadszedł czas na koncert, na który czekałem najbardziej i trzeba
powiedzieć, że nie zawiodłem się ani trochę.
Koncert Zeusa to świetna technika,
świetne tempo i wypasiony materiał. Łódzki zawodnik poradził sobie z
małą ilością czasu grając dużą liczbę numerów na zasadzie "jedna
zwrotka-refren" i w ten sposób przeleciał przez naprawdę sporo tracków, a
jako że trzymał wysokie obroty cały czas, nie pozostawił dużego
niedosytu. Nawet jego współpraca z hypemanem była kozacka, chociaż
Joteste dosyć skromnie go wspomagał. Naprawdę koniecznie trzeba zobaczyć
Zeusa na żywo w pełnym secie i z DJ'em (bo we Freshu grał z CD).
Po koncercie Zeusa dowiedziałem się, że mogę wbić za scenę i dzięki temu
koncert Soboty obejrzałem "od kuchni". Nie jestem jego fanem, ale
trzeba powiedzieć, że S.O.B. na koncertach daje radę - jest spontan,
jest technika, jest kilo charyzmy i ogólnie impreza się kręci.
Podobał
mi się też gościnny występ Medium, a zwłaszcza numer na bicie z
drum'n'bassowymi przebitkami. Na pewno sprawdzę jego "Seans
spirytystyczny" i sprawdzę nowe produkcje. Nie skumałem akcji z
"Teddy Boys", bo z piłką mi nie po drodze, za to bardzo mi się
podobało, że Sobota zmienił set i zagrał numer na specjalną prośbę
dziewczyny spod sceny.
Niestety, szczeciński MC trochę zbił mój entuzjazm i z koncertu
Pyskatego wyszedłem po kilku numerach, ok. 3 rano (!). Wiem, że szkoda,
że przedkładam sen nad rap, ale cóż - nie znam jego materiału, nie jaram
się za bardzo i już.
Podsumowując: mimo, że nie jestem tak podekscytowany jak organizatorzy
(głównie z powodu line-upu, który nie do końca mi osobiście podszedł),
to nie da się zaprzeczyć, że ta impreza była udana. Nie zauważyłem zbyt
wielu niedociągnięć organizacyjnych, widziałem za to dużo ludzi i fajną
bibę w luźnym, rodzinnym klimacie.
Czekam już na następną edycję i mam
nadzieję, że uda mi się dołożyć swoje trzy grosze do organizacji
Pierwszych Urodzin Popkillera.