Ostatni weekend pod względem kozackich koncertów zapowiadał się bardzo smakowicie. Aż nie sposób było zobaczyć je wszystkie, dlatego trzeba było ustalić swoje priorytety.
Od razu jednym z nich stał się chrzest Popkillera, bo jak mógłbym nie odwiedzić imprezy portalu, z którym współpracuję. Szczególnie, że line-up był więcej niż ciekawy.
Jeszcze przed wejściem do klubu zauważyłem niespodziewaną ilość ludzi. Naprawdę tylu ludzi zgromadziła impreza praktycznie nie reklamowana poza niniejszą stroną? Szybko się okazało, że to nic dziwnego.
Wystarczającą reklamą bowiem byli artyści występujący we Freshu. A była to śmietanka podziemia. Nigdzie w Polsce, może poza Warsaw Challenge i festiwalem w Giżycku
nie widziałem takiego zagęszczenia znakomitych polskich raperów.Staram się, by ta relacja była obiektywna, dlatego piszę to po 48 godzinach. Nie będę jednak obiektywnie oceniać organizatorów za niedociągnięcia, to zabawa dla hejterów. Tak jak powiedział Pyskaty - nie pamiętajcie naszych pomyłek, tylko dobrą zabawę. Poza tym
Daniel i Mateusz ogarnęli pierwszorzędnie tak dużą, pierwszą w ich życiu imprezę. Słodzić też nie będę, chłopaki doskonale wiedzą, że jest parę rzeczy do poprawy, ale na to mają czas.
Najważniejsze jest, żeby ich zajawka była nadal żywa - ta impreza pokazała, że warto!Nie ukrywam - niektórzy mogliby mnie nazwać hejterem B.O.K. Bydgoszczanie nigdy do mnie nie przemawiali na moim sprzęcie, uważałem, że
są po prostu wtórni. Podziemie jest pełne takich jak Bisz i Oer. Przyjechali jednak do WWA, jakby specjalnie by pokazać takim jak ja, jaki mają power, gdy pchają ten syf. Lepszy lirycznie Bisz i żywszy na scenie Oer
rozgrzali klub do czerwoności - trudno wyobrazić sobie lepszy wybór na pierwszy ogień. A ja dam im jeszcze jedną szansę w swoim sprzęcie.
Skoro o ogniu mowa, to 22 października sprawdźcie koniecznie
Ogień chłopaków z Targówka. Zaprezentowane kawałki podczas chrztu zapowiadają świetną produkcję,
połączenie szalonego Siwersa i spokojniejszego Tomiko jest obiecujące, nie tylko dla fanów brudnego warszawskiego brzmienia. Miałem to szczęście, że słyszałem już niektóre kawałki i mogę spokojnie stwierdzić, że w sobotę wykonali je lepiej niż na premierowym koncercie PZWNW.
Po tej porcji ulicznych klimatów przyszedł czas na mistrza wolnego stylu Flinta. Klimat okazał się zresztą podobny, za to ilość punchline'ów, często bardziej jadowitych niż np. u Mes'a - powalająca.
Słuchając jego płyty będziecie co chwila otwierać usta w zdumieniu słysząc cóż to nowego wymyślił. Próbką może być wers, który bardzo przypadł mi do gustu - "Nie mam parcia na szkło, chyba że nie ma bletek."
A to były tylko supporty! A już zrobiło się grubo po północy. Zwykle koncerty o tej porze już się kończą... Mała przerwa, parę kawałków od DJ'a (który jednak mógł się bardziej postarać), spontan (z trzech fristajlowców najlepiej wypadł "nasz" Ematei, choć brakowało mu "swag" i siły przebicia).
Cały czas publiczność rozpieszczana była przez popkillerowców płytami rzucanymi w tłum - propsy za pomysł! A najlepsze jeszcze było przed nami.
22-71 to jedno z przymierz stolicy, które zostały wykorzystane na tej imprezie, przymierze czysto rapowe.
Niestety trzeba powiedzieć szczerze, Jot zamulił. Jego pompujący gówno hypeman jeszcze bardziej, choć starał się rozruszać publikę za wszelką cenę. Już kiedyś pisałem - takim głębokim podziemiem zupełnie się nie jaram, wszystko dla mnie podobne i asłuchalne.
I ten występ potwierdził te moje uprzedzenia. Oczywiście można to zganiać na problemy techniczne, ale złej baletnicy... i tak dalej.
Za to kolejny koncertujący out-of-towner nadrobił to, czego zabrakło na Jocie. Zeus rozpierdolił Fresha.
Dawno nie widziałem tylu rąk w górze w tym klubie, dawno nie słyszałem tak pozytywnych reakcji publiczności, dawno nie brałem udział w tak bezbłędnym technicznie show w The Fresh. Kawałki, choć serwowane z szybkością minigun'a (z powodu braku DJ'a) mogłyby się nie kończyć. I choć z tego faktu bardzo niezadowolona była Rena, to i szczecinianie musieli przeboleć, że muszą czekać aż nielubiani przez kibiców Pogoni i Legii łodzianie skończą piękny koncert.
To piłkarskie przymierze dało warszawiakom szacunek Soboty, który faktycznie trochę niepotrzebnie propsował chuliganów, nie zawsze umiejących się zachować na koncertach rapowych (patrz dzień wcześniej koncert Vienia).
Ale SOB ma swoich słuchaczy, ma swój interesujący, brudno-zwariowany styl, co w połączeniu daje ciekawe koncerty. Fajnie jest zobaczyć, że na żywo też jest taki kozak jak na płycie. No i umiejętności (IMO jako jedynemu ze Spółdzielni) nie można mu odmówić. Miłym akcentem było też wpuszczenie nowego rapera na dwa kawałki. Medium z Kielc poprzedniego dnia zaprezentował się u Vienia i tam wypadł trochę lepiej, prawdopodobnie dlatego, że widniał na plakatach, spodziewano się go. Mimo tego, że we freshu prawie nikt nie sprawdził go wcześniej, to
wszyscy przekonali się, że należy w przyszłości zwrócić na niego uwagę. W końcu minęło dużo czasu od kiedy ziemia świętokrzyska wypuściło kogoś na wysokim poziomie.
Było już późno, wiele osób poczuło się śpiących i tłum stopniał o połowę.
A na scenę wyszedł skazany na sukcezz warszawiak, który pysk w pysk z publicznością zastanawiał się co z nim będzie, a przy tym bardzo się spocił. A ja jestem pewien, że będzie bardzo dobrze! Facet jest co prawda już na tym poziomie, że powinien podejść do koncertu troszkę bardziej profesjonalnie i wziąć na wstrzymanie z alko, ale przecież wszyscy wiemy, że to nie takie proste. Jednakże po usłyszeniu tych świetnych tekstów przekazanych za pomocą tak dopracowanego flow można mu wiele wybaczyć. Choć trudno wybaczyć realizatorom dźwięku, którzy przez pół występu nie potrafili włączyć mikrofonu dla hype'ującego Szczurka.
Ale nie byłem jeszcze we Freshu na koncercie bez wpadki, a byłem na dziesiątkach rapowych imprez. Szkoda jednak, że tak mało było wytrwałych fanów, którzy bardziej cenią dobry rap niż dobry sen i pod koniec naprawdę mało ludzi zostało pod sceną.
Bo dla Pyska warto zostać do 3 pod sceną, by usłyszeć przekozackie zwroty, dostać kostką lodu czy złapać wypasioną, czerwoną koszulkę Dziękuję Nie Piję. A panie miały szanse podziwiać owłosioną klatę rapera.
Podsumowując, mogę powiedzieć tylko tyle - czekam na pierwsze urodziny Popkillera jak na żadną inną imprezę w Polsce.
Może będzie to troszeczkę przesadzone porównanie, ale to naprawdę ma potencjał do przerodzenia się w imprezy na miarę HipHopKempu, przecież każdy wie, jak zaczynali Czesi.