"Nie Pytaj O Nią" było dla mnie sporym zawodem. Eldo jak zwykle trzymał liryczną formę, ale cała płyta była zbyt mdła i zbyt zlewała się w całość, by móc na dobre przykuć do głośników.
Przy najnowszym wydawnictwie Eldoka postanowił zadziałać inaczej niż poprzednio. Zamiast bitów od różnych producentów postawił na współpracę z cenionym coraz bardziej duetem Returners i bez wątpienia był to dobry strzał.
Wbrew pozorom, tym razem mimo jednego producenta krążek nie nudzi jednostajnością. Nawiązując do okładki to raczej zamknięta w niepozornym pudełku godzinna księga korzennego hip-hopu. Tak, hip-hopu nie rapu, bo znajdziemy tu ślady całej kultury. Wszystko rozpoczyna się funkującym i nasączonym oldschoolowym podejściem jamem, w tekstach przewija się tematyka b-boyowa (podobnie jak w "Dany Drumz Gra Funk") a wszystko jest suto oscratchowane przez Chwiała, odpowiadającego za sporą część refrenów. Żadnych nowoczesnych trendów, syntetycznych podkładów czy eksperymentalnych granych produkcji. Same soczyste sample, goldenage'owe bębny i taki sam klimat. Ale kto mógłby przywrócić go lepiej niż Returnersi? Duże brawa dla włocławsko-toruńskiego duetu bo zbudował tej płycie naprawdę mocne fundamenty.
W takim otoczeniu Eldo odnajduje się idealnie. Nie raz mogliśmy się przekonać w tekstach jak ceni dorobek starej szkoły i brzmienie Nowego Jorku lat 90-tych. W końcu kto inny słuchał Buckshota i myślał, kiedy ten czas minął oraz przekonywał, że "rap to nie Showbiz, chyba że ten z A.G. w duecie". Tym razem narzeka za to, że "musi słuchać jak pierdolą a wolałby Masta Ace i Marco Polo" i że dla mediów "rap to L.U.C. w srebrnych spodniach". To chyba najbardziej goldenage'owy album w dorobku Eldo i swoista "Warszawa po nowojorsku". Wcześniej mieliśmy takowe przebłyski pośród różnorodnych brzmieniowo albumów. Tu nie ma miejsca na nic innego. Jest za to miejsce na sporo refleksji.
W otoczeniu miejskich bitów słyszymy więc sporo miejskich historii. Krążymy po jamie, poznajemy warszawską jesień i wsiąkamy w miejski folklor. Zaglądamy na ciężki stołeczny melanż, w duszę egocentryka, w coraz gorszy program telewizyjny oraz stajemy się świadkami flirtu z weną a także słyszymy jak życie wyniszcza cały ludzki organizm. Eldoka zmienił się na przestrzeni lat i dobrze to słychać na "Zapiskach". Zyskał sporo pewności siebie, brzmi charyzmatyczniej, pali spliffa w bramie i nie omija kieliszków a paparazzich odstrasza groźbami ("Krótka piłka, ja, ty, pięść, twarz i beton"). Po drodze nie zgubił lirycznej wrażliwości i wciąż stać go na wysublimowane metafory ("kamieniem nie skrzywdzisz kropli) a do tego poprawił technikę, sprawnie nawarstwia rymy i słucha się go bardzo dobrze.
W efekcie nagrał jedną z najbardziej spójnych i najmocniejszych pozycji w dorobku. Nie ma tu tylu poszczególnych wpadających w ucho z miejsca kozaków co na "27", ale jako całość "Zapiski..." brzmią równiej i prezentują porównywalny (a może i lepszy) poziom. Warto zajrzeć na ich stronice w jesienne deszczowe wieczory a lektura może wciągnąć was na dłużej... 5 z małym minusem i ścisła czołówka roku.