Nas ze szczyptą magii na koniec udanego roku - recenzja "Magic"
24. grudnia zeszłego roku Nas zaskoczył wszystkich i niespodziewanie wydał nowy projekt. Nikt nie przypuszczał, że to zrobi, bo przecież "King's Disease II", jego ostatni album, miał premierę ledwie cztery miesiące wcześniej. Tak krótka przerwa między kolejnymi płytami jest w jego przypadku nowością. Wcześniej zdarzało mu się wypuszczać rzeczy rok po roku, ale nigdy w takim odstępie. Zaskakuje też coś innego - "Magic" to kolejny już jego świetny materiał z rzędu, być może tak samo dobry, jak poprzednik. Nas znów nam pokazuje, że artystycznie przeżywa drugą, albo i nawet trzecią młodość.
Nie jest zgorzkniałym staruszkiem biadolącym o tym, że hip-hop umarł. Słychać w nim głód rapu, co świetnie pokazuje np. "Meet Joe Black". Dawno nie było u Nasa tak ciekawego eksperymentowania z flow, jak w refrenie do tego numeru. W "40-16 Building" nawija "I got so many kids in the game, it's like a gender revealing", w "Hollywood Gangsta" mówi: "I put the 'New' in 'New York'". To pokazuje, że jest świadomy swojej pozycji w rapgrze, ale wreszcie ją celebruje, cieszy się, tym co osiągnął. Jednak, jeśli chodzi o przekaz, na krążku nie zawsze jest tak kolorowo. "Ugly" porusza temat wszechobecnej przemocy w różnych środowiskach. Dobrze pokazują to wersy: "We should be buying acres, adjusting each other's crowns/That was your brother back then, how could you gun him down?" W "The Truth", ale też w kilku innych numerach zostaje położony nacisk na, coś o czym w Stanach mówi się "keeping it 100", czyli po prostu bycie prawdziwym. Może i jest to wyświechtaną gadką, ale dziś wciąż aktualną, w czasach, w których jak to Nas rapuje we wspomnianym wyżej "Meet Joe Black": "Ni**as say anything in they raps 'cause it sound good/Don't even mean what they say, horrible outlook." Po prostu co jakiś czas na tym albumie Nas w doskonałym stylu rzuca odbiorcy liryczne diamenty, by ten mógł się nimi nacieszyć, ale i przemyśleć wszystko, co właśnie dotarło do jego uszu. Dawno tak dobrze się go nie słuchało.
W jednym z numerów nazywa swój duet z Hit-Boy'em "nowym Gang Starrem". Jest to oczywiście przesada, ale nie sposób nie zauważyć, że ogień, który ledwie się tlił na "King's Disease", a rozpalił się na dobre na części drugiej, tutaj wciąż ostro grzeje, dostarczając słuchaczowi naprawdę mocnych muzycznych wrażeń. Nie zdarza się, co prawda, już rapować Nasowi na quasi-trapowych strukturach, a to miało miejsce na poprzednich dwóch krążkach, bo panowie idą bardziej w klasykę. Nie doświadczamy tu jednak nudy i odtwórczości. Bity brzmią jak najbardziej współcześnie, a co najważniejsze - są różnorodne i ciekawe. Wszystko to sprawia, że od Jonesa powoli chyba odkleja się łatka najgorszego "wybieracza bitów" w grze. Mówcie sobie, co chcecie, ale takie "I Can" czy "Nazareth Savage" to sztandarowe przykłady tego, że Nas, jak to się potocznie mówi - nie umiał w selekcję podkładów. Tak było jeszcze do niedawna, ale to już chyba śpiew przeszłości. Tutaj muzycznie wszystko się zgadza.
Na samym początku dostajemy lekkie nawiązywanie do przeszłości. W otwierającym "Speechless" słychać sampel gitary mocno kojarzący się z "The Message", pamiętnym numerem z początku "It Was Written". Nieco później Hit-Boy idzie, co zaskakujące w jego przypadku, w stronę klimatów bardziej griseldowych. Tak jest, w "Ugly", na samplu jakby ze zjechanego winylu, brzmi niczym Conductor Williams beatmaker związany z obozem Westside Gunna. W "Wu For The Children" kontynuuje tę drogę, pokazując, że on też potrafi robić "bezbębniaki", tak popularne dzisiaj wśród producentów podążających śladami, chociażby Alchemista. W "Wave Gods", z gościnnymi udziałami A$AP Rocky'ego i samego DJ'a Premiera, wybiera kierunek bardziej boom-bapowy. Ten kawałek też pokazuje, że Nas łączy pokolenia. I tu wracamy do porzucenia wspomnianej na początku mentalności starego dziada.
"Magic" było najlepszym świątecznym prezentem, jaki fani hip-hopu mogli sobie wymarzyć. Ledwie dziewięć numerów, ale wszystkie niesamowicie jakościowe, świetnie przewinięte i do tego na doskonałych bitach. Do tej płyty po prostu chce się wracać, bo właśnie takiego, głodnego i pełnego pasji do rapu Nasa chce się słuchać. "King's Disease III" już zostało zapowiedziane wersami z "Ugly": "KD3 on the way/this just to feed the buzz". Czekam z niecierpliwością.
Sprawdź też:
Polo G i Nas wydali najlepsze płyty tego roku? 2 pokolenia, 1 esencja
Nas znów na tronie - 5 powodów dlaczego "King's Disease II" to świetny krążek
Dziękuję :)