Gucci Mane "Rapoholik po przejściach" - profil
„Jest tak złym raperem, że słuchanie jego kawałków sprawia niemal fizyczny ból” – to jedna z bardziej łagodnych inwektyw, jakimi regularnie obrzucany jest w internecie. Nietrudno natknąć się tam na rankingi najgorszych raperów świata, w których zajmuje czołowe miejsca, ściśnięty gdzieś pomiędzy Vanilla Ice'a, Birdmana a Soulja Boya. Co bardziej złośliwi żartują nawet, że to właśnie jego miał na myśli Kohelet, pisząc słynne: „marność nad marnościami i wszystko marność”.
Ale ten natłok nieprzychylnych opinii nie przeszkodził mu bynajmniej w okupowaniu czołowych miejsc list Billboardu, dorobieniu się nieosiągalnego dla wielu innych zastępu oddanych fanów, wreszcie – zdobyciu pozycji jednej z najbardziej wpływowych person hip-hopu z południa Stanów Zjednoczonych. I to pomimo faktu, że lwią część swojej muzycznej kariery spędził za więziennymi murami. Panie i panowie – Gucci Mane.
Gucci Mane należy do grona raperów, którzy od samego początku swojej artystycznej działalności polaryzują fanów hip-hopu. I tak: dla jednych jest geniuszem z bogatym dorobkiem artystycznym, dla drugich – muzycznym analfabetą z IQ na poziomie krzesła obrotowego. Jedni nazwą go ulicznym twardzielem, inni – wypomną raczej tatuaż w kształcie rożka na prawym policzku. Young Jeezy określa go mianem „ułomnego”, Busta Rhymes – tytułuje jako „dope motherfucker”, z kolei gwiazda popu Miley Cyrus – nazywa swoim ulubionym emce.
A co o Guccim Mane'ie mówi... sam Gucci Mane? – Dla moich fanów znaczę tyle, ile Jay-Z znaczy dla swoich. Ale to właśnie ja jestem najlepszym raperem na świecie – przekonuje. – Mój ulubiony raper? Prościzna: Gucci Mane. Moja muzyka jest prawdą. To, o czym opowiadam w tekstach swoich numerów, jest dokładnie tym samym, co dzieje się w moim życiu. Kiedy nagrywam, kontrolę nade mną przejmują emocje; dzięki nim moje kawałki są oryginalne, nie można ich zduplikować. To czyni mnie artystą, kimś jedynym w swoim rodzaju. Innowatorem. O ilu raperach można powiedzieć to samo? – pyta retorycznie.
WYSOKIE IQ I RAP W PIWNICY
Kojarzony jest przede wszystkim z Atlantą, ale pierwsze lata swojego życia spędził w malutkim, niespełna 30-tysięcznym Bessemer, niegdyś miasteczku kojarzonym z kopalń węgla, dzisiaj wchłoniętym przez Birmingham, największe miasto stanu Alabama. Jego matka była solidną, dobrze wychowaną nauczycielką miejscowej szkoły podstawowej, ojciec natomiast – jej przeciwieństwem. Rzadko kiedy podejmował się zwykłej pracy, zdecydowanie bardziej pociągała go drobna hustlerka, dzięki której mógł sobie pozwolić na bijącą po oczach biżuterię, drogie buty bądź luksusowe ciuchy. Powiedzieć, że wszelkiego rodzaju błyskotki sprawiały mu mnóstwo radochy, to nic nie powiedzieć – w końcu to właśnie po ojcu Gucci Mane odziedziczył swoją ksywkę.
Do Atlanty przybył wraz z mamą i starszym bratem w czwartej klasie podstawówki. Jak zwykle w takich przypadkach – początki pobytu w nowym miejscu były dla Gucciego trudne. – Ludzie ze szkoły nabijali się z mojego akcentu. Mówiłem wiejskim slangiem, pochodzę przecież z małej mieściny w Alabamie – tłumaczy raper. Zdaniem Debry Antney, byłej menedżerki i partnerki biznesowej Gucciego Mane'a (a prywatnie matki Waki Flocki Flame'a), to właśnie w tym okresie zaczęły się jego ciągoty do typów spod ciemnej gwiazdy. – Miejscowa chuliganeria zrazu Gucciego polubiła – opowiada Antney. – Inne dzieciaki się z niego nalewały, oni natomiast zaakceptowali i wzięli pod swoje skrzydła.
Obracanie się w nieciekawych kręgach nie przeszkodziło jednak Mane'owi w uzyskiwaniu dobrych ocen. Nie ze względu na wielogodzinne ślęczenie nad książkami, tylko – jak sam mówi – dzięki wrodzonym zdolnościom. – Zawsze byłem w naturalny sposób bystry. Mam bardzo wysokie IQ – tłumaczy Gucci. I rzeczywiście miał łeb na karku: szkołę średnią ukończył ze świetnymi wynikami, w nagrodę dostał stypendium do jednego z teksaskich uniwersytetów, a tam rozpoczął naukę na kierunku informatycznym. Idylla, prawda? Otóż nie do końca. W domu się nie przelewało, pieniądze ze stypendium nie pokrywały nawet najbardziej podstawowych wydatków, dlatego żeby wiązać koniec z końcem, Gucci Mane zaczął handlować narkotykami.
I to właśnie przez handel narkotykami Radric Davis, bo tak brzmi jego imię i nazwisko, po raz pierwszy w życiu – i jak się później okaże: zdecydowanie nie ostatni – trafił za kratki. Przyłapano go na sprzedaży cracku ledwie kilkaset metrów od budynku swojego uniwersytetu. W konsekwencji Gucci utracił nie tylko wolność (został skazany na trzy miesiące), nie tylko stypendium, ale również miejsce na uniwerku. Tak skończyła się jego przygoda z edukacją.
A gdzie w tym wszystkim rap? Obecny był w życiu Radrica od małego, ale raczej gdzieś w tle, na dalszym planie, traktowany przede wszystkim jako zabawa, ewentualnie nieszkodliwe hobby. Wsłuchiwał się w kawałki swojego ulubionego emce, Big Daddy Kane'a, pisał teksty na ostatnich stronach zeszytów, a rapował – razem z OJ Da Juicemanem, przyjacielem z dzieciństwa, później również raperem – na zielonej skrzynce z generatorem prądu.
Na pierwsze miejsce w życiowej hierarchii Gucciego rap wysunął się dopiero na początku poprzedniej dekady. Mocno przyczynił się do tego Zaytoven, obecnie jeden z najważniejszych trapowych producentów i najbliższych współpracowników Mane'a. – Poznaliśmy się w piwnicy domu mojej mamy – opowiada Zaytoven. – Miałem tam niewielkie studio nagraniowe i zapraszałem do niego ludzi z osiedla, którzy chcieli sprawdzić swoje siły w rapie. Pewnego dnia przyszedł Gucci.
Ale, co ciekawe, nie po to, by samemu nagrywać, lecz żeby pomóc w rozhuśtaniu muzycznej kariery swojego młodszego siostrzeńca. Zaytoven: – Gucci najpierw zapłacił mi za beat, po czym zaczął pod niego nawijać, pokazując młodemu, jak ma rapować. Na końcu wymieniliśmy się numerami, a niedługo potem okazało się, że Gucci przychodził do studia znacznie częściej od kuzyna. Ja tworzyłem beat za beatem, on pisał teksty i rapował. Tak się zaczęło.
Gucci połknął rapowego bakcyla, a owocem tej wzmożonej aktywności muzycznej był wydany w niezależnej wytwórni Str8 Drop Records album „La Flare”. Wypalono tysiąc egzemplarzy, a nakład rozprowadzono na ulicach Atlanty. Mniej więcej wtedy rap przestał być dla Mane'a jedynie zajęciem po godzinach, a stał się poważnym planem na przyszłość. Najpierw założył własną wytwórnię, La Flare Entertainment, potem wyruszył w podróż po Stanach Zjednoczonych w poszukiwaniu niezbędnych znajomości i koneksji, by po powrocie wypuścić wreszcie na rynek numer, dzięki któremu ksywka Gucci Mane przestała być, przynajmniej lokalnie, anonimowa. Chodzi o nagrany wspólnie z grupą Neva Again Family „Black Tee”, kawałek nawiązujący do popularnego wówczas hitu „White Tee” kolektywu Dem Franchize Boyz. Ale prawdziwą popularność, sięgającą daleko poza granice stanu Teksas, przyniósł mu dopiero utwór „Icy”, w którym obok Gucciego rapuje Young Jeezy.
KRWAWY BEEF
O powstaniu numeru, który miał w niedalekiej przyszłości okazać się pierwszym singlem z debiutanckiego albumu Gucciego Mane'a, a także o tym wszystkim, co działo się zaraz po jego premierze, można by napisać solidnej grubości książkę. Rzadko kiedy jeden kawałek niesie za sobą tyle barwnych historii, tyle kontrowersji, tyle niekończących się sprzeczek, a przede wszystkim – rzadko kiedy jedną z owych konsekwencji jest śmierć człowieka. A właśnie to wszystko wiąże się z niepozornym na pierwszy rzut ucha numerem, jakim jest „Icy”. Ale po kolei.
Zaczęło się od telefonicznej propozycji nagrania wspólnego utworu, jaką Young Jeezy złożył Gucciemu Mane'owi. Obecnie obydwaj są w pierwszym szeregu raperów reprezentujących południe Stanów Zjednoczonych, ale wówczas byli jeszcze szerzej nieznanymi raperami na dorobku. Gucci zgodził się bez wahania, proponując od razu gotowy już beat produkcji Zaytovena, a także chwytliwy refren, który sam wymyślił i który nie dawał mu spokoju już od dłuższego czasu. Jeezy początkowo kręcił nosem, twierdząc, że efekt końcowy będzie brzmiał za mało ulicznie, że beat nie pasuje do starannie pielęgnowanego wizerunku obwieszonego złotem twardziela, ale w końcu przeważył mainstreamowy potencjał „Icy. – Obydwaj cholernie potrzebowali hitowego numeru – tłumaczy Zaytoven. I trudno się z nim nie zgodzić. Jeezy był wtedy już dość znaczącą postacią na ulicach Atlanty, ale wciąż nie miał w swoim muzycznym katalogu hitu z prawdziwego zdarzenia, szlagieru, który raz: oblegałby radiostacje i kluby w całych Stanach Zjednoczonych, dwa: od razu byłby kojarzony z jego ksywką. Podobnie Gucci.
Trudno się zatem dziwić, że kiedy „Icy” rzeczywiście okazało się komercyjnym strzałem w dziesiątkę, tak Gucci Mane, jak i Young Jeezy bardzo zabiegali, by numer przypisać sobie, zamieścić ostatecznie na swoim solowym wydawnictwie (Gucci – na „Trap House”, Jeezy – na „Let's Get It: Thug Motivation 101”), stanąć po odpowiedniej, czytaj: lewej, stronie słówka „featuring”. Obydwaj mieli swoje racje: ten pierwszy przygotował podkład, refren i ogólny zamysł całości, Jeezy z kolei – był pomysłodawcą tej kooperacji, poza tym cieszył się większą popularnością, miał już nawet podpisany kontrakt z dużą wytwórnią (konkretnie – z Def Jam Records). I żaden nie chciał odpuścić. Niby nic wielkiego, ot, zwykła wymiana zdań dwóch facetów mających odmienne zdanie na pewien temat, ale niewielki z pozoru konflikt prędko wyewoluował w intensywny beef na pełen etat.
– Ta cała sytuacja nigdy nie powinna zakończyć się beefem – mówi Greg Street, ówczesny menedżer Gucciego Mane'a. – To powinien być początek pięknej muzycznej przygody dla obydwu raperów. I tak w pewnym sensie było: „Icy” przecież z miejsca stało się klasykiem. Ale równocześnie doszło do ogromnej eskalacji konfliktu, w ruch poszły złe emocje, powiedziano o kilka niepotrzebnych słów za dużo, a później nie było już odwrotu. Myślę, że większość hip-hopowych beefów można by rozwiązać ugodowo, gdyby dwóch dorosłych mężczyzn usiadło do rozmowy i wspólnie daną sytuację przedyskutowało.
Ale w tym przypadku na merytoryczne dyskusje było już za późno. Jako pierwszy konflikt w sferę muzyczną przeniósł Jeezy, dissując Gucciego w – świetnym skądinąd – „Stay Strapped”. Mocnych linijek wymierzonych w oponenta jest tam pod dostatkiem, ale najwięcej pikanterii dodają wersy, w których przedstawia propozycję wręczenia dziesięciu tysięcy dolarów nagrody temu, kto ukradnie Gucciemu noszony przez niego złoty łańcuch. Na chętnych nie trzeba było długo czekać.
Było tak:
10 maja 2005 roku Gucci Mane odwiedził dom znajomej striptizerki. Miało być miło i przyjemnie, zapewne również upojnie, ale sielanka przeistoczyła się nagle w scenę wręcz dramatyczną. Do domu włamało się bowiem pięciu zamaskowanych, uzbrojonych po uszy mężczyzn, którzy najpierw związali kobietę, a następnie grozili Gucciemu śmiercią, wymachując pistoletami. W pewnym momencie raper chwycił za schowaną gdzieś za pazuchą broń i oddał kilka strzałów w kierunku jednego z mężczyzn. To sprawiło, że włamywacze w popłochu opuścili budynek. Dwa dni później ciało jednego z nich zostało znalezione w krzakach w pobliżu domu striptizerki. Tym mężczyzną okazał się być Henry Clark III, znany szerzej jako Pookie Loc, młody raper powiązany z Young Jeezym (ten twierdzi jednak, że nie miał z tą sytuacją nic wspólnego). Mane oddał się w ręce policji, przyznał do udziału w strzelaninie i prawdopodobnego zabicia Clarka, utrzymując jednocześnie, że działał w obronie własnej. – Pragnę przekonać wszystkich, że nie jestem mordercą – mówił raper w telefonicznym wywiadzie udzielonym z więzienia. – Byłem podenerwowany i wystraszony. Zrobiłem to, co musiałem zrobić. Nie jestem złym człowiekiem i żałuję wszystkiego, co się wydarzyło.
Dziewięć miesięcy po oskarżeniu o popełnienie morderstwa, Gucci Mane został uniewinniony. Ale konflikt z Young Jeezym na tym się bynajmniej nie skończył, wręcz przeciwnie – trwa do dzisiaj. Przez tych dziesięć lat nagrano kilka nowych dissów, doszło do paru bijatyk ludzi z obozów obydwu raperów, były też dziesiątki ostrych wymian zdań i pyskówek w mediach, były nawet nieśmiałe próby załagodzenia całej sytuacji i zakopania topora wojennego. Nic z tego.
PRZYJAZNY GOŚĆ Z PROBLEMAMI
Nieco w cieniu tych wydarzeń, dwa tygodnie po śmierci Pookie Loca, na rynku muzycznym ukazał się debiutancki krążek Gucciego, wydany w niezależnej wytwórni Black Cat „Trap House”. Przebywający już wówczas w areszcie raper zapłacił okrąglutkie sto tysięcy dolarów, by móc na wolności świętować jego premierę. A trzeba przyznać: było co świętować. Pomimo statusu niezależnego muzyka, Guwopowi udało się zebrać gościnne zwrotki od gwiazd pokroju Buna B, Killer Mike'a, Young Scrappiego czy Khujo z Goodie Mob, produkcje m.in. od The Heatmakerz, co w połączeniu z mocnymi singlami i całą kryminalno-sensacyjną otoczką, pomogło sprzedać około 175 tysięcy egzemplarzy „Trap House”, wystrzeliwując tym samym album do TOP 20 listy Billboardu, a także na sam szczyt listy Billboard Heatseekers. Nieźle jak na debiut artysty z podziemia.
Ale czasu na konsumowanie sukcesu nie było wiele – przynajmniej nie na wolności. Niedługo po premierze Gucci znów trafił do więzienia; tym razem został skazany na półroczną odsiadkę za pobicie jednego z promotorów koncertowych przy użyciu... kija bilardowego. Wyszedł z więzienia pod koniec stycznia 2006 roku, zrazu zabrał się do studyjnej pracy – w tym samym roku wydał mixtape i kolejny niezależny album, rok później zadebiutował w komercyjnym wydawnictwie, dokładając do tego kolejnych kilka mixtape'ów – lecz najwyraźniej nie wyciągnął żadnych wniosków ze swoich odsiadek, bo wciąż namiętnie wpakowywał się w coraz to nowe tarapaty. A to wyrzucenie ze sceny i uderzenie raperki Mac Bre-Z, a to jazda pod wpływem alkoholu bądź narkotyków, bądź obu używek naraz, a to posiadanie dużych ilości marihuany, a to paradowanie po ulicy z niezarejestrowaną bronią... wymieniać można by jeszcze długo. Od powrotu do więzienia chronili Gucciego jedynie dobrze opłacani adwokaci i fura szczęścia.
Limit szczęścia wyczerpał się jednak pod koniec 2008 roku, kiedy wyszło na jaw, że raper wypełnił tylko 25 z wymaganych 600 godzin prac społecznych (następstwo jednego z poprzednich wyroków). Gucci utrzymywał wprawdzie, że to po prostu nieporozumienie i urzędniczy błąd w papierkach, ale sądu tymi tłumaczeniami nie przekonał. Zatem: znów odsiadka, znów wyjście po sześciu miesiącach. I tu zaczyna się już prawdziwa wyliczanka wykroczeń i przestępstw, mniejszych lub większych, za które Radric Davis raz po raz lądował w więzieniu: prowadzenie samochodu bez prawa jazdy, niszczenie mienia państwowego, jazda pod prąd, pobicie, napad z bronią w ręku, rozbicie butelki na głowie jednego z fanów, posiadanie narkotyków, grożenie policjantom, wyrzucenie kobiety z pędzącego samochodu... A do tego jeszcze wizyty w placówkach psychiatrycznych (po jednej z nich wytatuował sobie na prawym policzku sławetnego loda) czy trwająca trzy dni słowna tyrada na Twitterze, w której Gucci zwyzywał połowę hip-hopowego światka, w tym m.in. Drake'a, Waka Flacka Flame'a, Nicki Minaj, 2 Chainza, Tygę, a nawet Eminema. Kilka dni później raper przeprosił, przyznał, że jest uzależniony od kodeiny i będzie szukał pomocy. Osoby z bliskiego otoczenia Mane'a potwierdzają, że głównym, a może nawet jedynym, powodem, dla którego Mane nieprzerwanie wplątuje się we wszelkiej maści problemy, są właśnie narkotyki. – Dragi i alkohol robią z Gucciego człowieka kompletnie nieprzewidywalnego – tłumaczy DJ Drama, popularny producent z Atlanty. – Co jakiś czas problem się nasila. Wówczas używki całkowicie przejmują nad nim kontrolę.
– Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że narkotyki sprowadzają na złe tory i mocno ingerują w życie ludzi od nich uzależnionych. Dopadły również Gucciego. Ale w głębi serca to naprawdę dobry człowiek – przekonuje OJ Da Juiceman. W podobnym tonie wypowiada się cytowana wcześniej Deb Antney, twierdząc, że nie spotkała się jeszcze z osobą, która znając Mane'a bliżej powiedziałaby o nim cokolwiek złego. Jej słowa potwierdza choćby niejaki Diplo, słynny DJ i producent związany z EDM. – Gucci, wbrew pozorom, nie jest przytłaczającą osobą. To po prostu przyjazny i zabawny gość, z którym można naprawdę fajnie spędzić czas.
Do grona adoratorów przyłącza się również Todd Moscowitz, stary wyjadacz branży muzycznej, były prezydent wytwórni Def Jam i szef Warner Bros Records, który opisując Gucciego używa wyłącznie przymiotników typu „dobry”, „życzliwy”, „pomocny”, „dowcipny” czy „sympatyczny”.
Ale przede wszystkim – „pracowity”.
NACZELNY RAPOHOLIK
Wydawać by się mogło, że to ciągłe przesiadywanie w rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych więzieniach tudzież salach sądowych nie tyle zahamuje, co ostatecznie zrujnuje muzyczną karierę Gucciego Mane'a. O dziwo – nic z tych rzeczy. Reprezentant Atlanty w tych, przyznajmy, mało komfortowych warunkach wydaje więcej nowej muzyki, niż kilkunastu dowolnych raperów razem wziętych. Nie zdążysz się jeszcze porządnie osłuchać z jednym materiałem, a tu już do pobrania czy kupienia dostępny jest inny. I tak w kółko. Ale niech przemówią liczby. Od drugiej połowy 2008 roku, tj. od momentu, kiedy na dobre rozpoczęła się jego więzienno-sądownicza saga, Gucci wydał siedem oficjalnych albumów, osiemnaście pełnoprawnych krążków dostępnych jedynie online, trzy krążki kooperacyjne, po jednym soundtracku i kompilacji, trzy epki i około 50 (słownie: pięćdziesięciu) mixtape'ów, zawierających w przeważającej większości premierowe utwory. Gdy raper nie przebywa akurat w więzieniu, jego domem nie staje się wcale willa na przedmieściach Atlanty, luksusowy apartament na Manhattanie bądź wakacyjna rezydencja w Miami, a własne, dwupiętrowe studio nagraniowe, mieszczące się na jednym z osiedli Wschodniej Atlanty. Tam praca wre niemal bez przerwy. Oprócz Gucciego, w Brick Factory – bo tak nazywa się studio – swoją muzykę nagrywają również inni artyści z należącej do niego wytwórni 1017 Brick Squad Records: raperzy Young Thug, Chief Keef, Young Scooter czy PeeWee Longway, producenci Lex Luger, Zaytoven, Southside czy Sonny Digital, ale również muzycy spoza wytwórni, choćby Migos, Rich Homie Quan czy Wale. Nikt nie ma jednak wątpliwości – naczelnym pracusiem jest tam Gucci Mane. – To pracoholik – przekonuje Quavo, jedna trzecia grupy Migos. – W Brick Factory pracowaliśmy dzień i noc, nawet spaliśmy w studio. Choć trudno mówić o jakimkolwiek śnie, bo często budził mnie z samego rana i krzyczał: „Quavo! Quavo! Do dzieła! Nagrywajmy!”.
– Gucci czuje się nieswojo, kiedy nie nagrywa. Dla niego tworzenie muzyki to stały, niekończący się proces. Dopiero co nagrany numer, choćby nawet zapowiadał się na hit nad hitami, po chwili nie ma już dla Mane'a żadnego znaczenia. Liczy się tylko ten następny – opowiada Kori Anders, inżynier dźwięku z nagrodą Grammy w dorobku. – Jego umysł pracuje na nieprawdopodobnych obrotach. Niczym nadzwyczajnym były dla nas wieczorne sesje, które kończyliśmy z sześcioma czy siedmioma nowymi utworami – dodaje. Jeszcze dalej idzie DJ Burn One, przekonując, że jednego dnia Gucci potrafił nagrać nawet do dziesięciu świeżutkich, dopracowanych kawałków.
– Kiedy pracowaliśmy nad albumem „The State vs. Radric Davis”, Gucci nakręcił sześć teledysków w niecałe dwa dni, żeby zdążyć z załatwieniem wszystkiego przed kolejną rozprawą sądową. Nie znam drugiego takiego, nikt nie pracuje więcej od niego – wspomina Coach K, wieloletni opiekun m.in. Gucciego i Young Jeeziego. DJ Holiday: – Gucci często powtarza: „Oni śpią, bracie, oni śpią. Ja w tym czasie pracuję. Tak ich załatwię”.
Ale samo zamiłowanie do wielogodzinnego przesiadywania w studio, choćby nawet najbardziej intensywnego i owocnego, to w przypadku Gucciego Mane'a zbyt mało, by utrzymać przy życiu swoją muzyczną karierę. Absolutnie niezbędni są również bliscy współpracownicy, zaufani ludzie, którzy dopilnują, żeby na rynek regularnie wychodziły nowe albumy bądź mixtape'y, żeby odpowiednio się sprzedały, żeby – krótko mówiąc – biznes się kręcił, kiedy Gucci przesiaduje za kratami.
Wbrew pozorom nie potrzeba do tego wielkiego zaplecza ludzi. Raper polega głównie na dwóch osobach: Seanie Paine'ie i Ronaldzie „Cavemanie” Rosario. Ten pierwszy zajmuje się przede wszystkim nagrywaniem i miksowaniem numerów Gucciego (ale i reszty stajni Brick Squad), ale również obsługą social mediów. Caveman z kolei odpowiada za finansową stronę przedsięwzięcia; to właśnie on podsunął raperowi pomysł, jak zarabiać grube pieniądze z wydawanych przez Mane'a darmowych zasadniczo mixtape'ów, które od dłuższego już czasu pojawiają się jednak również do kupienia na stronach typu Amazon, iTunes czy Best Buy. Caveman nadzoruje także przynoszący spore zyski sklep internetowy TrapMerch.com. W jednym z udzielonych niedawno wywiadów Rosario zdradził, że przykładowo w 2013 roku zyski z wydanych przez Gucciego i resztę obozu 1017 mixtape'ów (łącznie było ich dwanaście) wyniosły ponad 1,3 miliona dolarów. Zależność jest prosta: im więcej nowej muzyki urodzonego w Alabamie rapera, tym większe przychody. A, jak przekonuje Caveman, o nową muzykę nie ma się co obawiać, nawet jeśli Guwop do końca życia nie wyściubiłby nosa poza więzienne mury. – Możemy wypuszczać trzy albumy rocznie przez najbliższe trzy lata, a wciąż będziemy mieli wystarczająco materiału na jeszcze kolejne trzy lata – przekonuje.
DR.DRE POŁUDNIA
Portal Noisey, piórem zajmującego się hip-hopem dziennikarza Davida Drake'a, postawił nie tak dawno tezę, że Gucci Mane to jedna z najbardziej wpływowych postaci amerykańskiego rapu. Być może teza to nieco przesadzona, ale jeśli już – to minimalnie. Nietrudno bowiem natknąć się na opinie, że Gucci znaczy dla południa Stanów Zjednoczonych tyle, co Jay-Z dla wschodu, a Dr. Dre – dla zachodu. Własna wytwórnia, miliony sprzedanych płyt, istotny wkład w spopularyzowanie rynku mixtape'ów, ogromny szacunek i autorytet na ulicach Atlanty, rola w popularnym, choć zmiażdżonym przez krytykę filmie „Spring Breakers”, gdzie wystąpił u boku Jamesa Franco czy Seleny Gomez (krążyły nawet plotki, że Gucci miał z młodocianą aktorką/piosenkarką romans), wreszcie – wypromowanie, a przynajmniej wydatna pomoc w karierze wielu raperów i producentów, którzy dziś są znaczącymi postaciami głównego nurtu.
– Gucci potrafi odkryć w artyście talent i pasję. Uwielbia dawać ludziom szansę zaistnienia – tłumaczy producent Drumma Boy, podopieczny Gucciego, który bez jego pomocy być może nie doszedłby tak daleko. Ale lista „dłużników” Radrica Davisa jest znacznie dłuższa. A na niej między innymi: Mike WiLL Made-It („Gucci to pierwszy znaczący raper, który rymował pod moje beaty”), Zaytoven („Jeden z najlepszych raperów naszych czasów”), Lex Luger, Young Thug (w hołdzie Gucciemu również wydziergał sobie na policzku tatuaż w kształcie loda), Migos, Chief Keef, Soulja Boy, Rich Homie Quan („Gucci wiele mnie nauczył: zawsze nagrywaj, nigdy nie przestawaj. Nie istnieje coś takiego jak za dużo numerów”), Waka Flocka Flame, poniekąd nawet Nicki Minaj czy objawienie ostatnich miesięcy Fetty Wap („Gucci to mój ulubiony raper”). – Gucci uważnie przysłuchuje się ulicy – twierdzi Caveman. – Kiedy przychodzą do niego różni ludzie i mówią o jakimś młodym, nieodkrytym jeszcze artyście: „ten gość jest świetny, ten gość ma talent”, Gucci nie ma problemu, żeby wziąć go pod swoje skrzydła, zabrać w trasę i pokazać, jak to wszystko działa.
O tym, ile dla młodych muzyków znaczy poparcie czy choćby zainteresowanie ze strony Gucciego, niech świadczą wersy Quavo z numeru „Aight”, w którym ten rapuje: „Kiedy Gucci zadzwonił do mojego menedżera/ Ta noc odmieniła moje życie”.
Nie wypada nie wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie – nie mniej istotnym – dzięki któremu Gucci Mane cieszy się, przynajmniej w pewnych kręgach, niesłabnącą estymą. Mowa o towarze w naszych czasach raczej deficytowym – o autentyczności mianowicie. Wsłuchując się w numery pochodzącego z Alabamy rapera możemy być niemal pewni, że to, o czym rapuje, ma w przeważającej większości odzwierciedlenie w prawdziwym życiu. Że kiedy rapuje o handlu narkotykami, bójkach, morderstwach, słowem – o wszystkim tym, co mroczne i przerażające, wiemy, iż kto jak kto, ale akurat Gucci ma o tych sprawach pojęcie.
– Gucci to autentyk. Z numerów, które tworzy można wyczytać jego życiorys. A ludzie kochają autentyczność – twierdzi Coach K. – Dla wielu nie T.I., nie Young Jeezy, a właśnie Gucci Mane jest uosobieniem chłopaka z podłej dzielnicy, który wychodzi na ulicę, by przetrwać.
– On naprawdę znacząco wpłynął na dźwięk i kulturę Atlanty – nie ma wątpliwości Lex Luger, kolejny producent ze stajni Guwopa. – Nie tylko swoją muzyką; również wywiadami, które udziela czy nawet sposobem, w jakim się porusza czy mówi. Dla czarnego człowieka Gucci to ikona. Żyje w sposób, w jaki chce żyć: na twarzy zapragnął sobie wytatuowanego rożka, to go sobie wytatuował. Jeździ Phantomem, w domu ma osiemnaście sypialni. To legenda, hip-hopowy odpowiednik Ala Capone.
Todd Moscowitz: – Myślę, że Gucci to jeden z najważniejszych artystów naszych czasów. Napędza nie tylko rap, ale muzykę jako taką, włącznie z tym, co dzieje się na scenie EDM. Ma wydatny wpływ na całą generację raperów i artystów.
HAPPY END?
Przez długi okres czasu mogło by się wydawać, że najlepsze lata swojej muzycznej kariery Gucci Mane ma już dawno za sobą. Tymczasem - nic bardziej mylnego. W maju ubiegłego roku raper wreszcie opuścił więzienne mury, a „oblał” to wydarzenie w charakterystyczny dla siebie sposób - pracując nad nową muzyką. Najpierw światło dzienne ujrzał numer „First Day Out Tha Feds”, kilka dni później Gucci wystąpił u boku Kanye Westa, Big Seana czy 2Chainza w „Champions”, pierwszym singlu promującym nowy album GOOD Music.
Ale to była dopiero przystawka. W lipcu na rynku pojawiło się „Everybody Looking”, dziewiąty w karierze Gucciego album studyjny, na który udało mu się zaprosić tuzy pokroju Kanyego Westa czy Drake'a. Mimo że sesja nagraniowa trwała jedynie sześć dni(!), krążek zebrał pozytywne recenzje i wylądował na drugim miejscu listy US Billboard 200 - najwyższym w jego całej karierze. To jednak nie koniec sukcesów: we wrześniu na pierwsze miejsce najpopularniejszych numerów Billboardu trafiło (i utrzymywało się na nim przez 7 tygodni) „Black Beatles”, singiel duetu Rae Sremmurd z gościnną zwrotką Gucciego. To było kolejne „naj” Gucciego, nigdy wcześniej nie był bowiem na szczycie Billboardu jako „featured artist”, czyli artysta gościnny.
Kariera muzyczna Gucciego wróciła więc na dobre tory, co jednak równie ważne, a może i ważniejsze - zdaje się, że na dobre tory weszło także jego życie prywatne. W wywiadach powtarza, że nie zamierza wracać do starych nawyków, że osoba, którą widzimy teraz, to nowy Gucci Mane. I rzeczywiście: od maja ubiegłego roku, czyli od momentu, w którym opuścił więzienie, widzimy nową, „odpicowaną” wersję rapera. Wyraźnie schudł, stracił wydatny mięsień piwny, z którym w przeszłości się nie rozstawał, odświeżył swój image, odstawił alkohol i narkotyki. Co więcej: z pola widzenia zniknęły artykuły informujące o coraz to nowych występkach i skandalach z Guccim w roli głównej.
Czyżby więc happy end?