Pete Rock "Soul Survivor" (Klasyk na Weekend)

Już za chwileczkę, już za momencik... Już jutro na imprezie urodzinowej klubu Miłość w Warszawie wystąpi nie kto inny, tylko Pete Rock, a.k.a. Soul Brother #1, a.k.a. Chocolate Boy Wonder - uważany za jednego z najważniejszych i najlepszych producentów w historii hip-hopu. Z tej okazji proponuję wrócić do podstaw i wrzucić na głośniki wysmażone przez maestro Piotra Skałę klasyki gatunku - czy to kultowe "Mecca and the Soul Brother" (zawierające hip-hopowy evergreen, "T.R.O.Y. (They Reminisce Over You)") czy "The Main Ingredient" w duecie z CL Smoothem... Czy też debiutancki album-sampler "Soul Survivor". Album, o którym nie potrafię mówić/pisać inaczej, jak potokiem superlatyw - to materiał po prostu bezbłędny.

Wydany w 1998 roku, kilka lat po mało sympatycznym rozejściu się dróg Pete'a z CL Smoothem, "Soul Survivor" to najlepszy dowód, dlaczego Pete Rock to G.O.A.T. hip-hopowej produkcji. Misternie pocięte i poukładane sample, znalezione po długotrwałym i pieczołowitym diggingu wśród starych jazzowych, soulowych i funkowych płyt, położone na soczystych, pulsujących bębnach, z dodatkiem świetnych skitów/charakterystycznych Pete'owych interludiów... Na 'Soul Survivor" znalazły się w mojej opinii jedne z najlepszych beatów, jakie Pete stworzył w całej swej karierze - "Tha Game", "Take Your Time", kapitalny "One Life to Live" na kojących dźwiękach trąbki Nata Adderleya... 

Z każdego numeru bije ten wymykający się klasyfikacji, niepowtarzalny, ciepły i wyluzowany VIBE. "Soul Survivor" to dla mnie jeden z tych albumów, w którym najsilniej czuć, że hip-hop jest spadkobiercą jazzu, funku, soulu czy R&B. Posiadając encyklopedyczną wręcz wiedzę na temat tych gatunków, Pete skonstruował bezbłędny dla nich hołd i kalejdoskop brzmień, jak mało co przepełniony "duchem" starych, soulowych nagrań... Niełatwo przetłumaczalny na polski przymiotnik smooth idealnie określa brzmienie tego albumu.

"Soul Survivor" trwa 74 minuty, jednak zupełnie tego nie czuć - od pierwszej do ostatniej minuty to doskonale spójny album, harmonijnie przeplatając twarde bangery jak "Tru Master" czy bezlitosny "Strange Fruit" z krzepiącymi, wychillowanymi numerami jak "Take Your Time"... Perfekcyjne beaty, plus mieszanka styli, jaką oferują zaproszeni goście, nie pozwalają się nudzić ani na chwilę. 

Skoro już o tym wspomniałem - spójrzcie tylko na listę gości. Czy naprawdę muszę coś dodawać? Pete Rock zgromadził na "Soul Survivor" absolutną czołówkę sceny. Nowojorska elita - Kool G Rap, Large Professor, ś.p. Big Pun, O.C., wojownicy Wu-Tang Clanu - Meth, Ghost, Rae, Deck, nawet Cappadonna. Goście z Zachodniego Wybrzeża - Kurupt i MC Eiht. Do tego Black Thought, Common czy Sticky Fingaz z Onyx... Szczyptę tytułowego, aksamitnego soulu wnoszą panie Ms. Jones i Vinia Mojica oraz zespół Loose Ends, który - rozpadłszy się w 1990 roku - specjalnie zebrał się kilka lat później, by nagrać dla Pete'a wokale na "Take Your Time"... Na samym końcu mamy także mały hołd dla reggae (czyli również dla gatunku, który jest ojcem hip-hopu) - "Massive (Hold Tight)" z Beenie Manem i ś.p. Heavy D - kuzynem Pete'a. Wisienką na torcie jest oczywiście tryumfalny powrót CL Smootha na "Da Two" - koronnym dowodzie, że beaty Pete'a i wyluzowana, elegancka nawijka CL to połączenie idealne. 

Ciężko wybrać mi najlepszy moment albumu - zawsze waham się między "Tha Game" z wyśmienitą zwrotką Raekwona (plus ten beat samplujący utwór Henry'ego Mancini...), wspomnianym "Da Two", czy jak zawsze fachowo bawiącym się rymami Kool G Rapem w remake'u "Truly Yours" (ze swojej własnej płyty "Roads to the Riches", nagranej z DJ'em Polo)... A może jednak najlepszym momentem jest wariacka nawijka Sticky Fingaza w "Strange Fruit"? Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć. Z każdym odsłuchem "Soul Survivor" odnajduję nowy element, którym się jaram...

Pisząc te słowa, pakuję swój egzemplarz "Soul Survivor" na jutrzejsze spotkanie z jego twórcą. Bez zbędnego gadania - ten album to pozycja OBOWIĄZKOWA. Kwintesencja brzmienia jednego z najlepszych architektów tej kultury, wzór każdego albumu producenckiego, swoista kapsuła esencji gatunku. Szkoda, że wydany w 2004 roku sequel nie zdołał, mimo kilku świetnych numerów ("Da Villa", "Fly Till I Die", "Head Rush" z RZA i GZA na pokładzie... Swoją drogą, ciekawe, czy Pete nagrał kiedykolwiek z U-Godem czy ś.p. ODB), osiągnąć poziomu "jedynki".

Tagi: 

Henh
Fajnie, że w końcu poszła jakaś recenzja spod szyldu "Klasyka na weekend". Ale zdanie: "Kwintesencja brzmienia jednego z najlepszych architektów tej kultury, wzór każdego albumu producenckiego, swoista kapsuła esencji gatunku" mnie zgołą rozpieprza. Wystarczyło poprzestać na tym poprzedzającym je, a nie silić się na elokwencję ferowania i nawarstwiania superlatywów.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>