Łozo aka Pitahaya "Między Ziemią, a Niebem" - premierowa recenzja
Możemy wyróżnić dwa rodzaje pożegnań - pozostawiające dobre albo złe wrażenie na zakończenie jakiegoś etapu życia. W przypadku albumu "Między Ziemią, a Niebem" autorstwa wrocławianina Łoza aka Pitahaya (jeden z filarów składu Wrooclyn Dodgers) mamy do czynienia niewątpliwie z tym pierwszym. Jak już się żegnać ze sceną, zostawiając ją młodszym kotom, to przydałoby się zrobić to godnie. Zrobić to tak, że po ostatnim tracku chce się powiedzieć "niemożliwe, że nie usłyszę już Łoza na bicie", przy okazji włączając repeat kolejny raz. I kolejny raz. Klasyczne podkłady + refleksje przeplatające się z gorzkimi obserwacjami = album, który sprawdzi się podczas życiowych rozkmin w chłodne, zimowe wieczory i zostawi po sobie uczucie niedosytu (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).
Mamy na tym krążku wszystko. Po pierwsze produkcje, które wyszły spod palców Skaja, Udara, Nitra, KrisScr'a, DJ Pstyka i M. Romańskiego. Nie znajdziemy tutaj odskoczni w newschoolowe trendy, trapy, elektronikę czy tego typu zabiegi. Natomiast ci, którzy "zatęsknili" za klasycznymi podkładami, opartymi na klimatycznych samplach, będą usatysfakcjonowani. Dobrą robotę wykonali DJ Qmak, DJ Te i DJ Danek, którzy okraszyli kilka numerów popisami na gramofonach. Wisienkę na torcie brzmień kawałków stanowią śpiewane refreny wykonane przez Zoe, Miriam Ptak, Małgorzatę Lesiak i Paulinę Wojtowicz i jedynego rodzynka w damskim gronie - Calego. Ich śpiew dodaje utworom jeszcze większego refleksyjnego sznytu. Na szczególną uwagę zasługuje refren Małgorzaty Lesiak w "Fenixie" z gościnnym udziałem Maza, nomen omen jednej z bardziej udanych zwrotek, jakie położyli na bitach goście (o nich będzie parę słów później). Słuchając po raz pierwszy płyty zapętlałem pierwsze trzy tracki wielokrotnie ("Między Ziemią, a Niebem", "Oto My", "Ideały"), właśnie ze względu na produkcję i byłem pewien, że dalej może być tylko lepiej. Z wyżej wymienionych świetnie brzmi "Oto My" od Skaja, a z kolejnych numerów na pewno "Wyklęci" DJ Pstyka, "Fenix" M. Romańskiego. Ciężko wskazać najlepszy podkład, bo każdy jest udany i w pełni wykorzystany przez Pawła.
Kilka słów o gościach. Maz, Chok, Bunio, Kościey, Junes, Repo, Eskaubei - oni dograli swoje szesnastki na "Między Ziemią, a Niebem". Chok położył zwrotkę na miarę swoich możliwości, do których zdążył już przyzwyczaić słuchaczy na kilku innych produkcjach. Bunio, Repo i Eskaubei nawinęli poprawnie, choć Łozo był od nich przynajmniej poziom wyżej. Liryczne smaczki pozwoliłem sobie zostawić na koniec. Kościey z Junesem "[pop]Kulturze" wyprodukowanej przez Nitra zostawili najlepsze featuringi, to nie ulega wątpliwości. Szczególnie Kościey, który jakiś czas temu na swoim profilu FB zostawił niezbyt pochlebny komentarz wobec Aleksandra, a zwrotka w wyżej wymienionym numerze jest niczym innym jak dissem na reprezentanta Fandango. Mam na imię Andrzej, odkładam broń marki Mauser, obok mnie leżą kapcie, pod nimi Aleksander. Raper podstarzały? Dzięki za wsparcie, wyleczyłem kataraktę, chełpiąc się Twoim płaczem. Na pewno ciekawie byłoby, gdyby Aleksander odpowiedział na zaczepki Kościeya, choć z drugiej strony taki scenariusz wydaje mi się być mało prawdopodobny.
Gospodarz? Zostawia na bitach to, co siedzi we wnętrzu dojrzałego typa, który wiele widział i chce to z siebie wyrzucić. Mamy numer traktujący o pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków w "Oto My", refleksję o ideałach z jednej strony, a z drugiej o ludziach którzy pomimo braku perspektyw starają się żyć (świetny numer 'Wyklęci"). Znajdzie się też co nieco na temat lokalnego patriotyzmu ("Wrooclyn") i uczuć ("eM jak..." z niezłym refrenem Calego, którego można kojarzyć z kolaboracji z TaLLibem), ale co najważniejsze wszystko mimo poważnego klimatu jest pozbawione grafomanii, a to się niewątpliwie chwali. Wiele wersów, nawet i po pierwszych odsłuchu płyty, wryło mi się w pamięć. Pierwszy z brzegu z "Oto My" - Pod blokiem z tektury bez okien się spalam. Dziś jestem bogiem, który wielbi Ikara. Na pewno jest to płyta, z którą trzeba zapoznać się przynajmniej kilkukrotnie, by wychwycić wszystkie rozkminy. I nie przeszkadza to, że niektóre featy są w moim odczuciu nietrafione ani to, że Łozowi zdarza się wypaść z bitu. Najlepszy numer z płyty? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Na pewno już wspomniane we wstępie pierwsze trzy numery z tracklisty. Dorzuciłbym do tego worka z całą pewnością "Fenixa", "82" i jako ostatni "Nasze życie, nasze sny" (oczywiście nie deklasując innych numerów, czytaj wybór czysto subiektywny).
Bardzo żałuję, że "Między Ziemią, a Niebem" jest pożegnaniem (jak zostało zapowiedziane) Łoza ze sceną, choć z drugiej strony jakość albumu może w pełni zrekompensować brak kolejnych nagrywek. Uważam, że Paweł nagrał najlepszy album ze wszystkich wypuszczonych do tej pory. Dojrzały ("Ideały"), refleksyjny ("82"), melancholijny ("Oto My"), gorzki ("[pop]Kultura"), ale też taki, podczas słuchania którego znajdziemy też trochę bardziej pozytywnych emocji ("eM jak...", "Żyj"). Mamy do czynienia z dobrym podsumowaniem drogi artystycznej Łoza. Osobiście po cichu liczę, że na jakimś feacie albo luźnym numerze usłyszymy jeszcze reprezentanta 71 i Wrooclyn Dodgers. Rap jest jak używka, którą ciężko odstawić, kiedy od wielu lat była częścią życia artysty, niezależnie czy myślimy o scenie podziemnej, czy legalnej. Mocna czwórka i miejmy nadzieję, że do usłyszenia Łozo!