Bilal - relacja z warszawskiego koncertu

dodano: 2013-11-11 18:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 1)

Jeśli myślicie, że koncertowo widzieliście już wszystko, jesteście w błędzie. Jeśli myślicie, że każdy występ na żywo musi zawierać nieodłączne hasło "Make some noise", jesteście w błędzie. Sobotnie show filadelfijskiego wokalisty Bilala to coś, co zdarza się, przy znalezieniu 4-listnej koniczyny, raz na kilka lat. Ja sam uczestniczyłem na przestrzeni lat w niezliczonej ilości koncertów, jednak czegoś takiego – czegoś takiego! - jeszcze nie widziałem.

Pamiętam jeszcze jak jako 11-letni dzieciak jarałem się "Fast Lane" kompletnie wtedy nieznanego mi Bilala, na bicie będącego w piekielnie wysokiej formie Dr.'a Dre. Potem zapoznałem się lepiej z dyskografią Filadelfijczyka i kiedy tylko poszło info o jego pierwszej wizycie w Polsce, do tego w moim mieście, wiedziałem, że za nic tego nie przegapię. Będąc już bogatszym o doświadczenia kilku soulowych koncertów, spodziewałem się świetnego show, pełnego improwizacji i partii instrumentalnych. Pospolite słowo "świetny" w tym wypadku jednak zdecydowanie zaniża wartość tego, czego byłem świadkiem.

Na początku odpowiednio publiczność rozgrzał bardzo udany support grupy Night Marks Electric Trio, wspartej przez Paulinę Przybysz z Sistars, a także obecną tego wieczoru w klubie Natalię Przybysz. Około północy na scenę wbił już gwiazdor wieczoru, i zaczęło się… Usłyszeliśmy oczywiście dużą część utworów z tegorocznej płyty "A Love Surreal" – "The Flow", "West Side Girl", uspokajające "Right At The Core", "Lost For Now", niesamowite "Butterfly" czy też singlowe "Back To Love". Artysta nie omieszkał jednak zaprezentować też materiału z wcześniejszych albumów – chociażby niezwykle energicznego i zapadającego w pamięć "All Matter" z "Airtight’s Revenge", czy też mocno bluesowego "Make Me Over", podczas którego kilkukrotnie brzmiał, jakby oporowo zdzierał sobie gardło, po czym naturalnie wracał do łagodnego, czystego, wysokiego wokalu w kolejnych numerach.

Niepotrzebne było zagrzewanie do machania łapami czy skakania – to nie tego typu koncert. Tradycyjnie rozumiany kontakt z publiką był okazjonalny, z prostego powodu – Bilal przebywał na innej planecie. Artysta tak bardzo wczuwał się w wykonywane utwory, że sprawiał wrażenie, jakby był w transie, czy też odleciał tak daleko, że kompletnie zapomniał o otaczającym świecie. To było właśnie najpiękniejsze i dzięki temu wykonania znanych nam utworów daleko wykraczały poza wersje płytowe i zawierały w sobie jeszcze więcej niepohamowanych, surowych emocji. Nawet podczas przerw w śpiewaniu wokalista nie odchodził gdzieś na bok się napić, czy usiąść i odpocząć, a pozostawał na scenie i z zamkniętymi oczami kiwał się i machał głową na wszystkie strony w rytm zapewnianej przez zespół muzyki. Ten ogrom pasji, zaangażowania i miłości do tworzonej muzyki udzielał się wszystkim wokół. Czy to Micah Robinson w roli jednoosobowego chórku, pojedynkujący się w pewnym momencie na jazzowe wokalizy z samym Bilalem, Steve Mckie na perkusji, Corey Bernhard na klawiszach, Ed Riches na gitarze, czy Conley Whitfield Jr. na basie jak – wszyscy błyszczeli i mieli niejedną okazję zaprezentować swoje nieprzeciętne umiejętności.

Nikt nie chciał, żeby ten wieczór szybko dobiegł końca. Pewnie dlatego po w zamierzeniu finalnym "Butterfly", kończącym się przedstawieniem wszystkich muzyków, i będącym już i tak bisem, 13-minutowym "Make Me Over" usłyszeliśmy jeszcze to, na co wszyscy czekali – klasyczne "Soul Sista" z debiutanckiego "1st Born Second" Bilala z 2001 roku, a także jeden z moich ulubionych numerów z tej płyty – "Sometimes". Zanim muzycy zeszli stopniowo ze sceny, miejsce miał jednak jeszcze jeden epicki finał – najpierw na scenę wbiła stojąca w pierwszym rzędzie Natalia Przybysz, śpiewając w spontanicznym duecie "Levels" z Bilalem, a po niej mikrofon przejęła jej siostra Paulina, która również pokazała klasę i zaprezentowała się wyśmienicie.

Ponad dwugodzinne show potwierdziło dobitnie fakt, że mieliśmy do czynienia z jednym z najlepszych wokalistów soulowych na świecie, ścisłą śmietanką tego gatunku. Perfekcyjna kontrola głosu, niewyobrażalna skala wokalu i ekspresyjność godna podziwu zrobiły na mnie, jak i reszcie zgromadzonych fanów, przeogromne wrażenie. Jedyne, czego mi zabrakło to wspomniane już przeze mnie na wstępie, mistrzowskie "Fast Lane". Do niczego innego jednak nie mogę się przyczepić i bez wahania warszawski występ Bilala zaliczam do Top 5 najlepszych koncertów, jakie w życiu widziałem. Surreal.

Pod spodem obszerna próbka tego, co działo się piątkowej nocy w Cafe Kulturalnej w postaci wspomnianych przeze mnie wykonań "Soul Sista", "Sometimes", "Butterfly", "Make Me Over" i "Levels" z Natalią Przybysz.

Bilal - Soul Sista (Live in Warsaw, Poland, 09.11.2013)

Bilal - Sometimes (Live in Warsaw, Poland, 09.11.2013)

Bilal - Butterfly (Live in Warsaw, Poland, 09.11.2013)

Bilal - Make Me Over (Live in Warsaw, Poland, 09.11.2013)

Bilal & Natalia Przybysz (Sistars) - Levels (Live, 09.11.13)

GROŹNY NIEDŹWIEDŹ
Komentarz został usunięty przez moderatora.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>