KęKę "Takie Rzeczy" - przedpremierowa recenzja
Na swoim legalnym debiucie, w numerze "Znakomicie" KęKę nawija, że "Prosto dało trochę fejmu, sam bym se poradził" a jak płyta dobrze się przyjmie to założy własne Radom Records, natomiast fanów do kupowania albumu zachęca słowami "Jak chcesz kupić to kup, ja bym wolał kupić wódę, a za resztę coś na sztuki wziąć szlug". Ci, którzy obawiali się czy radomski MC przy przejściu z podziemia nie wytraci wyjątkowej na polskiej scenie bezkompromisowości i pokaże te same atuty, którymi urzekał na luźno rzucanych w eter numerach powinni odetchnąć z ulgą. Jest dobrze.
Powyższe cytaty trzeba oczywiście traktować z braggowym przymrużeniem oka, co nie zmienia faktu, że "Takie Rzeczy" wyróżniają się wśród ostatnich debiutów pod wieloma względami. Brakiem gości - bo poza Kę na płycie nie ma nikogo, ani raperów, ani wokalistów. Alternatywnym, antypromocyjnym wręcz podejściem - w pierwszym teledysku, nakręconym do intra, nie znajdziemy ani jednego rapowanego ujęcia, mamy za to picie mleka czy czytanie gazety. Drugi teledysk... również nie przynosi żadnego rapowanego fragmentu, zamiast tego oferuje chwytające za serce dokumentalne wręcz kadry z Wilna i Lwowa. Dojrzałością - bo, gdy coraz częściej zarzutami do debiutantów staje się fakt, że nie mają o czym pisać lub nie potrafią zainteresować swoją osobą i historią to Kę wciąga i intryguje zarówno, gdy stawia na poważny przekaz, jak na zabawę, lub gdy kombinuje z konwencją. Z jednej strony, gdy słuchamy "Nie wiedziałaś" czy "Trasy" może wydawać się, że to niepoprawny melanżownik i wieczny dzieciak. Z drugiej... "Iskra" czy "Jeden Kraj" są pięknymi patriotyczno-historycznymi motywami, wychodzącymi poza standardowe rapowe ramy, a takie "Sama Powiedz" w zestawieniu z "sikorkami i syrenkami" czy imprezami przy których "Berlusconi mnichem" zaskakuje otwartością, emocjonalną dojrzałością i autokrytycyzmem.
Największym atutem KęKę jest to, że to chłop z krwi i kości, nie bawiący się w udawanie, kombinowanie czy dopasowywanie się do rynkowych wymogów. Rapowy naturszczyk traktujący bit po swojemu, a nie wg rozpisanych na papierze schematów czy dukanych technicznych wygibasów (słyszeliście kiedyś taką opinię, że przy tworzeniu muzyki wykształcenie muzyczne może przeszkadzać, bo narzuca schematy myślowe?). Chropowatość, undergroundowa spontaniczność i brak ogłady, zarówno w treści jak w formie mogą razić tych, traktujących rap z sanepidową precyzją... a urzekać tych, którzy oczekują emocji i naturalności, a nie pięknie opakowanego fastfoodowego produktu, dobrze wyglądającego na pierwszy rzut oka. Jeżeli taśmowo wypuszczane płyty, o których zapomina się po miesiącu porównałbym do fast foodów, to radomski "raper, alkoholik, erudyta" byłby na ich tle... schabowym. Niekoniecznie spełniającym normy zdrowego żywienia, dietetycznym, dzielonym na bliźniacze partie, ale autentycznym, sycącym i pozbawionym zbędnych upiększeń. Nie ma tu miejsca na metaforyczne zarysowywanie emocji, raczej na walenie nimi między oczy, niczym w przypływach poalkoholowej szczerości, raz są to emocje dobre, raz złe, ale zawsze podparte bagażem doświadczeń. Można czepiać się nierównej nawijki czy wychodzenia momentami poza bit - patrz otwierające "Nigdy dość" - ale szczerze to mi nijak to nie przeszkadza i gdyby nie sieciowe komentarze nie zwróciłbym na to uwagi. Wszystko nie traci bowiem vibe'u i melodyki, podobnie jak z często poruszanym tematem "braku rymów", a przeplatanie wielokrotnych od niechcenia z "białym wierszem" tylko urozmaica i pokazuje, że to wszystko obrana konwencja i stylówka a nie brak umiejętności. Tak jak wcześniej porównywałem Kę do rapowego sarmaty (co sam udowadnia sienkiewiczowską wręcz "Krucjatą"), tak tutaj, biorąc pod uwagę ów naturszczykowski warsztat, osobowość i naturalność dominujące ponad technicznym wyszkoleniem i obowiązującym szablonem, nasunęło mi się jeszcze skojarzenie z Himilsbachem.
Wiemy już jak sam Kę prezentuje się na tle reszty. Jak natomiast "Takie Rzeczy" wypadają na tle tego, co robił do tej pory? W sumie nierówno. Znane już numery są ewidentnie jednymi z highlight'ów albumu, nieprzypadkowo zresztą "Jeden Kraj" wybrany został na główny singiel a "Nie wiedziałaś" jako pierwsze przekroczyło pół miliona odsłon. Obok tego mamy świetne "Zostaję", nasuwające skojarzenia z "Sentymentalem" "Dużo nie trzeba" i "Dziękuję", ekshibicjonistyczne "Sama powiedz", uderzającą do głowy "Chwilę" czy kękowate (nie umiem znaleźć innego słowa) "Ja się pytam" i "Znakomicie". Brak jednak czegoś na miarę "Woogie boogie" (wciąż chyba najlepszy numer od Kę) czy "Spowiedzi". Przede wszystkim pod względem muzycznym, bo tak jak gospodarz formę trzyma przez cały czas, tak producenci nie zawsze. Najjaśniej błyszczą z pewnością Zioło, Czarny i 2sty, chciałoby się jednak więcej Tytuza i LL'a, bo z jego bitami Kę łapie naprawdę świetną chemię - podobnie jak z 2stym, który odpowiada za większość ostatnich sztosów autora "Takich Rzeczy" a tutaj dostał tylko dwa numery. I tak naprawdę prawie wszystkie uwagi, które do tej pory do mnie docierają (pomijając głosy od osób, które w ogóle nie czują stylówki KęKę) dotyczą właśnie nierównego doboru bitów. Kręcić nosem można też na master, możliwe, że całość celowo ma undergroundowo-chropowaty posmak, ale nie rozumiem po co ruszano coś z brzmieniem "Nie wiedziałaś"? Na albumie straciło sporą część pazura z pierwotnej wersji a przyciszenie głównego sampla sprawiło, że całość brzmi jak przytłumiona "zza szyby" i buja duużo mniej niż wcześniej. Warto pamiętać, że lepsze często jest wrogiem dobrego... Najpierw nachwaliłem, teraz rzuciłem parę uwag, to co w końcu, spełnione oczekiwania czy jednak zawód?
Racja, zgodzę się, że gdyby z luźnych numerów wypuszczanych w ciągu ostatniego półtora roku przez KęKę zebrać jeden materiał to byłby bombą mocniejszą niż to, co dostajemy na "Takich Rzeczach". Produkcja bywa bowiem nierówna, a perełek na setki odsłuchów jak "Nie wiedziałaś" czy "Woogie boogie" (nie umieszczone na krążku) chciałoby się więcej, a one same podniosły poprzeczkę oczekiwań na naprawdę wysoki level. Nie zmienia to faktu, że to powiew świeżości... nie, powiew normalności i naturalności. Gdy wszyscy gonią w jedną czy drugą stronę, chcą na siłę wracać lub biec przed siebie, często nie wiadomo dokąd, Kę siedzi na swoim radomskim ganku i bez silenia się na cokolwiek relacjonuje to, co dzieje się wokół. W końcu to "żaden poeta, radomski typ zwyczajny" a rap to nie matematyka czy równania do zmierzenia linijką lub algorytmami. I może też dlatego mimo niedociągnięć czy uwag "Takie Rzeczy" to ścisły top, jeżeli nie nawet najlepszy na razie polski materiał w tym - notabene póki co wciąż średnio udanym - roku. Szkolna piątka z małym minusem.
Jak dla mnie jedyne 2 płyty, które w tym roku przekroczyły 5-tkowy szczebel to KęKę i Gedz. Tede, Hukos/Cira czy Kajman też w czołówce akurat (Tede jako raper wygrywa rok za dwa tak różne i wciąz mocne albumy, zgadzam się), a 2013 średni bo jest naprawdę dużo solidnych czwórkowych pozycji ale jak na lekarstwo tych 'ponad', którym można by wystawić z czystym sumieniem szkolne 5.
Natomiast coś takiego jak 'zachwyt Popkillera' ciężko zmierzyć, szczególnie recenzją, która oddaje zdanie jednej osoby a to jaki rozrzut w tymże ocenianiu może być dopiero co mogliście przeczytać w 2 recenzjach płyty Rovera, które były całkowicie od siebie różne.