Rover "Odźwierny" - recenzja nr 1
Tragedia. Migracja Rovera z trójmiejskiego High Time'u do opolskiego Step Records miała chyba tylko wymiar marketingowy, czytaj - powiększenie grona swoich odbiorców. Ruch ten w ogóle nie przełożył się na siłę "Odźwiernego", a ten chyba zgubił klucze, którymi chciał otworzyć drzwi do rapowego rozwoju. Zamiast wspomnianego progresu, otrzymujemy album, który tematycznie powiela to, co można było usłyszeć na "Kalejdoskopie Wspomnień" i "24" i nie wnosi w ogóle nic nowego do twórczości kieleckiego rapera. Czyżby gość, który ma niewątpliwy potencjał, pogrzebał go i stanął w jednym szeregu z niewypałami wydawniczymi 2013 roku? Cóż, wszystko po kolei.
Nie ukrywam, by w pełni zapoznać się z płytą, musiałem to robić na raty, a właściwie na trzy raty. Taki stan rzeczy wyniknął, po pierwsze, z niemal (poza pojedynczymi przykładami) marnej warstwy muzycznej "Odźwiernego", która w dużej mierze opiera się na podkładach Sakiera. Nie wiem, czym kierował się Rover, powierzając znaczną wiekszość muzyki Sakierowi, ale nie był to dobry pomysł. Można rzec więcej, że jego bity są bliźniaczo do siebie podobne, co sprawia, że w pewnym momencie zaczynają męczyć ucho i zlewają się w jedną całość. Za przykład niech posłużą dwa pierwsze numery, czyli "Autobiografia" i "Konfesjonał". Szczerze mówiąc, słuchając płyty pierwszy raz, nie zauważyłem tego, że skończył się jeden numer, a zaczął się następny. Poza nim, bity dostarczyli Voskovy, RX, BobAir, SoDrumatic i Pawbeats. I to jedynie pięć ostatnich ksywek wyprodukowało muzykę wartą uwagi. Najlepsze bity? Wyżej wymienionych producentów oraz do numeru "Motyle". Tylko tyle, niestety.
Czy można cokolwiek zarzucić formie kielczanina? Odpowiedź brzmi: liryczna wtórność. Poprzedni album p.t. "24" miał z góry założony koncept, co wyszło albumowi na dobre i nie nużył swoją treścią. Opowieści o ojcu Rovera, o braku alkoholu, przebojach z kobietami, to niestety za mało. Zamierzony ekshibicjonizm w "Konfesjonale" i pełne szczerości padające wersy mogły stanowić siłę napędową "Odźwiernego", ale w przypadku gdyby to był drugi, a nie trzeci z kolei album. Od typa, który jest w trakcie prac nad doktoratem z filologii polskiej można wymagać nieco więcej treści, czyż nie? Jednakże są kawałki, których słuchając, miałem w głowie wielkie WOW. Zobrazowane klipem "Motyle", "Prestigitator", pomysłowe przedstawienie "Dźwięków", rzutują na plus dla Rovera i dają nadzieję na rozwój, który być może nadejdzie wraz z kolejnym albumem. Od artysty, który zostawia u boku Te-Trisa przekozacką gościnną zwrotkę w numerze "Serce inaczej pompuje krew" na wydawniczym powrocie Deobsona, i co najważniejsze nie odstaje poziomem od starszych kolegów z branży, odbiorca winien wymagać identycznego, jak nie lepszego poziomu solówki.
Pomimo wyraźnie wypunktowanych kilku pozytywnych akcentów "Odźwiernego", zaliczam ów album do niechlubnej listy wydawniczych niewypałów. Niezbyt udana warstwa muzyczna, wtórność w tekstach (oczywiście poza pojedynczymi, wymienionymi w recenzji, przykładami) sprawiła, że odbiór produkcji jest taki, a nie inny. 2+ z wiarą na to, że czwarta płyta pokaże prawdziwą wartość, w przeciwieństwie do tego, co zaserwował słuchaczom Rover tym razem.