Freddie Gibbs "ESGN" - recenzja
Gangsta Gibbs postanowił zrobić kolejny materiał, który sam określił "street-albumem". Nie kojarzcie tego ze znaczeniem, które określa tak poboczne, prawie mixtape'owe produkcje, to pełnoprawny materiał z cudownie wypielęgnowanym brzmieniem. Określenie "street" tyczy się bardziej charakteru muzyki, potencjalnych odbiorców. Gary w Indianie to miejsce w którym działania łamiące prawo to codzienność, a ci z naszych czytelników, którzy obserwują sytuację na scenie za Oceanem wiedzą, że w takich miejscach muzyką ulic jest agresywny, napompowany energią trap. Dla wielu zło największe, które z zasady należy odrzucać, tak jak kiedyś robiło się to z tzw. crunkiem a wcześniej z tzw. bouncem. Nie warto jednak odrzucać wszystkiego, bo trap tak samo jak każdy współczesny nurt rapu niesie ze sobą zarówno dobre i złe albumy. "ESGN" z pewnością należy do tych pierwszych.
Gibbs od początku dla mnie jest kontynuatorem szkoły nawijki Scarface'a, UGK i Biggiego. Charakterystyczny akcent, pozornie niechlujna wymowa, potężne flow które sprawdza się równie dobrze na każdym tempie, a możliwości chwilami wydają się kompletnie nieograniczone. Rozpędzony Freddie Gibbs jest tak samo niebezpieczny jak zrelaksowany Freddie Gibbs, a słuchanie jego umiejętności i samego brzmienia wokalu to dla mnie czysta przyjemność. "ESGN" w zdecydowanej większości posadzone jest na "bzyczących" hatach i trapowej rytmice co daje mu nowe pole do popisu. Czuje te bity rewelacyjnie, nie od dziś zresztą. Doskonale wie jak działa i skąd się bierze energia tych bitów i jak można ją zwielokrotnić synchronizując z nimi flow i wokal.
Materiał chwilami jest ciężki, prawie godzina i piętnaście minut ostrej napierdalanki to zdecydowanie za dużo. Apelowałbym chętnie o wywalenie kilku przyciężkich przelotów i zastąpienie paroma dodatkowymi numerami o takim brzmieniu jak mój szlagier ostatnich tygodni - "Freddie Soprano". ID Labs w brzmieniu swoich bitów jest genialne w każdej konwencji, a bas tego numeru i energia niosąca Freddiego w prawie idealny sposób... Ehhh, to jest taki numer, że nawet dla niego jednego chciałbym tą płytę na półce. Sztosów jest więcej. "One Eighty Seven", również jest numerem, który pozwala trochę zwolnić i bardziej czerpie z południowej szkoły laybacku niż napinki. Cudowną perełkę jest "F.A.M.E." ze Spice1'em i Dazem. Takich przystanków mogłoby być trochę więcej, bo choć lubię energię "Real G Money" czy kozackiego na max "Eastside Moonwalker" to nie mogę znieść tak olbrzymiej porcji ciężaru gradobicia perkusji i ciężkich motywów, które czy chcecie czy nie wkręcają się i tak.
W przypadku takiego materiału, trzeba docenić rewelacyjny poziom realizacji samego brzmienia. Jest absolutnie kapitalne. Lista producentów roi się od ksywek, które nie są jeszcze tak znane jak Big Jerm, Cardo czy Lifted, a nawet przy takim przekroju wszystko trzyma się kupy. Co ciekawe odpowiedzialny za master jest... Marcin Nowak, który mieszka w Stanach, ale pochodzi z Warszawy. Spisał się na medal. Podobnie osoba odpowiedzialna za gangstasesję zdjęciową, która nie zamyka się tylko w samym wydaniu płyty, ale też wzbogacała premiery poszczególnych singli. Wracając jednak do samej muzyki - wiem, że dla wielu to będzie za ciężkie, z drugiej wiem też, że wśród tych cykających produkcji ta jako jedna z newielu może fanom przywołać stylistykę southside i Cali i pomóc zrozumieć o co chodzi ze współczesną trap music. To jest bomba energetyczna, a jej siła rażenia wielu może odrzucić, ale wielu też przyciągnąć.