Tyler the Creator "Wolf" - recenzja
„Wolf Haley got more methods than Pinkman”. Taki drobny wers z "Cowboy" i twarz się sama uśmiecha. Po zapoznaniu się z twórczością Tylera i całego Odd Future, wiele obiecywałem sobie po "Wilku". Creator mówił, że płyta ma być inna od "Goblina". Przede wszystkim lżejsza. Liczyłem jednak na to, że moje słowa z podsumowania recenzji poprzedniej płyty rapera, nie będą prorocze. Okazuje się, że płyta na serio jest łatwiejsza w odbiorze. Czy jest przez to gorsza? Zapraszam do recenzji.
„Wolf” miał być zwieńczeniem trylogii, która opowiadała o Tylerze. Cała historia zaczęła się od „Bastarda”. Dowiedzieliśmy się z niej wielu rzeczy na temat autora, a płyta była świeżością na rynku. Mało kto miał odwagę nawijać takie teksty, a kiedy spojrzało się w metrykę tego jegomościa, to tym bardziej szczęka opadała. Poza wielką dozą brutalności w tekstach, Tyler pokazał spory ekshibicjonizm.
Kontynuacją „Bękarta” był bardzo ciepło przyjęty „Goblin”. Krążek promowany był, przede wszystkim, kawałkiem „Yonkers”, który dał Tylerowi wielką popularność. Płytę cechowała jeszcze większa brutalność i jeszcze więcej okazywania wewnętrznych rozterek młodego kalifornijczyka. Obydwa krążki łączyła postać Dr. TC, który jest terapeutą młodego rapera (a także jednym z jego alter ego). Na „Wolfie” doktor też ma swoje pięć minut, wraz z nową postacią. Ale o tym później...
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem „Domo23”, to byłem trochę zawiedziony. Ot taki sobie, zwykły singiel. Fajny, ale bez większego szału. W porównaniu do „Yonkers”, „She”, czy nawet „French” był strasznie bezbarwny. Na szczęście w drugiej części klipu mogliśmy usłyszeć „Bimmer”, który zwiastował nie tylko, że krążek może być ciekawy, ale i zmianę klimatu nawijek. Jak więc przedstawia się całość albumu?
Bardzo fajnie. Tyler jako muzyk poczynił spore postępy. Odrzucił duszność i paranoję z „Goblina” na rzecz najbardziej chwytliwych momentów z „Bastard”. Sporo jest tu inspiracji Neptunesami. Na przykład takie „Answer” brzmi jakby żywcem wyjęte z dyskografii N.E.R.D., a klawisze z końcówki „Slater/Escape-ism” przypomina trochę „Frontin'” Pharrella Williamsa. Płyta w większości może posłużyć jako idealne tło do letniego chillowania. Największą epickość, jeśli chodzi o produkcję, Okonma osiąga w ostatnich taktach płyty. Mam na myśli soulowe „Treehome95” i inspirowane jazzem „Lone”. Tym drugim nie powstydziłby się Ski Beatz (mocno mi zalatuje tym co było na „Pilot Talk II”). Moim skromnym zdaniem są to dwie, najlepsze produkcje Tylera. W opozycji do tych bitów mamy nudne „Pigs” i bardzo słabe „Trashwang”. A jak wypada jako raper? Jeszcze lepiej.
Tyler dorósł. Słychać to po tekstach, które nawija. Przed wydaniem trzeciego krążka Creator powiedział, że rap o gwałtach, czy krojeniu ciał już go nie interesuje. I tak jest. Brutalność i obsceniczność została zastąpiona mówieniem o sobie samym, o tym co teraz czuje. Są to zapiski młodego chłopaka, który odniósł komercyjny sukces i jest bardzo bogaty. Nie jest to jednak rap o bogatym raperze palącym zioło, do jakiego przyzwyczaili nas naczelni hedoniści tej muzyki. „Wolf” to inteligentna rozprawka ze swoim życiem. Wspomina w niej swoją dawną dziewczynę, nawija o fanach którzy porównują swoje życie do tego jakie miał Tyler. Cała płyta jako historia opowiedziana jest przez dwie postacie Sama i Wolfa, a cała akcja odbywa się na Camp FLOG GNAW. Wśród postaci pojawia się również Salem, która … a dowiecie się jak posłuchacie płyty.
Na nowym krążku Tylera powraca oczywiście wątek ojca. Zaczyna się już w „Jamba”, gdzie Creator nawija: „Papa ain't call even though he saw me on TV, it's all good (fuck you)”. Całą relację, a raczej jej brak opisuje w jednym z lepszych kawałków na płycie - „Answer”. Trochę miejsca poświęca swojej zmarłej babci. Wersy o niej w zamykającym płytę „Lone” naprawdę powalają:
„Mom callin' and callin', I'm on my way to a show
I answer, she cryin' sayin' Sadie is dyin'
The doc said she only had a week for us to speak
Before she deceased, cause cancer was just eating her cheeks up”
Tyler opisuje siebie jako więźnia sławy i jest w tym do bólu szczery. „Wolf” stoi naprawdę na wysokim poziomie. Bardziej znanego kolegę wspierają koledzy z Odd Future, ale poza Earlem Sweatshirtem wychodzi im to słabo. Fajnie jest za to usłyszeć na takiej płycie Erykę Badu czy Pharrella. No i Franka Oceana oczywiście, ale jego obecność nie jest zaskoczeniem tak jak to, że jak zwykle nie zawodzi. Podsumowując, trzeci krążek Creatora jest najlepszym w jego dorobku. Gospodarz poprawił swoje bitmejkerskie umiejętności, pisze lepsze teksty i potrafi zebrać to do kupy, aby stworzyć bardzo dobry album. Ode mnie 5-.