Michał Kisiel "Pismo Święte" - recenzja
To mógł być spory szok. Może nawet jakiś mały skandalik. Tytuł wypuszczonego niedawno nakładem High Time nowego albumu Michała Kisiela wywołuje kontrowersje, a podparty mocnym uderzeniem w postaci singla „Wypadek Drogowy” mógł rozbuchać wielką ochotę na jeden z najbardziej fascynujących debiutów ostatnich lat. No cóż, rzeczywistość aż tak kolorowa nie jest, co nie znaczy że z „Pismem Świętym”, choćby nawet z kilkoma jej wersetami, zapoznawać się nie trzeba. Wręcz przeciwnie.
Michałem Kisielem zainteresowałem się jeszcze przed ukazaniem białostockiej Wizji Lokalnej, a wspomniany wyżej teledysk promujący krążek tylko upewnił mnie, że obserwować tego chłopaka to jak mus. W zapowiedziach „Pisma Świętego” możemy przeczytać o „koncept albumie” – cóż, dobrze wiemy jak to najczęściej z nimi bywa i tym razem także jest to spore nadużycie. W zasadzie ciężko tutaj dojść, co było głównym zamysłem na oś tracklisty. Motywy religijne? Owszem, są. Egzystencjalizm i motyw przemijania? Och, jakie to oryginalne. Śmierć i rozkminki nad sferą pozaziemską? Też było, i to wiele razy. Kisiel na pewno ma potencjał na bycie lirycznym obrazoburcą – umówmy się, trzeba sporej odwagi, by nazwać tak swój album – lecz na swoim debiucie… nie wykorzystał go do końca. Zgadzam się, ma jeszcze czas, a lirycznie już teraz jest bardzo ciekawy, mimo że teksty pisze niepozbawione jeszcze tej nutki małolackiej naiwności. Mamy tu trochę typowych dla dwudziestodwulatka życiówek (solidne wsparcie w numerze "Krew na chodnikach" od Praktisa i Teta, jedynych rapowych gości), parę okołobraggowych numerów, wspominkowe „Skały”, znajdzie się też miejsce na luźniejszy numer typu „Do przodu, powoli, pomału”. Pojawią się z rzadka jakieś motywy religijne, jednak jest tego zbyt mało, by mówić o albumie konceptualnym, a możemy co najwyżej o drobnych kontekstualnych smaczkach, zdradzających drzemiący w nim spory poetycki talent i odwagę, chęć podejmowania pewnych tematów w sposób, o jakim wielu by nie pomyślało. Zabrakło tylko pewnego wstrząsu, o jakim to możemy mówić w przypadku promującego krążek klipowego numeru. Ale może faktycznie za dużo wymagam – to w końcu debiut.
Warsztatowo na pierwszy rzut ucha jest bez fajerwerków – ot niby zwykła, solidna, poprawna nawijka, wersy wymierzone jakby od linijki, by pewnie i bez nerwowych przyspieszeń zmieścić się na pętli. Półprawda. Michał ma zarówno charakterystyczny, szorstki głos, jak i minimalnie niedoskonałą dykcję, która może być jego znakiem firmowym. W jego sytuacji nie ma nic specjalnie do poprawy, a chyba że drobne podszlifowanie i tak już dość wyrazistego stylu. Podwójne i wielokrotne rymy wychodzą raperowi w sposób niewymuszony i spokojnie spełniają minimalne wymogi stawiane dzisiejszym debiutantom. Siła Kisiela tkwi w tekstach, czasem w udanym, konsekwentnym koncepcie na numer („W pętli”), czasem w kumulacji emocji i mocnych wersach, co najlepiej oddaje "Wypadek Drogowy": „rzadko cię o coś proszę, ale dzisiaj brak mi kontroli / błagam cię Boże, niech ta fura się rozpierdoli!”; „widzę moją babcię, płaci na mszę za mnie / i widzę księdza co odprawia fałszywą litanię / widzę malutką siostrę słyszącą ‘Michaś nie żyje’ / kierowca nagle hamuje, mój pas wrzyna się w szyję”;. Na faworytów wskazałbym również „Czekając na deszcz” i „Obudź mnie”, w którym to świetny refren dał Em-ski. Summa summarum pochwalić trzeba za rzadko pretensjonalny liryzm i wrażliwość, a wspomnianą, miejscową naiwność w rozkminkach (i linijki typu "ta laska robi mi laskę za moją dniówkę" też następnym razem można sobie darować) na tym etapie kariery możemy z łatwością raperowi wybaczyć.
Odpowiedzialny za lwią część muzyki EsDwa to prawdziwy człowiek renesansu. Raper, producent, DJ, realizator, rapowy aktywista, radiowiec, prowadzący koncerty… można tak wymieniać. Słowem: zajawkowicz i taki trochę białostocki odpowiednik Procenta (ma nawet to swoje "r"). Trochę się obawiałem, czy powierzenie produkcji niemal całej płyty (oprócz niego jak zwykle świetni Kixnare i DJ Creon) będzie dobrym wyjściem i Szymon spełni się jako bitmejker równie dobrze, jak na innych polach swojej aktywności. Jest lepiej niż w porządku. Chwytliwe, lekko wbijające się w głowę sample, przy zachowaniu szorstkiego brzmienia i szumu winyla, drobne wtyczkowe i żywe akcenty, a do tego ciężki werbel i mięsisty bass zawsze na miejscu – może i bez odkrywania Ameryki, ale wszystko gra jak trzeba. W klimat wpasowują się Kixnare, który tworząc takie perełki, jak „Jestem gotowy” faktycznie staje się bogiem (i trochę szkoda, że to najprawdopodobniej ostatni hip-hopowy sztos, jakim nas uraczył – cóż, rozwój muzyczny rządzi się swoimi prawami), oraz Creon, ze swoim brudem i mrokiem jakby żywcem wyjętym z płyt Wu-Tang Clan. Może odrobinę odstają od nich mniej ciekawe „Do przodu, powoli, pomału” i „Kto widział diabła?”, ale na odbiór miłej, w miarę równej całości nie ma to większego wpływu. Całości dopełniają skrecze od najlepszych w swoim fachu: Kruga, Torta, Twistera i Gugatcha.
Jak ponarzekałem, że po tak intrygującej otoczce wokół krążka spodziewałem się odrobinę więcej, tak niesprawiedliwie byłoby ocenić „Pismo Święte” jako rozczarowanie, bo o jako takim raczej nie ma mowy. Pierwsza z prawdziwego zdarzenia płyta Michała Kisiela, która, jakby spojrzeć prawdzie w oczy, przeszła bez większego echa, zasługuje na cztery z plusem na zachętę, bo potencjał na piątkowy poziom jest wyraźny. A w międzyczasie czekamy na Za Młodych Na Śmierć, gdzie raper występuje obok Praktisa, Jopela i Dela.