Edo. G "Intelligence & Ignorance" - recenzja
Edo to jeden z najprawdziwszych zawodników na scenie, szczerze oddany temu co robi, konsekwentny i zasłużony nie tylko dla swojego miasta. Kto miał na tyle jaj, żeby w erze boomu na N.W.A. wjechać z singlem "Be A Father To Your Child"? Jakby nie patrzeć koleś porywał słuchaczy z różnych pokoleń - zarówno tych z początku lat 90., kiedy ze swoimi Buldogami zaznaczał mocniej Boston na mapie, ale też dużo młodszych którzy pokochali jego rewelacyjny materiał z Pete Rockiem. Materiał z Masta Acem i "A Face In The Crowd" miały swoje momenty, ale wybrzmiewało w nich trochę zmęczenia weterana. Wszystko zaczęło się zlewać i niekoniecznie wnosiło do kariery Edwarda Andersona tyle ile wnosiły wspomniane klasyki.
Na początku lutego światło dzienne ujrzał dziesiąty solowy album Edo. G zatytułowany "Intelligence & Ignorance". Czy jubileusz został uczczony z odpowiednim rozmachem, a materiał nawiąże do najlepszych momentów dyskografii autora "Lifa Of A Kid In The Ghetto"?
"Intelligence & Ignorance" to album, który ucieszy fanów tego poczciwca, który przy zachowaniu wiarygodności lubi pokazać, że ma coś pod czapką i wie do czego to służy. Jego flow charakteryzujące się długimi pauzami między frazami i wyraźnymi akcentami na podwójne rymy nadal cieszy ucho. W najlepszych momentach ten gość używa naprawdę niewielu słów, ale umie zawrzeć w nich trafną i zostającą w głowie treść. Chwilami próbuje też robić kawałki bardziej w stylu "Ignorance", ale raz, że średnio mu z tym do twarzy, dwa że brzmią bardziej jakby Ed robił sobie jaja z aktualnych trendów.
Co więc jest nie tak? Początek jest dobry. Pierwsze trzy tracki robią nadzieję na coś więcej niż w rzeczywistości dostaliśmy. Problem zaczyna się przy trochę rozlazłym "Easy", które jest zbyt mięciutkie, żeby grać z takim głosem jakim dysponuje bostończyk. "Love I Need" na wiewiórczym wokalnym samplu jest ok, ale już "Give It To Me" jest jak dla mnie asłuchalne. Za dużo tutaj rozczulających i przesadnie emocjonalnych podkładów, rzewnego stylu i monotonii w nawijce, którą można by zaakceptować, gdyby teksty kopały w głowę, ale tak często nie jest. Edo nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale nie ukrywajmy - jego najlepsze nagrania podniosły poprzeczkę wysoko ponad to co jest w stanie dziś pokazać.
Jak zawsze na płytach Edo znajdziemy tutaj numery warte zapamiętania i sprawiające, że możliwość wrócenia do materiału przejdzie może kiedyś przez myśl, ale jako całość dziesiąte solo Edo plasuje się na pewno w drugiej części zestawienia. Po pierwsze - Edo zawsze wierny boom-bapowym podkładom i lubiący o nich gadać powinien znaleźć sobie lepszych producentów niż Microphono i Max Mostley. Po drugie - może warto byłoby zbudować jakiś pomysł na płytę zanim się ją zrobi mówiąc o tym co zawsze. Edo to jest gość, któremu należy się dużo szacunku, ale nie mogę tego niestety powiedzieć o jego najnowszym krążku.
W najwyższej formie niesamowity, ale ostatnio jakby coraz mniej dynamiczny i jednostajny.