Cira "Plastikowy Kosmos" - premierowa recenzja
Cira – białostocki raper, wywodzący się z takich składów jak Panorama Paru Faktów, Fama Familia, niegdyś Cira & Nikon, a ostatnio działający na polu scenicznym w duecie ze swoim kompanem – Hukosem. Najmocniejsze ogniwo Step Records, koleś poza kontrolą pod względem skillsów, wreszcie ziszczająca się wielka nadzieja na uratowanie polskiego hi… Chwileczkę, czy aby nie popłynęliśmy zbyt daleko? No właśnie nie, bo na nowym albumie wszystko się zgadza!
Nie znaczy to wcale, że nie zgadzało się to poprzednio. Problem Ciry nie tkwił w nieoszlifowaniu, ale w sile przebicia. O ile „Zapracowany Obibok” może i nie był podziemnym klasykiem w pełnym znaczeniu tego słowa, jak to niektórzy próbują twierdzić, to już 'dwójka' miała ogromny, choć nie do końca wykorzystany potencjał do bycia jedną z najciekawszych pozycji ostatnich lat, w efekcie jednak przytłoczoną przez ogrom produkcji, jakie ukazały się w mocnym dla rapu roku 2011. Jakiś czas potem nadchodzi moment, kiedy wzorem Te-Trisa Cirson odchodzi z białostockiego Reformatu, by zasilić szeregi opolskiego Step Records z ambicjami bycia w nim tą bardziej poetycką, ambitną alternatywą dla gro raperów lirycznie skierowanych jakby bliżej ulicy. I „Plastikowy Kosmos” bez wątpienia stanowi tę alternatywę.
Żeby nie być gołosłownym, na wstępie zaznaczyć trzeba, że Ce Do Pe jest laureatem białostockiego konkursu poetyckiego, co tylko podkreśla, z jaką artystyczną duszą mamy tu do czynienia. Wystarczy zwrócić uwagę, jak na wstępie „Przełęczy” odpływa w zmyślne epitety i przenośnie, podkreśla epiforą, by potem zgrabnie przejść w dosłowność i pozornie banalne, miłosne rozterki. Albo jak rysuje słowami obrazy (trzeba wiedzieć, że Michał spełnia się także jako rysownik), a właściwie opisuje przeglądane „5 zdjęć” i kieruje odniesienie do Wiktora Wołkowa, wybitnego białostockiego artysty-fotografa, w najlepszym na płycie „Przybywa nam lat” popada w zadumę nad upływem czasu, czy wreszcie jakby 'eldokową', jesienno-spacerową melancholią z pierwszego singla wprowadza na dobre w klimat krążka. I co wbrew pozorom ważne, że w tych swoich poetykach nie psuje dobrego wrażenia bluzgami (vide Bisz), a jeśli już, to używa ich umiejętnie.
Mimo poetyckich ciągot Cira nie odrywa się od hip-hopowego gruntu i co jakiś czas przypomina sobie o korzeniach. W „To tu” tętni zajawką, w „Trzym fason” wspomina kumpli-stracone szanse, w „Sz Cz”… o, tu się zatrzymajmy i oddajmy głos samemu autorowi: „wiem, że szata szatana szyta na sznytach i sztamach | sztampa i banał to szara szemrana szama dla mas | sztuka to czas w pigułce, to nasz sukces | a nie morze szampana, Sheraton i złote sztućce”; „Czereda czarnego czorta wieczorem tańczy czardasza | uczy nieoczytania i czynienia biczy dla Mesjasza | to chill w czasach, gdzie czysty jest tylko brud | czekanie na Godota, czekanie na czeki, czekam na cud”. I ja, jako zagorzały przeciwnik popisywania się na bitach z niekorzyścią dla treści, ośmielam się zapytać: jakże tego gościa nie lubić? Za swobodne władanie językiem polskim i wyciskanie z jego poetyckiego i dźwiękowego (!) potencjału, ile się da. Za godną podziwu technikę oraz pewne flow, w stu procentach kontrolowane tempo. Za stanie jak równy z równym obok Bisza i Teta i tymże potwierdzenie, że czołówka sceny lada moment może stanąć otworem. A może numer tytułowy (szkoda, że będący kolejnym dissem puszczonym w… kosmos) zwiastuje właśnie jej podium? Tylko co wtedy z Zeusem?
Skoro już zahaczyliśmy o gości, nie wszyscy dorównali trójce muszkieterów z „Plastikowego Kosmosu”. Na płycie są jeszcze „chwycający” Miuosh, Hukos rymujący o najlepszych cyckach na osiedlu oraz Onar, obecny jakby z doskoku i wyraźnie nieczujący bitu, sam kopiący kolegom lekki dół zauważając (skądinąd słusznie), że zwrotek o tej tematyce słyszał już tysiąc. W porządku, ten drugi chwilę wcześniej swoją autobiografią w pigułce ukradł całe „Trzym fason”, nie pozwalając Tuszowi z Kielc na nic więcej ponad teksty o podpowiadaczach i nieletnich recenzentach. Nie zmienia to faktu, że rządzi i dzieli Cirson. A, no i jaki sens ma całe narzekactwo, kiedy wszystko rekompensuje Anna Jantar, a „Przybywa nam lat” zwyczajnie z głowy wypaść nie chce?
W bitach Szatta znajdziemy kosmos, ale bynajmniej nie plastikowy. Piękno nocy, w połączeniu z dźwiękami "galaktycznymi", "cyfrowymi", a nawet "calineczkowymi", z gdzieniegdzie wkradającym się dęciakiem i oczywiście niezawodnym, mocarnym bassem (no weźmy taką „Przełęcz”, jaką on tam robi robotę!), a do tego oczywiście świetna perkusja. Czasem nawet trafią się jakieś nieśmiałe wobble, ale bez obaw – dubstepowopodobnych rzeczy tu nie znajdziecie. No okej, ale czy przypadkiem nie zapomnieliśmy o czymś? Tak, wbrew pozorom nie ma tu totalnej elektronicznej dominacji, bowiem woskowy szum również odgrywa tu swoją rolę. Oparte na wysamplowanych wokalach „Sz cz” i najlepsze na płycie „Przybywa nam lat” wcale nie wypadają z klimatu… a wręcz stanowią jego konieczne dopełnienie. Z tego wszystkiego mnie jednak najbardziej urzekł ten strunowy (gitara? harfa?) sampel z „Outmost” (btw, jakby żywcem wyjęty z „The Strangest Thing” Georgea Michaela, z najlepszego w jego karierze albumu „Older”), zostawiający u słuchacza jak najpozytywniejsze wrażenie i dalszą chęć zgłębiania nocnych dźwięków Szatta. Ostrzec trzeba tylko niecierpliwych, bowiem w produkcjach wychodzących spod ręki Nocnych Nagrań niezbyt często znajdujemy "oczywiste" motywy melodyczne, tak więc są to bity raczej dla lubujących się w wielokrotnych odsłuchach poszukiwaczy smaczków… choć oczywiście bez przesady. Myślę, że Szatt starał się jak mógł, by „Plastikowy Kosmos” brzmiał jak najprzystępniej, a już na pewno udało się to w porównaniu do „Linii 00:14” (którą nawiasem polecam równie gorąco).
Kończąc trochę przewrotnie ten wielki pean pochwalny na jaki sobie tutaj pozwoliłem – nie mam złudzeń, że „Plastikowy Kosmos” będzie bombą rozmiarów „Wilka Chodnikowego”. Jeżeli jednak białostocki raper ponownie zostanie bezczelnie olany przez słuchaczy polskiego rapu, będę musiał kupić sobie gumkę recepturkę i za każdym razem zastanowić się dwa razy, nim będę chciał ich bronić. No jak nie teraz, to kiedy?! Ode mnie "Kosmos" dostaje mocne pięć gwiazdek na sześć.