The Game "Jesus Piece" - recenzja
To Game wydaje płytę? Zadałem sobie to pytanie dwa tygodnie temu, jako, że przed poprzednimi albumami było o wiele więcej medialnego szumu. Niby wiedziałem, że wydaje, ale jakoś myślałem, że tak bez czternastu street singli, trzech mixtape’ów i dwóch przesunięć premiery się nie obędzie. Aż tu nagle jest płyta i ludzie mówią, że jest świetna. Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się małego wypalenia po "R.E.D. Album" i spadku formy jak na "L.A.X.". Po dwóch zmianach nazwy płyty gdy zobaczyłem teledysk do „I Remember” pomyślałem, że koncept religijny i kontrowersyjna okładka to symptomy niezdecydowania i zagubienia Game’a. Myliłem się.
Im bliżej premiery płyty tym lepsze odrzuty z płyty Game wrzucał w Internet w ramach akcji promocyjnej „Sunday Service” (niedzielnego nabożeństwa), a główny singiel „Celebration” zaczynał wpadać w ucho. Kilka dobrych utworów nie weszło na płytę ze względu na niemożliwość wyczyszczenia sampli, ale i tak Jayceon najlepsze kawałki zatrzymał na koniec. Jeżeli chodzi o pierwsze wrażenie, to „Jesus Piece” wydawał się być ryzykownym konceptem. Czarny Jezus to coś normalnego w Afryce, ale czym innym jest witraż z Jezusem w bandanie Bloodsów, złotym łańcuchem typu „Jesus Piece” na szyi wśród liści marihuany. Sacrum i Profanum, symbol dobra w połączeniu z symbolami czegoś nienajświętszego. Sam mam wątpliwości czy nie przesadził i pozostawiam ocenę wam, ale pewna część mnie musi docenić interesujące zestawienie i przewrotność całego pomysłu.
Przejdźmy do sedna, czyli muzyki. Na szczęście „I Remember” jest trakiem bonusowym i spokojnie można go wyrzucić z tracklisty. Ograniczenie ilości utworów do 13 było dobrym posunięciem. Całe szczęście nie ma tutaj sytuacji gdzie połowa płyty składa się tracków R&B i psuje resztę jak na "R.E.D. Album". Na „Jesus Piece” utwory są świetnie wyprodukowane i sekwencjonowanie sprawia, że płyty można słuchać bez skipowania.
Początek albumu to mocne uderzenie. Złowieszczy syntezator w „Scared Now" z gościnnym udziałem Meek Milla i mistrzowsko wysamplowane wokalizy z Florence and the Machine „Ali Bomaye” wprowadzają bardzo dobrze w mistyczny klimat albumu. Oba utwory wyprodukował Black Metaphor i spisał się naprawdę dobrze. Zresztą przez całą płytę w produkcjach m.in. Cool & Dre, Jake One, czy SAP, słychać w bitach wtórujące rapowi wokalizy, co dodaje trochę klimatu tej części Sacrum konceptu „Jesus Piece”. Jedną rzeczą, której się bałem to zapełnienie płyty featuringami. Nie wątpię w to, że Game potrafi pisać, bo udowadnia to nawet pojedynczymi zwrotkami , ale znowu Lil Wayne i Rick Ross? Piąty album Game’a spokojnie mógłby się obyć bez kilku gości. Z drugiej strony jednak Kanye West w utworze tytułowym tylko w refrenie? Co do piosenkarzy R&B, to dobrani są tutaj dobrze i zgrabnie uzupełniają refrenami chropowaty głos rapera.
Nie mogę wskazać na tym albumie słabego kawałka bo takiego nie ma. Pozytywne „All that” czy „Hallelujah” przeplatają się ze świetnymi zwrotkami J. Cole’a i Kendricka na stonowanych „Pray” i „See no Evil”. W niektórych utworach można posłuchać Game’a opowiadającego o tym jak myśli o pójściu do klubu ze striptizem w środku mszy - „Church”, lub jak w „Hallellujah” obserwuje innych, którzy przyszli do kościoła i zastanawia się czy naprawdę pobożność ich tam zaprowadziła. Reprezentant Compton nie potraktował tematu wiary zbyt głęboko, ale z drugiej strony szczerze i bez owijania w bawełnę opowiedział o skomplikowanej naturze Chrześcijanina i całkiem celnie skrytykował pomysł na osądzanie innych.
Game utrzymał balans i równy poziom, obronił koncept stojący za albumem i stworzył jedną z lepszych płyt w swojej karierze. Zrobił to wprawdzie z dużą pomocą innych raperów, ale wyszedł mu świetny materiał, który oceniam na 5.