"Zmiany" czy bez zmian? - rap a wybory prezydenckie w USA
"Mój prezydent jest czarny, moje Lamborghini jest niebieskie" - rapował w refrenie jednego ze swoich singli Young Jeezy, pokładając wielką wiarę w Baracka Obamę i w zmianę obecnej sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Jednak ostatnie cztery lata nie były tak kolorowe jak Snowman i reszta amerykańskich raperów je sobie wyobrażała.
Pewna zmiana nastąpiła, bo na fotelu w Białym Domu zasiadł czarnoskóry mężczyzna, co dla wielu było spełnieniem marzeń, a dla innych niedopuszczalne (Ba! Część z mieszkańców USA nadal uważa, że Obama nie jest prawdziwym Amerykaninem i pełni swój urząd niezgodnie z prawem). Nowy prezydent zastał jednak ciężką sytuację - kryzys ekonomiczny, potrzeba reformy w służbie zdrowia, problem nielegalnych imigrantów, wojna w Iraku i wiele innych rzeczy potrzebujących naprawy. Jakiekolwiek próby poprawy sytuacji były blokowane przez Republikanów, gdy tylko nadarzała się okazja.
Jakiś czas temu na jednej z konwencji wyborczych Bill Clinton powiedział, że obecny stan rzeczy wciąż nie jest dobry, ale było znacznie gorzej, gdy w 2008 roku Obama obejmował urząd i zapewnił, że ani on, ani prezydent nie są zadowoleni z obecnego stanu rzeczy.
Cóż, z pewnością raperzy także nie. Dla nich i większości czarnoskórego społeczeństwa nic się nie zmieniło. Nie tak sobie wyobrażali rządy człowieka, gdy swoim wizerunkiem wspierali kandydata Demokratów, pokładając w nim swoje nadzieje na lepsze jutro, wspominając o nim nie tylko w wywiadach, ale także w swoich tekstach czy występując na wiecach wyborczych. Doprowadziło to do tego, że coraz częściej swoje niezadowolenie raperzy zaczęli wyrażać w swoich utworach. Sytuacja stała się podobna do tej sprzed czterech lat z tą różnicą, że wtedy mówili o nadziei, a teraz raczej o braku zmian i bezradności.
Killer Mike w utworze Reagan z nowej płyty "R.A.P. Music" oprócz ostrej krytyki rządów Ronalda Reagana w latach 1981–1989, które podsumowuje na koniec piosenki: "Cieszę się że Reagan jest martwy", nazywa Obamę "kolejną gadającą głową, czytającą kłamstwa z promptera" oraz zestawia jego politykę zagraniczną z tą za czasów Reagana. A przykładów jest znacznie więcej.
W lutym 2011 roku Lupe Fiasco w Words I never said rapuje: "Strefa Gazy była bombardowana/ Obama gówno powiedział/ Dlatego na niego nie głosowałem." Kilka miesięcy później Lupe w jednym z wywiadów dla telewizji CBS nazwał Obamę "największym terrorystą w Stanach Zjednoczonych". Speech z Arested Development, który wspierał Obamę w 2008 roku, powiedział w tym roku, że jest rozczarowany jego rządami i tym razem będzie popierał republikańskiego kandydata na wice-prezydenta Paula Ryana.
Nie wszyscy raperzy jednak podsumowują ostatnie cztery lata tak krytycznie. Wydaje się, że duża część z nich jest rozerwana stojąc na rozdrożu nie wiedząc w którą stronę pójść.
Diddy, który razem z Jay Z mocno wspierał Obamę podczas kampanii, powiedział magazynowi Source, że kocha prezydenta jak większość z Amerykanów, ale chce żeby tamten postarał się trochę bardziej. Natomiast wspomniany Shawn Carter podczas sesji dla dziennikarzy na której prezentował nowy album nagrany razem z Kanye Westem przyznał, że część krytyki pod adresem Obamy jest słuszna i dodał: "Liczby nie kłamią. Sytuacja jest zjebana. Bezrobocie jest wciąż wysokie." Jay Z wydaje się jednak, w przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów z branży, nieustannie wspierać Obamę. Przykładem tego jest choćby przerwanie na moment swojego koncertu podczas trasy 'Made in America" by puścić swoim fanom krótki filmik w którym obecny prezydent nawołuje do oddania swojego głosu.
Nie można też powiedzieć, że Obama odciął się zupełnie od raperów. W maju zeszłego roku zaprosił Commona do Białego Domu, aby wystąpił na odbywającym się tam wieczorze poetyckim. Sarah Palin, jedna z liderów prawicowego ruchu społecznego tzw. Tea Party, wykorzystała ten fakt i obróciła go przeciwko Obamie, cytując wyrwane z kontekstu teksty z utworów Commona i zarzucając prezydentowi brak klasy i przyzwoitości, ponieważ zaprasza do siebie kogoś kto zachęca do zabijania i nienawiści wobec policji.
Obama nie jest wszystkiemu winny, ale też z drugiej strony jak mówi Jay-Z - liczby nie kłamią. Na tegorocznej liście utworów przygotowanych do kampanii nie było żadnej piosenki nagranej przez żadnego z raperów. Kilka miesięcy później się to zmieniło, jednak ciężko się oprzeć wrażeniu, że utwory zostały dodane przez jego sztab wyborczy, a nie z inicjatywy samego Obamy.Co więcej, jedną z piosenek jest Wavin' Flag K'naana, której wykorzystanie jest raczej atakiem w stronie kandydata Republikanów Mitta Romneya. Romney użył owego utworu podczas swojej kampanii, ale ta możliwość została natychmiast zablokowana przez samego K'naana, który zaraz po tym zachęcał Obamę do wykorzystania jego utworu.
Część z raperów może czuć się w pewien sposób wykorzystana, bo ich obecność w kampanii bez wątpienia przyczyniła się do największej aktywności młodych obywateli podczas głosowania od 35 lat, co miało duże znaczenie w wygraniu przez Obamę wyborów. Sytuacja i nastroje są diametralnie inne niż cztery lata temu i Obama nie ma już za plecami masy raperów, którzy zmobilizują młode społeczeństwo do głosowania, bo oni sami stracili wiarę w to, że los czarnego społeczeństwa może być lepszy jeśli wygra ten, a nie drugi kandydat.
Sporadyczne zaproszenia do Białego Domu pokazują, że Obama nie zapomniał na dobre o raperach, ale to nie naprawi problemów, które są dla nich ważne. Przez wielu ludzi może być to odczytywane nawet jako kolejny chwyt by być bliżej młodszych wyborców. Jeśli Obama wygra 6 listopada i zapewni sobie reelekcję, a czarnoskórzy wyborcy znowu nie poczują chociaż małej nadziei na zmianę, będzie to prawdopodobnie pierwszy i ostatni prezydent, którego można było nazwać "Pierwszym amerykańskim hip-hopowym prezydentem".
PS. Artykuł napisany został tuż przed wyborami, postanowiliśmy opublikować go jednak chwilę po ogłoszeniu wyników, by całość ukazać bardziej na chłodno - przyp. MN
Autor tekstu: Piotr Socha