Bisz "Wilk Chodnikowy" - przedpremierowa recenzja nr 2
Bisz z łatwością wznosi się na poziom niedostępny jeszcze dla 99% polskich raperów. Tym łatwiej jest mu czasami obniżać loty. Nasuwa się pytanie – czy to dlatego, że już mu wolno?
Jedno jest pewne – do całkowitej perfekcji jeszcze odrobinę brakuje. Niektórym mogło sprawiać niezłą frajdę wyławianie błędów gramatycznych z tekstów zawartych na poprzednich projektach tego utalentowanego bydgoskiego artysty – tak i tym razem zdarzy się czasem wyskoczyć „z torta”, czy też palić „szlug” – choć tu akurat mogę zrozumieć naginanie języka na potrzebę rymu. Pozostało również to, czego raper chyba już nie wyeliminuje (albo zwyczajnie NIE CHCE wyeliminować), czyli nadmierna, niepotrzebna wulgarność. Doszło za to nowe – patetyczne, powtarzane kwestie-przejścia między zwrotkami nie wychodzą najlepiej, podobnie zresztą jak przepuszczanie głosu przez filtry – błagam, nie rób tego więcej!
Okej, zacząłem może i kontrowersyjnie, od słabych stron, bo w całym produkcie są one tak naprawdę jak orzechy arachidowe – w śladowych ilościach. Dajmy więc sobie spokój z zabawami w sadystów językowych (miejscowej grafomanii też bym się nie czepiał, choć takie „szukanie koryta, w którym osiądzie flow”, czy tekst w „Zawleczki, nakrętki, kapsle” sprawia, że się czasem waham) – nie ma przesady w tym, że ta płyta zachwyca. Melancholijny egzystencjalizm Bisza wciąga w swój świat i nie zamierza z niego wypuścić. Począwszy od bardzo udanie poprowadzonej „wilczej” metafory, rozpoczynającej album jako sugerowany motyw przewodni, a dalej nienachalnie, gdzieniegdzie tylko przypominanej, przez niebanalne nawiązania i inspiracje (grozy dosłownie wyjętej ze Stephena Kinga w trzyipółminutowym „Carrie” wystarczyłoby na całe nowe WSRH), numery konceptualne, jak „Role Playing Life” czy „Wnyki” (rozmowa ze swoim przyszłym, nienarodzonym dzieckiem – ciary gwarantowane), aż po rzecz, za której spopularyzowanie w Polsce Biszu już teraz może być wpisany w encyklopedię hip-hopu. Dla niektórych często naciągane, dla innych (głównie tych z kalkulatorem pod pachą) będące nowym obiektem modlitw hashtagi stanowią tu atrakcyjne urozmaicenie, których jednak nie ryzykowałbym wysuwać na absolutny piedestał, mimo że jest tu ich naprawdę dużo. Na czele zamiast rapowego efekciarstwa powinien być tu sam Bisz. Ten liryczny, „wyjący do pustego nieba”, z przejęciem rymujący o dzieciach jako nadziei, która zawsze się rozwiewa, słowem – indygo child, chwilami jednak robiący miejsce dla Bisza-bestii poskramiającej każdy podkład, nadającej mu swój własny, wilczy rytm i nie potrzebującej do tego pomocy werbla. Tak, jeśli dobry offbeat jest symptomem perfekcjonizmu w rapie, to „Wilk Chodnikowy” może być tego świetnym przykładem. Nawet jeśli już zdarzy się gdzieś językowa wpadka, czy jakiekolwiek słowo... „nie na miejscu”.
Znając tylko listę producentów spodziewałem się głównie sprawdzonych patentów – Oer, Kosa i Pekro przecież udanie współpracowali z Biszem na poprzednich projektach, a dodajmy do tego jeszcze takie uznane marki, jak BobAir czy Złote Twarze. Okazało się zupełnie inaczej – Oerowi przypadło jedynie intro, Kosa i Pekro zrobili jeden bit wspólnie, BobAir zaś poprzestał na singlowym niszczycielu „Pollocku”. Prym wiodą ci mniej znani. W kwestii zadbania o te bardziej przebojowe oblicze płyty Tomasza Musiela zastąpił Brudny Wosk (autor aż trzech podkładów), zaś te spokojniejsze to przede wszystkim hipnotyzująca, „nocna” elektronika od Szatta i Nowoka, magiczne klawisze Pawbeatz'a i Lenzy’ego oraz niebanalne, samplowane podkłady od Mr. Eda i z odrobiną syntetyki od Puzzla. Jest zatem i klasycznie hip-hopowo, i wyrafinowanie, i z pazurem, a wszystko w odpowiednich proporcjach. Muzycznie jest niemal kompletnie i blisko ideału. „Tylko” blisko, bo mam wrażenie, że niestety tak wysokiej poprzeczki nie dał rady sięgnąć Szops.
Kto wie, czy członkowie B.O.K po cichu nie zazdroszczą teraz koledze, że ten zaczął wyrabiać sobie markę na szerszą skalę dopiero teraz, ale nie pod szyldem macierzystej ekipy i zagarniając splendor tylko dla siebie – wszak znając naturę Bisza nieuniknione było, że prędzej czy później spełni się on jako solista. Znając też realia i słuchaczy w kraju raper wplata gdzie tylko może nazwę zespołu w nawias, obok swojej ksywki, dzieląc się swoją chwałą i żeby wszyscy wiedzieli na przyszłość, „z czego ja się tak naprawdę wziąłem”. A i jest się czym dzielić, bo przecież „W Stronę Zmiany” płytą jest jak najbardziej udaną, choć na pewno nie tak… spektakularną, jak tegoroczna solówka. Czas pokaże, czy „Wilk Chodnikowy” jest zaledwie rewelacyjny, czy może już rewolucyjny. Ja póki co będę ostrożny. Mocna piątka.