Jeśli Jasiek w Afroncie jest Lirycznie Wysublimowanym Chamem, to w ramach Bakflipa jego teksty i ekspresja nabierają zupełnie innego znaczenia.
Bardzo mroczne, apokaliptyczne wizje pełne gorzkich wniosków dotyczących natury człowieka i mechanizmów funkcjonowania naszej rzeczywistości często zajmują miejsce złośliwości i zdystansowanego luzu. Zespół Bakflip niedawno przygotował dla nas zupełnie nową epkę/maxisingiel na który składa się osiem kawałków, które możecie pokochać lub znienawidzić, ale nie przejdziecie obok nich obojętnie. Zarówno za względu na ich formą jak i treść.
Janek, który po raz kolejny udowodnił, że jego mroczne, pełne jadu oblicze jest nie mniej fascynujące, ma za plecami odpowiednich ludzi.
Z jednej strony Marek Dulewicz, który udziela się również wokalnie (z lepszym skutkiem niż ostatnio), z drugiej dbający o naprawdę potężne i zapadające w pamięć brzmienie Kamil Klusek, Marcin Turno i Maciek Lisowski.Z każdego fragmentu tego albumu atakuje nas syf, zgnilizna, zepsucie, złe oblicze natury człowieka, konsumpcjonizm, żądza krwi... Niewesoły album w gruncie rzeczy jednak bardzo wart zaangażowania w niego swojej uwagi.
Historie stworzone przez Janka chwilami są fantastyką, ale nawet wtedy niosą ze sobą wnioski dotyczące otaczającej nas rzeczywistości. Kiedy słucha się nawiniętej z perspektywy pierwszej osoby historii przebudzenia w szpitalu człowieka, który już nigdy nie będzie chodził, a jedyne co towarzyszy pobudce to nie nadzieja tylko ból nie do wytrzymania...
Taki właśnie jest ten album. Niełatwy, chwilami wręcz dotkliwy, ale prawdziwy. Niewiele znam płyt na których ktoś otwarcie nawija "Wycieracie sobie gębę w wybory/ A jedynym beneficjentem jest Exxon Mobil/ Pan życia i śmierci wierci otwory/ A ropa wytryska jak krew z rannej głowy". Przekaz całości kręci się wokół tematyki brudno-militarnej dla smaku podlanej futurystycznymi cyber-punkowymi historiami. Ciarki na plecach przy "Agent Orange" są jedną z najbardziej typowych reakcji i dotyczy to KAŻDEGO numeru.
Lirycznie to jedna z lepszych polskich płyt jakie ostatnio się ukazały.Muzyce też niewiele da się zarzucić. W przypadku "12 Nędznych Ludzi" nieco nie pasowały wokalne wejścia Marka Dulewicza.
Na "Agent Orange" jego wokali jest mniej, a te które się tutaj znalazły pasują znacznie lepiej, zarejestrowane jakby z większym zacięciem, zębem i przez to pasujące do układanki znacznie, znacznie bardziej. Bardzo imponują momenty, kiedy Bakflip wjeżdża z najcięższymi partiami gitary. Moc jaka się przy tym wytwarza to coś naprawdę niesamowitego. Kiedy tempo odrobinę zwalnia też zostały przemyślane znakomicie. Funkująca gitara na zwrotkach w "TV" czy okropnie brudne, ale hipnotyzujące brzmienie wchodzące w trakcie opowieści o "Kontakcie" w numerze o tym tytule... Progres?
Złośliwi powiedzieliby, że gdyby pomieszać numery z epki i ostatniego longplaya i wydać je w innej konfiguracji to nikt nie zauważyłby różnicy. Dla mnie świadczy to jednak tylko o tym, że Bakflipy mają swój własny klimat i sprawdzają się w nim świetnie.Osiem numerów z "Agent Orange" jest trochę jak wiązka ośmiu lasek dynamitu z podpalonym lontem i podpiętym do tego substytutem brudnej bomby budowanej w warunkach domowych. To bardzo niewesoła płyta, ale nie zamulająca smutami, a bardziej brutalnie chwytająca za gardło i zmuszająca do myślenia. Linijki Janka chwilami działają jakby sprzedawał nam przysłowiowego liścia i pytał "to tylko moja wyobraźnia, ale czy tak bardzo odległa od rzeczywistości?". Niestety bardzo bliska.
Znakomita epka i kolejna pozycja Bakflipu, którą naprawdę trzeba mieć. Piątka.Kup CD z limitowanej edycji