Witajcie w Innej Stronie - nowym cyklu, który pozwoli wam poznać artystów hip-hopowych nie tylko na polu muzycznym, ale także nieco bardziej...
VNM "Etenszyn: Drimz Kamyn Tru" - przedpremierowa recenzja nr 2
Jest jedna cecha w VNM'ie, której nie odmówią mu nawet najbardziej zaciekli haterzy - konsekwencja. Podparta na dodatek dużą pewnością siebie i zaufaniem we własne możliwości. Taka mieszanka często generuje sukces. "Sprzedał się nieźle tu debiut", a "de nekst best" zamienia się w "best ever". Czy faktycznie?
Druga płyta VNM'a to pozycja, której wyczekiwałem z dużym zaciekawieniem. Nie dlatego, że jak psychopatyczni fani uważam, że jego flow jest zesłane z nieba i nie ma w Polsce nikogo lepszego... Bullshit. Z ciekawości. Wiedziałem, że ten gość ma jaja, żeby robić muzykę po swojemu, że jest inteligentnym facetem i ma potencjał nie tylko do tego, żeby wysoko sytuować swoją dupę w grze, ale może nawet żeby ją zmienić.
"Etenszyn: Drimz Kamyn Tru" dostarczyło mi zarówno sporo powodów do pochwał dla rapera z Elbląga jak i wielu rozczarowań. Paradoksalnie ich proporcje czasem mnie samemu trudno wychwycić. Gość potrafi zbudować bardzo dobry numer i położyć go żenującym refrenem, ale potrafi też sprawić, że słuchacz po finałowej linijce przeciera oczy ze zdumienia. Wciąż jest materiałem na rapera ze ścisłej czołówki polskiej sceny. Niestety nadal się do niej nie łapie, a jego imponujący potencjał nie zostaje wykorzystany. Po pierwsze... Wstyd, żeby raper z jednej z największych rapowych wytwórni w tym kraju, gość który mówi o sobie jakby przeorał scenę wszerz i wzdłuż, nadal nie zrobił czegoś ze swoją techniką. Tak! TECHNIKĄ. Bo technika to dla mnie nie tylko "potrójne poczwórne tu rymy" (ponownie bywają naciągane i wyjęczane), ale również umiejętność artykulacji głosu, dykcja, siła głosu, modulacja... Z tym V wciąż ma problemy. Na płycie. Na koncertach będzie miał jeszcze większe. Jaki trzeba mieć tupet, żeby oprzeć płytę na tak banalnych śpiewanych refrenach, kiedy nawet nie umie się przyzwoicie nucić? Zarzuty można stawiać też samej treści. "Tworzymy tą subkulturę, więc zmieńmy jej wizerunek, pchnijmy ją w górę". Serio? Mówi to koleżka, który nawija o tym jak nawąchany zapierdala po bibach do jedenastej i obszerną część swojej płyty poświęca ruchaniu lasek? Lubię pewnych siebie MC's, ale nie cierpię przesadnego wożenia się bez podstaw. Wkurwia mnie na tej płycie okropnie, że VNM rapuje jakby właśnie zaserwował rewolucję polskiemu rapowi. Jak dla mnie to nowością mogą być bity stylizowane na Drake'a, ale nie tematy, które w 2003 były już stare. Czy słuchając "Choćbym Miał Zostać Sam" z Wozzem nie macie czasem przed oczami "Dziś W Moim Mieście" z Grizzleem? Wkurwiam się, bo tego chłopaka stać na dużo więcej, ale to wymaga pracy, a tej tutaj widzę zdecydowanie za mało. Jego talent jest niesamowity i chwilami naprawdę zapiera dech w piersiach, ale nadal brakuje mu optymalnego szlifu. Na lekcje śpiewu V, do studia, zapierdalaj, nagrywaj godzinami, ćwicz głos i staraj się wymyślić coś bardziej oryginalnego niż "Dym", "Tęcze" albo "Potrzebuję". Bity z Niemiec to nie znaczy to samo co być międzynarodowym artystą. Chwalić się propsami od największych tej sceny - ok, jest czym, pod warunkiem, że nie sprawiają one, że spoczywasz na laurach.
Dobra... Wyzłośliwiłem się trochę, bo kilkunastokrotne przesłuchanie tego albumu w przeciągu kilku dni potrafi nagromadzić trochę złych emocji. VNM grubo przesadza, nie jest tak dobry jak sam mówi, większe ma na pewno ego niż skillsy, a droga przed nim jeszcze dłuższa niż mogłoby się wydawać. Ja głęboko wierzę, że przejdzie ją w wielkim stylu. Dlaczego? Powodów jest więcej niż kilka. Rymy nadal są kwadratowe, wielokrotne nadal są naciągane (rapowanie "się", "je", jest" i znowu "się" itd), a śpiew stoi na dramatycznym poziomie. To fakty. Tak samo jak to, że Venom jest przeciekawą osobowością, której słucha się z dużą uwagą. Ma w sobie mnóstwo jadu, który umiejętnie wysączony jest w stanie paraliżować, a chwilami i zabijać (wers o złotej płycie w dniu premiery... Mistrz). Ma te swoje teksty i tekściki, które zapadają w pamięć i nawet wbrew Twojej woli sam zaczniesz je stosować. Rozwinął się jako tekściarz, choć nadal zostawia małe poczucie niedosytu. Problem polega na tym, że potrafi zajebać taką ósemkę, że spadniesz z krzesła, po czym obniżyć poziom o trzy klasy i zostawiać słuchacza z tym swoim jękliwym wyciąganiem bezsensownych wielokrotnych.
"Piątek" jest kapitalny, ale martwi (mniej koksu, więcej rapowania Fau!), "Nigdy Więcej" extra, o ile nie słyszeliście "Cole World". Mi bardzo elegancko wkręca się odsłaniający trochę kulisów "Zrobią To Za Mnie". Na dodatek prawie każdy bit, który na ten album zrobił SoDrumatic jest majstersztykiem. Matheo bardzo odstaje, a "Śnieg" to najsłabszy numer na albumie. Niemieccy koledzy też nie mają podjazdu do autora większości muzyki. Wyjątek to "Piątek" 7inch. Ta gitara jest nieludzka... A SoDrumatic. "Fan" jeszcze tego nie ukazuje tak mocno (choć przestrzeń tego bitu jest imponująca), ale już mostek między zwrotkami w "Potrzebuję" to rzecz niemal idealna. Podobnie zresztą jak jeden z najlepszych numerów dla lasek w historii polskiego rapu - zamykające album "Jesteś". "Na Weekend" dobija do bańka na YT. Gdyby był dobrze zaśpiewany pewnie dobijał by do trzech. Polski mainstream potrzebuje takiej muzyki i potrzebuje takiego zawodnika jak VNM. Jest bardzo dobrym raperem. Może się tym zadowolić, albo wziąć się do roboty i w przeciągu najbliższych lat stać się legendą. Gdyby cały materiał utrzymał na poziomie pierwszego wejścia w "Choćbym Miał Zostać Sam", gdyby z emocjonalnych numerów (np. "Dymu") wycisnął więcej prawdziwych emocji, gdyby miał producenta wykonawczego, który podpowiedziałby mu, że wrzucanie na album czegoś takiego jak połowa wersów z "Nie Po To" i 3/4 refrenów z płyty jest przypałem... Co by było? Pewnie klasyk. Nie żartuję.
Ta płyta to definicja słowa "ambiwalencja". Nie znam chyba innej przy której tak mocna zajawa miesza się z takim zawodem i wkurwieniem. "I wezmę te lekcje śpiewu jak po tej płycie parę tu wezmę przelewów". Bierz te przelewy za to panie Fau i do roboty! Zapracuj na tą pewność siebie. Niech to będzie najlepszy album jaki dostał ode mnie na popkillerze czwórkę z minusem.
Druga płyta VNM'a to pozycja, której wyczekiwałem z dużym zaciekawieniem. Nie dlatego, że jak psychopatyczni fani uważam, że jego flow jest zesłane z nieba i nie ma w Polsce nikogo lepszego... Bullshit. Z ciekawości. Wiedziałem, że ten gość ma jaja, żeby robić muzykę po swojemu, że jest inteligentnym facetem i ma potencjał nie tylko do tego, żeby wysoko sytuować swoją dupę w grze, ale może nawet żeby ją zmienić.
"Etenszyn: Drimz Kamyn Tru" dostarczyło mi zarówno sporo powodów do pochwał dla rapera z Elbląga jak i wielu rozczarowań. Paradoksalnie ich proporcje czasem mnie samemu trudno wychwycić. Gość potrafi zbudować bardzo dobry numer i położyć go żenującym refrenem, ale potrafi też sprawić, że słuchacz po finałowej linijce przeciera oczy ze zdumienia. Wciąż jest materiałem na rapera ze ścisłej czołówki polskiej sceny. Niestety nadal się do niej nie łapie, a jego imponujący potencjał nie zostaje wykorzystany. Po pierwsze... Wstyd, żeby raper z jednej z największych rapowych wytwórni w tym kraju, gość który mówi o sobie jakby przeorał scenę wszerz i wzdłuż, nadal nie zrobił czegoś ze swoją techniką. Tak! TECHNIKĄ. Bo technika to dla mnie nie tylko "potrójne poczwórne tu rymy" (ponownie bywają naciągane i wyjęczane), ale również umiejętność artykulacji głosu, dykcja, siła głosu, modulacja... Z tym V wciąż ma problemy. Na płycie. Na koncertach będzie miał jeszcze większe. Jaki trzeba mieć tupet, żeby oprzeć płytę na tak banalnych śpiewanych refrenach, kiedy nawet nie umie się przyzwoicie nucić? Zarzuty można stawiać też samej treści. "Tworzymy tą subkulturę, więc zmieńmy jej wizerunek, pchnijmy ją w górę". Serio? Mówi to koleżka, który nawija o tym jak nawąchany zapierdala po bibach do jedenastej i obszerną część swojej płyty poświęca ruchaniu lasek? Lubię pewnych siebie MC's, ale nie cierpię przesadnego wożenia się bez podstaw. Wkurwia mnie na tej płycie okropnie, że VNM rapuje jakby właśnie zaserwował rewolucję polskiemu rapowi. Jak dla mnie to nowością mogą być bity stylizowane na Drake'a, ale nie tematy, które w 2003 były już stare. Czy słuchając "Choćbym Miał Zostać Sam" z Wozzem nie macie czasem przed oczami "Dziś W Moim Mieście" z Grizzleem? Wkurwiam się, bo tego chłopaka stać na dużo więcej, ale to wymaga pracy, a tej tutaj widzę zdecydowanie za mało. Jego talent jest niesamowity i chwilami naprawdę zapiera dech w piersiach, ale nadal brakuje mu optymalnego szlifu. Na lekcje śpiewu V, do studia, zapierdalaj, nagrywaj godzinami, ćwicz głos i staraj się wymyślić coś bardziej oryginalnego niż "Dym", "Tęcze" albo "Potrzebuję". Bity z Niemiec to nie znaczy to samo co być międzynarodowym artystą. Chwalić się propsami od największych tej sceny - ok, jest czym, pod warunkiem, że nie sprawiają one, że spoczywasz na laurach.
Dobra... Wyzłośliwiłem się trochę, bo kilkunastokrotne przesłuchanie tego albumu w przeciągu kilku dni potrafi nagromadzić trochę złych emocji. VNM grubo przesadza, nie jest tak dobry jak sam mówi, większe ma na pewno ego niż skillsy, a droga przed nim jeszcze dłuższa niż mogłoby się wydawać. Ja głęboko wierzę, że przejdzie ją w wielkim stylu. Dlaczego? Powodów jest więcej niż kilka. Rymy nadal są kwadratowe, wielokrotne nadal są naciągane (rapowanie "się", "je", jest" i znowu "się" itd), a śpiew stoi na dramatycznym poziomie. To fakty. Tak samo jak to, że Venom jest przeciekawą osobowością, której słucha się z dużą uwagą. Ma w sobie mnóstwo jadu, który umiejętnie wysączony jest w stanie paraliżować, a chwilami i zabijać (wers o złotej płycie w dniu premiery... Mistrz). Ma te swoje teksty i tekściki, które zapadają w pamięć i nawet wbrew Twojej woli sam zaczniesz je stosować. Rozwinął się jako tekściarz, choć nadal zostawia małe poczucie niedosytu. Problem polega na tym, że potrafi zajebać taką ósemkę, że spadniesz z krzesła, po czym obniżyć poziom o trzy klasy i zostawiać słuchacza z tym swoim jękliwym wyciąganiem bezsensownych wielokrotnych.
"Piątek" jest kapitalny, ale martwi (mniej koksu, więcej rapowania Fau!), "Nigdy Więcej" extra, o ile nie słyszeliście "Cole World". Mi bardzo elegancko wkręca się odsłaniający trochę kulisów "Zrobią To Za Mnie". Na dodatek prawie każdy bit, który na ten album zrobił SoDrumatic jest majstersztykiem. Matheo bardzo odstaje, a "Śnieg" to najsłabszy numer na albumie. Niemieccy koledzy też nie mają podjazdu do autora większości muzyki. Wyjątek to "Piątek" 7inch. Ta gitara jest nieludzka... A SoDrumatic. "Fan" jeszcze tego nie ukazuje tak mocno (choć przestrzeń tego bitu jest imponująca), ale już mostek między zwrotkami w "Potrzebuję" to rzecz niemal idealna. Podobnie zresztą jak jeden z najlepszych numerów dla lasek w historii polskiego rapu - zamykające album "Jesteś". "Na Weekend" dobija do bańka na YT. Gdyby był dobrze zaśpiewany pewnie dobijał by do trzech. Polski mainstream potrzebuje takiej muzyki i potrzebuje takiego zawodnika jak VNM. Jest bardzo dobrym raperem. Może się tym zadowolić, albo wziąć się do roboty i w przeciągu najbliższych lat stać się legendą. Gdyby cały materiał utrzymał na poziomie pierwszego wejścia w "Choćbym Miał Zostać Sam", gdyby z emocjonalnych numerów (np. "Dymu") wycisnął więcej prawdziwych emocji, gdyby miał producenta wykonawczego, który podpowiedziałby mu, że wrzucanie na album czegoś takiego jak połowa wersów z "Nie Po To" i 3/4 refrenów z płyty jest przypałem... Co by było? Pewnie klasyk. Nie żartuję.
Ta płyta to definicja słowa "ambiwalencja". Nie znam chyba innej przy której tak mocna zajawa miesza się z takim zawodem i wkurwieniem. "I wezmę te lekcje śpiewu jak po tej płycie parę tu wezmę przelewów". Bierz te przelewy za to panie Fau i do roboty! Zapracuj na tą pewność siebie. Niech to będzie najlepszy album jaki dostał ode mnie na popkillerze czwórkę z minusem.
Strony