Impreza w poniedziałek to zwykle wysokie prawdopodobieństwo niewypału.
Niebezpieczeństwo klubu świecącego pustkami nie istnieje jednak, gdy na scenę wychodzą legendy. To właśnie miało miejsce ponad tydzień temu w warszawskim 1500 m2 do wynajęcia.
Na Cypress Hill wychowały się setki tysięcy ludzi na całym świecie. Swego czasu podobna ilość osób słuchała ich hitów w Polsce,
tych hitów jednak nikt w poniedziałek nie oczekiwał. Wysoka cena biletu i niekorzystna data były sitem, przez które przeszli tylko najbardziej zagorzali fani B-Reala i Psycho Realm.
Najpierw na scenę wyszedł Gural promujący swój nowy materiał. Swoich fanów nie zawiódł, nawet ci, którzy słuchali go "przy okazji" musieli przyznać, że był to dobry koncert.
Poza tym nowa płyta jest jedną z lepszych w jego karierze, co potwierdził na żywo.Koncert Sick Jackena nie zaczął się o czasie, obsuwy w przypadku takich imprez zawsze można się jednak spodziewać.
We wszystkich najlepszych, najmroczniejszych i najbardziej chorych kawałkach ten szalony latynos był wspierany przez Cynica z formacji Street Platoon. Z oczywistych powodów jest to teraz skład koncertowy Psycho Realm, fani grupy nie mogli jednak być zawiedzeni. Sick znakomicie rozgrzał publiczność, choć slam pitu pod sceną nie było.
Okazało się, że kawałki Psycho Realm na żywo wypadają nieporównywalnie lepiej niż na płytach. Wymiana energii między sceną a publiką tworzy niesamowity klimat, a Sick Jacken mimo wizerunku szalonego zabijaki to pogodny i uśmiechnięty artysta.
Te kilka legalnych płyt to niewiele jak na tyle czasu istnienia grupy, ale wystarczająco jak na jeden koncert.
Tym większy żal, że grali tak krótko i tylko jeden kawałek wspólnie z gwiazdą wieczoru. Na krótko przed północą na scenie pojawił się reprezentant Cypress Hill. Sick Jacken nie zniknął jednak ze sceny, tylko z powodzeniem wcielił się w rolę hypemana. To był moment na który wszyscy czekali, a B-Real nie zawiódł oczekiwań licznej grupy fanów jego klasycznych poczynań.
Mroczno-latynoskie klimaty podpisane niepodrabialnym stylem było właśnie tym na co publiczność czekała. Zagrali stare kawałki z lat '90-tych, bardzo udane mash-upy i blendy serwowane przez DJ'a Julio G i tylko jeden kawałek ze świetnej solówki B-Reala.
Mimo, że - jak powiedział cyprysowiec - był to jeden z najmniejszych pod względem liczby fanów koncert na trasie Psycho Buddah, raper z LA był zachwycony atmosferą i energią, która płynęła do niego spod sceny.
Dużo czasu i dużo kawałków poświęcił swojej ulubionej używce, ku uciesze publiki. Mroczny klimat zmienił się w zielony klimat, a gęsta już atmosfera uzyskała charakterystyczny zielony aromat.
Wszyscy fani głodni byli dalszego ciągu, każdy chciałby jeszcze usłyszeć co najmniej kilka kawałków. Nikt nie był do końca nasycony, miał jakieś ulubione utwory, których zabrakło.
Wszyscy liczyli na chociaż jeden bis, niestety B-Real twardo nie dał się wywołać po zejściu ze sceny. Nie zapomniał jednak wcześniej polecić swojego stoiska z płytami i koszulkami. To był jedyny zgrzyt z jego strony.
Ze strony klubu zgrzytów było jednak więcej. Nie rozpisując się, były trzy rzeczy które trochę psuły zabawę na koncercie i jego pozytywny odbiór.
Mikrofon hypemana głośniejszy niż głównego wykonawcy, oślepiające publiczność światła i "dyskoteka" psująca klimat oraz brak jakiegokolwiek afterparty to błędy podstawowe. A szkoda, bo przecież łatwo ich uniknąć, a koncert to przecież nie tylko muzyka, którą możemy sobie puścić w domowych pieleszach.
Gdy idę do klubu, to oczekuję wspomagania klimatu wprowadzonego przez artystów, a nie konieczności ciągłego zasłaniania oczu przed stroboskopami.PS. Poniżej zdjęcia z koncertu oraz wcześniejszego spotkanie Gurala z fanami oraz naszego wywiadu.Autor fotorelacji: Błażej Pszczółkowski