Pharoahe Monch od czasów Organized Konfusion jest słusznie uważany za jednego z najbardziej kreatywnych MC's w grze. Wtedy chodziło raczej o...
Pharoahe Monch "W.A.R. (We Are Renegades)" - recenzja nr 2
recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2011-04-09 18:00
przez: Mateusz Natali
(komentarze: 33) Pharoahe Monch szefem jest i basta. Niepodrabialny styl, charakterystyczny wokal połączony z wyrazistą modulacją głosu, równe i nigdy nie zawodzące flow. A przede wszystkim potężne umiejętności liryczne - słyszałem nawet opinie, że nikt, kto nie używa amerykańskiego angielskiego jako pierwszego języka nie będzie w stanie docenić w pełni kunsztu Faraona.
Dlaczego więc tak rzadko słyszymy o nim w zestawieniach najlepszych raperów? Może dlatego, że wiecznie niepoprawny, zbuntowany i kroczący własnymi drogami Monch niezbyt pasuje do medialnej machiny, a osiągnąć komercyjny sukces udało mu się tak naprawdę tylko przy okazji "Simon Says". Uznanie fanów i krytyków ma jednak dozgonne o czym świadczy choćby częstotliwość pojawiania się "Desire" w publikowanych u nas rankingach płyt dekady. W marcu pojawił się trzeci solowy krążek rapera zatytułowany "W.A.R. (We Are Renegades)", któremu udało się nawet wskoczyć na 54 miejsce notowania Billboardu z 10 tysiącami sprzedanymi w pierwszym tygodniu, co Pharoahe nazwał "super astronomicznym" osiągnięciem. Jak prezentuje się najnowsze dzieło połowy Organized Konfusion?
Na początek warto zawrzeć ostrzeżenie dla pokolenia internetowego sprawdzania płyt "na tempo" w opcji "download-skip-comment". "W.A.R." nie sposób docenić słuchając go pobieżnie, jednym uchem lub tylko kilkukrotnie. To płyta, która od początku brzmi dobrze, ale docenienie jej w pełni wymaga dokładnego osłuchania. Gdy już to zrobicie dostrzeżecie, że liryczna forma Moncha wciąż jest mistrzowska. Miesza metafory, koncepty, bawi się słowami ("Global warming/global warning"), waży je i skupia się na tym, by zawrzeć jak najwięcej treści. Tradycyjnie używa też do tego celu języka dalekiego od prostoty i zgrabnie dba o to, by utrzymując patos i powagę nie popaść w grafomanię i zbytnią abstrakcję (co udaje się dziś coraz rzadziej a wielu "artystów" pewnie samemu nie rozumie tego co pisze). O czym słyszymy tym razem?
Mamy mocny i ostry w wyrazie, ale nie mówiący wprost (dopełniony genialnym klipem) "Clap", wykorzystujący potoczne znaczenie tytułowego słowa. Poruszające problemy czarnej społeczności "Black Hand Side". Rozliczający się z mediami "Hitman" czy bezkompromisowe i niepoprawne "W.A.R.". Pharoahe zawarł tu sporo niewygodnych teorii, ostrych wersów i zaangażowanej, inteligentnej treści stawiającej go w roli tytułowego "renegata" wobec medialno-politycznej machiny.
Jedna kwestia to treść a druga brzmienie i "sposób podania". Ten jak zwykle jest świetny. Pewne flow, charakterystyczny styl i głos i specyficzny monchowy sznyt. Słyszymy tu też różnicowanie nawijki - obok klasycznego i równego ciśnięcia po bicie mamy elementy bardziej mówione i trochę podśpiewywania, jednak nie w sposób miękki i popowy. Jeśli chodzi o brzmienie to rozpoczyna się naprawdę mocno. Równie nietypowe pod względem bitu i wokalu jak tytułu "Calculated Amalgamation" poprzedza brudne i klimatyczne "Evolve" i ostre, gitarowe "W.A.R.". Następnie czekają nas dwa najmocniejsze momenty i dwa single - genialne "Clap" na świetnym bicie M-Phazesa i delikatne refleksyjne "Black Hand Side" z Phonte i Stylesem P. Ciekawie brzmi również zgrabnie wykorzystujące wokalny motyw i łączący go z Monchem "Let My People Go". Najsłabiej wypada za to... pierwszy singiel, czyli "Shine" na dziwnym i zbyt eksperymentalnym bicie Diamonda. Zresztą od niego ciśnienie trochę spada i dostajemy parę słabiej brzmiących tracków, by zakończyć świetnym "Still Standing" z Jill Scott.
Jak wypada "W.A.R." w porównaniu do "Desire"? Jednak słabiej. Rapowo Monchowi znów ciężko coś zarzucić, jednak produkcja nie prezentuje się aż tak okazale jak na poprzedniku. Mniej tu udanych mieszanek gatunkowych ("Body Baby"!), pojawiają się za to średnio udane eksperymenty, które osłabiają wrażenie po mocarnym początku. "Clap" kazał zwiastować naprawdę mistrzowski album, jednak rywalizować może z nim tylko inny singiel z postaci "Black Hand Side". Początkowo chciałem wystawić czwórkę z plusem, ale w erze gdy coraz bardziej liczy się bit, a coraz mniej osobowość rapera i to, co chce przekazać, forma i klasa Pharoahe nie pozwalają zejść ze szczebla wyżej a samo "Clap" podane w klipem zasługuje na niekończące się... oklaski. Piątka z minusem i najsłabsze solo w dorobku, ale wciąż coś na poziomie, o którym większość samozwańczym władców mikrofonu może tylko pomarzyć. Nawet astma nijak nie zmienia tego, że w rapie Monch nadal oddycha pełną piersią.
Dlaczego więc tak rzadko słyszymy o nim w zestawieniach najlepszych raperów? Może dlatego, że wiecznie niepoprawny, zbuntowany i kroczący własnymi drogami Monch niezbyt pasuje do medialnej machiny, a osiągnąć komercyjny sukces udało mu się tak naprawdę tylko przy okazji "Simon Says". Uznanie fanów i krytyków ma jednak dozgonne o czym świadczy choćby częstotliwość pojawiania się "Desire" w publikowanych u nas rankingach płyt dekady. W marcu pojawił się trzeci solowy krążek rapera zatytułowany "W.A.R. (We Are Renegades)", któremu udało się nawet wskoczyć na 54 miejsce notowania Billboardu z 10 tysiącami sprzedanymi w pierwszym tygodniu, co Pharoahe nazwał "super astronomicznym" osiągnięciem. Jak prezentuje się najnowsze dzieło połowy Organized Konfusion?
Na początek warto zawrzeć ostrzeżenie dla pokolenia internetowego sprawdzania płyt "na tempo" w opcji "download-skip-comment". "W.A.R." nie sposób docenić słuchając go pobieżnie, jednym uchem lub tylko kilkukrotnie. To płyta, która od początku brzmi dobrze, ale docenienie jej w pełni wymaga dokładnego osłuchania. Gdy już to zrobicie dostrzeżecie, że liryczna forma Moncha wciąż jest mistrzowska. Miesza metafory, koncepty, bawi się słowami ("Global warming/global warning"), waży je i skupia się na tym, by zawrzeć jak najwięcej treści. Tradycyjnie używa też do tego celu języka dalekiego od prostoty i zgrabnie dba o to, by utrzymując patos i powagę nie popaść w grafomanię i zbytnią abstrakcję (co udaje się dziś coraz rzadziej a wielu "artystów" pewnie samemu nie rozumie tego co pisze). O czym słyszymy tym razem?
Mamy mocny i ostry w wyrazie, ale nie mówiący wprost (dopełniony genialnym klipem) "Clap", wykorzystujący potoczne znaczenie tytułowego słowa. Poruszające problemy czarnej społeczności "Black Hand Side". Rozliczający się z mediami "Hitman" czy bezkompromisowe i niepoprawne "W.A.R.". Pharoahe zawarł tu sporo niewygodnych teorii, ostrych wersów i zaangażowanej, inteligentnej treści stawiającej go w roli tytułowego "renegata" wobec medialno-politycznej machiny.
Jedna kwestia to treść a druga brzmienie i "sposób podania". Ten jak zwykle jest świetny. Pewne flow, charakterystyczny styl i głos i specyficzny monchowy sznyt. Słyszymy tu też różnicowanie nawijki - obok klasycznego i równego ciśnięcia po bicie mamy elementy bardziej mówione i trochę podśpiewywania, jednak nie w sposób miękki i popowy. Jeśli chodzi o brzmienie to rozpoczyna się naprawdę mocno. Równie nietypowe pod względem bitu i wokalu jak tytułu "Calculated Amalgamation" poprzedza brudne i klimatyczne "Evolve" i ostre, gitarowe "W.A.R.". Następnie czekają nas dwa najmocniejsze momenty i dwa single - genialne "Clap" na świetnym bicie M-Phazesa i delikatne refleksyjne "Black Hand Side" z Phonte i Stylesem P. Ciekawie brzmi również zgrabnie wykorzystujące wokalny motyw i łączący go z Monchem "Let My People Go". Najsłabiej wypada za to... pierwszy singiel, czyli "Shine" na dziwnym i zbyt eksperymentalnym bicie Diamonda. Zresztą od niego ciśnienie trochę spada i dostajemy parę słabiej brzmiących tracków, by zakończyć świetnym "Still Standing" z Jill Scott.
Jak wypada "W.A.R." w porównaniu do "Desire"? Jednak słabiej. Rapowo Monchowi znów ciężko coś zarzucić, jednak produkcja nie prezentuje się aż tak okazale jak na poprzedniku. Mniej tu udanych mieszanek gatunkowych ("Body Baby"!), pojawiają się za to średnio udane eksperymenty, które osłabiają wrażenie po mocarnym początku. "Clap" kazał zwiastować naprawdę mistrzowski album, jednak rywalizować może z nim tylko inny singiel z postaci "Black Hand Side". Początkowo chciałem wystawić czwórkę z plusem, ale w erze gdy coraz bardziej liczy się bit, a coraz mniej osobowość rapera i to, co chce przekazać, forma i klasa Pharoahe nie pozwalają zejść ze szczebla wyżej a samo "Clap" podane w klipem zasługuje na niekończące się... oklaski. Piątka z minusem i najsłabsze solo w dorobku, ale wciąż coś na poziomie, o którym większość samozwańczym władców mikrofonu może tylko pomarzyć. Nawet astma nijak nie zmienia tego, że w rapie Monch nadal oddycha pełną piersią.
Strony