Ostatni naczelny "Ślizgu" podsumował już dla was dekadę, jednak paradoksalnie na przygotowanie zestawienia najlepszych płyt roku potrzebował dużo więcej czasu. Dlaczego?
Bo Grabiszczy to postać, która sprawdza więcej nowych albumów niż niejedno zaangażowane muzycznie forum a kupuje ich więcej niż wielu zdoła przesłuchać...
Dlatego też do ostatniej minuty stycznia nadrabiał zaległości, by w poczuciu dobrze spełnionego zadania dostarczyć wam swoją wyselekcjonowaną w pocie czoła ulubioną czterdziestkę... Możecie więc rzucić na nią okiem przed oddaniem ostatnich głosów w
plebiscycie na amerykańską płytę roku.
1. Big Boi - Sir Lucious Left Foot. The Son Of Chico DustyPłyta, która dostarczyła mi najwięcej frajdy w tym roku. Nie zliczę, ile razy jej słuchałem
dla czystej chęci pobujania głową. Big Boi to klasa od zawsze. Wiadomo, że jest przede
wszystkim entertainerem i to wychodzi mu znakomicie. Muzycznie ten krążek kontynuacja
tego, co słyszeliśmy na "Speakerboxxx", więc trafia znakomicie w moje gusta i powinien
trafiać w twoje, chłopczyku i dziewczynko. I pomyśleć, że pierwsze przesłuchanie w
tramwaju wywołało u mnie niedosyt. Człowiek to głupi czasem jest.
2. The Roots - How I Got OverJeśli jest wykonawca, który nigdy mnie nie zawiódł, to są nim właśnie weterani z Filadelfii.
A skoro zeszłoroczny krążek jest ich najlepszym od czasów "The Tipping Point", to nie
mógł wylądować zbyt daleko od szczytu mojej listy. Tym razem panowie powędrowali tu w
stronę folku, tam w stronę elektroniki, ale rdzeniem wciąż jest ich esencjonalne, bezbłędnie
dopracowane brzmienie żywego hip-hopu i coraz lepszy z biegiem lat rap Black Thoughta.
Dziewiąta studyjna płyta i wciąż żadnych oznak stagnacji. Niesamowite.
3. Brotha Lynch Hung - Dinner And A MovieA tu niespodzianka. Przede wszystkim dla mnie samego. Gdzie mi tam bowiem do jakichś
horrorcore'ów? Tymczasem okazuje się po raz kolejny, że dobry materiał obroni się sam.
Wiem, produkcja mogłaby w niektórych momentach być lepsza, ale kiedy słucham snutych
przez BLH jego znakomitą stylówką opowieści, to jestem gotowy przymknąć oko na te - nieliczne dodam - niedociągnięcia. I jeszcze te mrożące niekiedy krew w żyłach skity.
Napisałbym "mniam", ale w kontekście tego krążka to dosyć dwuznaczne...
4. Kno - Death Is SilentProducent Cunninlynguists jest mistrzem w wyszukiwaniu rzewnych, sentymentalnych,
nostalgicznych sampli, które jakimś cudem w ostatecznym efekcie umykają kiczowi, będąc
trzonem jedynych w swoim rodzaju nastrojowych kompozycji. A mój emo-pierwiastek duszy
aż się skręca z radości, kiedy może je usłyszeć. Raperem Kno jest przeciętnym, ale chapeau
bas za pomysł na album i umiejętne go poprowadzenie. Nie skrzywiłem się ani razu podczas
jego zwrotek, klimatu nie psują, znakomicie wpasowują się w koncept. I wystarczy.
5. Kanye West - My Beautiful Dark Twisted FantasyDaleki jestem od dołączenia do chóru zachwyconych tym krążkiem recenzentów, którzy
dają mu maksymalne oceny, uważając za przełom w muzyce rozrywkowej. Say what? Jaki
przełom!? Toż to nie jest nawet topowe osiągnięcie w karierze samego Westa. Dlaczego
zatem jest u mnie tak wysoko? Bo to cholerny Kanye, który zawsze staje na wysokości
zadania (ekhm, umówmy się, że nie było czegoś takiego jak "808's"...). Gdyby nie kilka
niepotrzebnych dłużyzn, byłbym jeszcze większym fanem.
6. Kid Cudi - Man On The Moon II. The Legend Of Mr. RagerArtysta z Cleveland jest jedyny w swoim rodzaju. Rapuje tak sobie, wokalistą jest
przeciętnym, ale kiedy łączy te swoje uroczo naiwne mruczanda z łagodnie przewiniętymi
zwrotkami, to nie jestem w stanie się temu konglomeratowi oprzeć. Muzycznie rzadko
trafi się tak klimatyczny krążek. Emile Haynie i spółka zasługują na 5 z plusem. Uwiera
mnie jedynie "Erase Me" i fakt, że akurat tym odstającym od reszty numerem płyta jest
promowana, ale jestem rycersko w stanie to znieść.
7. Celph Titled & Buckwild - Nineteen Ninety NowPodróż w czasie, prawdziwy rarytas dla miłośników złotej ery i piękna lekcja esencjonalnego
hip-hopowego brzmienia dla tych, którzy są za młodzi, by te lata pamiętać. Członek D.I.T.C.
nagrał użyte tu bity w połowie lat 90. Można zżymać się na to, że nie zdecydował się na
współpracę z bardziej prominentnym emce, ale jak się nie ma, co się lubi... Tym bardziej, że
Celph Titled, człowiek-punchline, naprawdę dał tu radę. Jego mocny głos po prostu świetnie
brzmi na potężnych bębnach Buckwilda.
8. Stat Quo - StatlantaDługo trzeba było czekać na ten album. Kiedy wreszcie wyszedł w 7 lat po planowanej
premierze, to mało kto zwrócił na niego uwagę. I takim pięknym sposobem mamy dowód,
jak Eminem i Dr. Dre spieprzyli całkiem nieźle zapowiadającą się karierę swojego byłego
podopiecznego. Bowiem płyta, która ostatecznie ujrzała światło dzienne, to świetny materiał,
który przy dobrej promocji mógłby nieźle zamieszać na listach przebojów. Sprawdźcie
chociaż "Penthouse Condo", jeśli mi nie ufacie.
9. Lewis Parker & John Robinson - International SummersZwycięzca w kategorii na najbardziej klasyczny album hip-hopowy roku. I wcale nie dzięki
kasecie z instrumentalami dodawanej do winyla. SP 1200 w rękach brytyjskiego producenta
i mikrofon w dłoni charakterystycznego rapera z New Jersey wystarczyły, by stworzyć
materiał, który równie jest równie daleko od komercyjnych standardów dzisiejszego hip-hopu
jak od nudnych truskulowych pierdów. Tempo, dynamika, moc, ciekawe pomysły na numery,
czego chcieć więcej?
10. Devin The Dude - Gotta Be MeKiedy zobaczyłem, że krążek ten wydany jest przez Real Talk, z góry go skreśliłem, bo to
label, który kojarzy mi się z wydawaniem odrzutów i to nie zawsze za zgodą wykonawcy.
Błąd. Okazuje się, że to znakomity materiał. Spójny, równy, bez wycieczek w muzyczne
rejony, w których Devin nie czuje się najlepiej, ale w które niestety przez ostatnie kilka
lat co rusz się zapuszczał. Brzmieniowo nawiązuje do początków jego kariery, co wyszło
oczywiście na plus. A tekstowo? No, dupy i jaranie, a co miało być innego?
Do kolejności pozostałych płyt nie jestem przesadnie przywiązany. To właściwie taka
ściągawka z tego, co dobre i bardzo dobre, spośród dziesiątków płyt, które udało mi się
przesłuchać. Zakładam pokornie, że również w tej części płyt, której nie zdążyłem lub nie
miałem okazji przesłuchać (albo o których w ogóle nie słyszałem) znajdują się perełki.
Wystarczy bowiem dobrze poszukać.11. Zion I - Atomic Clock
12. Rakaa - Crown Of Thorns
13. Curren$y - Pilot Talk II
14. Ghostface Killah - Apollo Kids
15. Eternia & MoSS - At Last
16. Ty - Special Kind Of Fool
17. Big K.R.I.T. - K.R.I.T. Wuz Here
18. The Left - Gas Mask
19. B.o.B. - The Adventures Of Bobby Ray
20. Strong Arm Steady - In Search Of Stoney Jackson
21. Marco Polo & Ruste Juxx - The Exxecution
22. El Da Sensei & The Returners - GT2: Nu World
23. Black Milk - Album Of The Year
24. Slum Village - Villa Manifesto
25. Damu The Fudgemunk - How It Should Sound
26. Nocando - Jimmy The Lock
27. Black C - 70's Baby
28. Gangrene - Gutter Water
29. Nas & Damian Marley - Distant Relatives
30. Nappy Roots - The Pursuit Of Nappyness
31. Reflection Eternal - Revolutions Per Minute
32. Wiz Khalifa - Kush & Orange Juice
33. Curren$y - Pilot Talk
34. John Regan - Sorry I'm Late
35. Canibus - C Of Tranquility
36. Kero One - Kinetic World
37. Lil' Wayne - I Am Not A Human Being
38. Debaser - Peerless
39. Skyzoo & Illmind - Live From The Tape Deck
40. Statik Selektah - 100 Proof. The Hangover