Co takiego jest w rapowych festiwalach, że ludzie je kochają? Czy faktycznie festiwale muzyczne, w tym te hip-hopowe to żyła złota? Panel dyskusyjny...
Subiektywne top 19 - ulubione światowe numery ad 2010
kategorie: Hip-Hop/Rap, Podsumowania roku
dodano: 2011-01-10 18:00
przez: Mateusz Natali
(komentarze: 42) 
Zabawa w subiektywne listy spodobała nam się z Danielem na tyle, że postanowiliśmy sklecić jeszcze podobne jeśli chodzi o światowy rap. I co logiczne - tym razem będzie jeszcze bardziej kontrowersyjnie.
Dlaczego logiczne? Otóż podziały i różnorodność w zagranicznym rapie są dużo większe niż w polskim. Dla jednych prawdziwą Kalifornią będzie Ice Cube, dla innych Evidence a dla jeszcze innych Too $hort. Dla jednych mistrzem lirycznych popisów będzie K-Rino, dla innych Lil Wayne, dla jeszcze innych Sage Francis. Wszystko zależy od gustu a wyższość jednego nad drugim to materiał na mocno jałowe i bezproduktywne dyskusje.
Wysiliłem więc mózgownicę i postarałem się wybrać gorącą... 19tkę (w końcu rap na świecie jest starszy i bardziej ukształtowany niż w Polsce, czyż nie?) ulubionych numerów roku 2010. Numerów, które najmocniej wbiły mi się w łeb, zrobiły największe wrażenie i miały w sobie "to coś". Żeby zmieścić jak najwięcej starałem się unikać dublowania (inaczej więcej byłoby tu Wiza, Curren$y'ego i Professora Greena, bo to ich najmocniej przekatowałem).
Big Boi feat. Too $hort, George Clinton - Fo Yo Sorrows -> Takie trio zwiastuje solidne zamieszanie. I rzeczywiście mamy do czynienia z muzycznym rozgardiaszem - oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Rapowy pączek, nasączony tłustym funkiem w taki sposób, że rozbuja karki zarówno słuchaczy jednego jak i drugiego gatunku. Dziadek Clinton, $hort z coraz bardziej siwą bródką, a muza wciąż świeżutka.
Black Milk feat. Royce Da 5'9", Elzhi - Deadly Medley -> Detroit's Finest. Nietypowy i pozbawiony refrenu singiel z "Album Of The Year" wbrew pozorom doskonale spełnia swoją rolę. Prezentuje nam trzy luźno i stylowo nawinięte zwrotki, osadzone na połamanym bicie, ukazującym ciągły producencki progres Milka. Porcja lirycznej mocy, nadjeżdżająca prosto z "Motor City".
Curren$y - King Kong -> Singiel z jednej z lepszych płyt tego roku, singiel odróżniający się od reszty płyty, ale strasznie wbijający się w czaszkę. Dziwny i wykręcony bit Ski Beatza wykorzystany został w piękny sposób a słuchając jak leci po nim Curren$y nie mamy wątpliwości, że stopniowo idzie na sam szczyt - jak tytułowy bohater opowieści.
Devin The Dude - Jus Coolin -> Esencja tego, czego możemy się spodziewać po Devinie. Leniwy do granic bit i leniwy jeszcze bardziej, ciepły wokal houstończyka dają mieszankę, przy której można się... tylko wyluzować.
Dru Down feat. The Jacka - Hello, Hello, Hello -> Przyznam, przy pierwszym odsłuchu refren mnie irytował. Przy drugim wbił się już w banię tak, że nuciłem sobie "hello, hello, hello" przez parę dobrych dni. Może to jakaś hipnoza i przekaz podprogowy? W każdym razie Dru powrócił w takim stylu, że dzisiejsze "pimpy" mogą mu czyścić buty, albo lepiej niech w ogóle ich nie dotykają.
Fat Joe feat. Young Jeezy - Slow Down (Ha Ha) -> Scoop DeVille to w ostatnim czasie gwarancja hitów, a dla Jaśka wysmażył naprawdę nie lada banger. Numer, który buja karkiem z miejsca a ostrzeżenie "Slow down son, you killin em" ma uzasadnienie. Szkoda, że Joe tak późno postanowił sobie przypomnieć, że jednak ma jaja i płyta nie odniosła oczekiwanego sukcesu.
Joell Ortiz feat. Novel - Call Me -> Z pozoru banalna historia, ale Ortiz opowiada ją w tak sympatyczny i klimatyczny sposób, że łatwo wczuwamy się w wytwarzany nastrój. A Novel jak zwykle ubarwia wszystko na świetnym poziomie. Sentymentalny singiel w klasycznym stylu.
Juganot feat. Joell Ortiz, Red Cafe, Maino, Cassidy, Papoose - Dollar (remix) -> Czas na, ekhem, remix remixu. Juganot początkowo wziął na warsztat "I Need A Dollar" Aloe Blacca a następnie postanowił podpicować "Dollar" plejadą charyzmatycznych zawodników z naprawdę dużym pazurem. Własny styl, liryczna moc, bezczelność i wielkie jaja za mikrofonem - podobny opis pasuje do każdego z powyższej listy.
Kanye West - Dark Fantasy -> Jeśli pierwsze wrażenie przekłada się na ocenę całego albumu to Kanye zaplanował swoje nowe dzieło z niesamowitą bystrością. "Dark Fantasy" to kompozycja potężna, otwierająca wielowymiarowy krążek w naprawdę wielkim stylu. Refren natomiast zgodnie z treścią wynosi nas "much higher". Oł, oł, oł, oł, ooł.
Kid Cudi feat. Cee-Lo Green - Scott Mescudi vs. The World -> Druga płyta Cudiego siadła mi dużo mniej niż debiut, który uznałem płytą roku 2009. Ale to, co zrobił w tym refrenie Cee-Lo to jakaś cholerna magia. Właśnie dlatego o intrze z "Man On The Moon II" zapomnieć nie mogłem.
Kurtis Blow Jr - Supercalifragalisticflyshit-> Rzut na taśmę i odkrycie ostatnich dni (mixtape wyszedł w 2011, ale ten numer wyciekł jeszcze w 2010). Jeżeli po paru sekundach potrafię wykrzyknąć "co za bit!"a po kilkunastu odlatuję i reakcja powtarza się przy kilku kolejnych odsłuchach to albo coś jest ze mną nie tak, albo ten numer naprawdę kosi. Nieziemski luz, świat wokół zatrzymuje się na chwilę a wrażenie jest takie jak spotęgowany Curren$y.
Lil Wayne feat. Drake - Right Above It -> Weezy namieszał w tym roku mniej niż wcześniej (co chyba zrozumiałe), ale i tak "I Am Not A Human Being" odpowiednio wzmogło oczekiwanie na "Tha Carter IV". Płyty nie katowałem tak jak poprzednich rapowych wydawnictw Dwayne'a, ale singiel w wakacje latał dość często. Luz, mega pozytywny klimacik, kąśliwe flow i masa rzucanych od niechcenia abstrakcyjnych linijek - czasem udanych, czasem na maksa głupich, ale wciąż raczej powodujących uśmieszek niż zażenowanie. Kochaj lub hejtuj, ja jestem fanem. "We in the building, you niggaz in apartments".
Nas & Damian Marley feat. K'Naan - Africa Must Wake Up -> Monumentalny hymn kontynentu, z którego pochodzi gatunek ludzki i któremu dedykowane jest wspólne dzieło synów Olu Dary i Boba Marleya. Z pomocą somalijskiego uchodźcy K'Naana stworzyli numer, który na żywo brzmi tak, że naprawdę przechodzą ciary. Widok tłumu na Splashu, który zamiast skakać i machać rękoma, na chwilę zastygł w delikatnym kołysaniu, nie zważając na padający deszcz - bezcenny. Jeden z tych niewielu tracków, które mimo że trwają prawie 7 minut to mogłyby trwać i drugie tyle i nikt nie miałby pretensji.
Professor Green - Jungle -> Grime'em zajarać się nie umiem, ale jeśli brytyjski rap ma brzmieć tak, jak Profesorek na swoim debiucie to jestem na wielkie tak. Brud i mrok angielskich ulic czujemy tu na odległość, a mimo tego "Jungle" niesie jak mało co, w połączeniu z klipem robiąc piorunujące wrażenie.
Roccett - City I Know -> Roccett wpadł mi w ucho na ostatniej płycie Yukmoutha. Ten typ brzmi jak westcoastowa wersja AZ i samo to sprawia, że jego "The Free Agent" solidnie przekatowałem w minione wakacje. "City I Know" to naprawdę konkretny singielek a po dołączeniu do Maybach Music West Roccett powinien wypłynąć na szersze wody. Czekam na collabo z Andre Cruzem.
Ski Beatz feat. Curren$y, Wiz Khalifa - Scaling The Building -> Nie potrafię zrozumieć, jak ten numer nie wszedł na producencką płytę Ski. Sprawia pozory leniwości, ale jest przestylowym bangerem, zgrabnie łączącym klasyczne i nowoczesne wpływy. A Spitta z Wizem lecą tu tak, że nie mamy wątpliwości, że naprawdę są w budynku na innym levelu. Uwaga - wkręca się mocno.
Too $hort feat. Birdman, Jazze Pha - Checkin My Hoes -> Nie wierzę, że to wyszło w roku 2010. Ten bit kipi takim kalifornijskim funkiem, że cofa nas o dobre 15 lat. $hort zawsze jest szefem, Birdman zawsze wackiem jakich mało a Jazze Pha dał radę zaskakująco dobrze. Miej to na oku, jak Short Dawg swoje panienki.
Twista - Up To Speed -> To jest właśnie flow. Twista w takiej formie, że czapki z głów. Niszczące przyspieszenia i jeszcze lepsze, mega rytmiczne i melodyjne, zwolnienia na soczystym, midwestowym bicie. Ogień i demonstracja pełni umiejętności.
Wiz Khalifa - Black & Yellow -> Do dziś nie wiem, jak mogłem nazwać ten numer przeciętnym. Ale chyba setki późniejszych odsłuchów zmyły winy. To mainstreamowa bomba o takiej sile rażenia, że niedługo pewnie rodzime radiostacje o różnych dziwnych literach w nazwie będą puszczały ją na okrągło, piejąc z zachwytu nad swoim nowym odkryciem. A ja będę się tylko cieszył i dopowiadał "Everything I do, I do it big". Aha, i remixów było sporo, ale żaden z oryginałem równać się nie może. Koniec, kropka.
Strony