Kończąca się właśnie dekada, w rapie upłynęła pod znakiem "zjadania ogona". Niby nie było tak źle i otrzymaliśmy sporo albumów, które wracają do odtwarzaczy ze sporą regularnością. To w latach dwutysięcznych powstały "A Long Hot Summer", "Untitled", "Black Album", "Starchild", "Quality" czy "The Tipping Point".
W grze brakowało jednak jednego istotnego elementu... debiutów.Chlubne wyjątki tylko potwierdzały regułę. Debiutanci albo nie byli zbyt dobrzy by porwać tłumy, albo nie byli zbyt dobrze promowani, albo starsi koledzy nie mieli ochoty babrać się w błocie undergroundu, żeby szukać pereł, które gorzkniały, traciły formę i przepadały...
Wygląda na to, że w bardzo dynamicznym tempie ulega to zmianie, co dobrze wróży kolejnej dekadzie, a co za tym idzie naszym uszom.W przeciągu tego miesiąca usłyszałem tyle znakomitej muzyki od debiutantów, że aż sam zaczynam się w tym gubić. Z jednej strony mamy Drake'a, który choć rozczarował mnie debiutem z pewnością nie jest chwilową gwiazdeczką Cash Money, co widać po znakomitej sprzedaży.
Jay-Z chyba bardzo poważnie traktuje swoje plany związane z J.Cole'm, a ten ostatnim singlem, dowodzi, że jego zapowiedzi w stylu "jestem jak młody Simba, nie mogę się doczekać, żeby być królem" wcale nie są pustym bragga. Porównywanie ich do Hovy i Nasa można uznać za trochę głupawe, ale dobrze obserwować dwa tak mocne wejścia na scenę. Jeśli J. Cole zrobi dobry, imprezowy singiel to pewnie sprzeda solidną ilość krążków. Jeśli sprzeda solidną ilość krążkówmoże stać się filarem sceny na długie lata.
Z drugiej strony mamy nie tak młodego, ale nie mniej obicującego Ya Boya, o którym ciągle wspomina mi Mateusz, twierdząc, że w tej chwili przerósł już talent Game'a. Na zachodzie pojawił się znakomity Fashawn, który być może nie dorówna powyższej liście poziomem sprzedaży, ale jego "Boy Meets World" to rzecz znakomita, świeża i ciekawa.
Mamy B.o.B., Kid Cudiego czy Ashera Rotha którzy zupełnie niespodziewanie przedarli się do setki Billboardu notując znakomite wyniki sprzedaży i dobre recenzje. Fantastyczny album zrobili The KnuX, którym nie pomogła jednak nawet managerska pomoc Paula Rosenberga. Diddy podpisał kontrakt z Red Cafe, który chociażby u Statik Selektah pokazał, że jest wart uwagi. Teraz stał się jeszcze elementem supergrupy The Dream Team, gdzie porapuje sobie obok Ricka Rossa czy Busta Rhymesa. Słaby start?
Nie można nie pamiętać o takich postaciach jak Big Sean, który wchodzi do gry z wyrobionym stylem, klasą i pomysłem na siebie,
Wiz Khalifa, która dla mnie brzmi jak wyjątkowo ciekawe skrzyżowanie Big L'a z Nasem przerzucone we współczesność. Coraz więcej mówi się o Big K.R.I.T.'ie, Jay Rocku czy Nipsey Hu$$le.
Tak naprawdę można wymieniać dłużej!Nasir Jones ostatnio w wywiadzie dla hiphopdx powiedział "hip-hop is no longer dead". Z taką załogą newcomerów ma ku temu podstawy. Dzieje się moi drodzy!
Obserwujcie "Świeżą Krew" i nie bójcie się sięgać po produkcje ludzi, których ksywek nie znacie. Każda z postaci o których wspomniałem w tym felietonie, a przecież nie jest ich mało, zasługuje na uwagę. PS: Na zdjęciu okładka XXL, którym należą się wielkie propsy za nosa przy dobieraniu postaci do
"10 Freshman For '10".