Michał Tomasik "Save It For Yourself" - przedpremierowa recenzja
Z muzyką Michała Tomasika aka T.O.M.S.-a miałem przyjemność zapoznać się bardziej przy okazji wypuszczonego dwa lata temu "Hold That Thought". Sam raper zaś miał już wcześniej jakieś muzyczne dokonania, aczkolwiek wśród odbiorców poszukujących nieco bardziej ambitniejszego podejścia do dźwięków właśnie wspomniany wcześniej materiał odbił się echem. Niestety tylko echem, bez żadnego przymiotnika, a szkoda - w szeroko rozumianym podziemiu Michał prezentuje zupełnie inną muzyczną jakość aniżeli znamienita większość raperów. Wydaje mi się, że on sam nie do końca czuje się artystą stricte hip-hopowym. Powiem więcej - wrzucenie go do jednego worka z typami gubiącymi po drodze flow, nie mającymi szans na realny progres warsztatu czy charakteryzujących się tekstową miałkością, byłoby zbrodnią. Możecie mówić, że to za duże słowa, jednakże włączcie sobie "Save It For Yourself" i z całą pewnością, używając podobnych określeń, odniesiecie się do twórczości typa, który z marszu powinien ze swoimi umiejętnościami wbić się do głównego nurtu.
Słowem - kluczem w kontekście "Save It For Yourself" jest umiejętność. Dotyczy ona całości materiału, począwszy od wyprodukowanej muzyki, przez warszat wokalny Michała i kończąc na zaproszonych przezeń gościach. W każdym z tych aspektów ich nagromadzenie jest niespotykanie duże. Zacznijmy może najpierw od muzyki, albowiem to ona wprowadza powiew świeżości, dając jednocześnie solidny fundament pod warstwę liryczną. Dźwięków niepowiązanych zupełnie z rapową stylistyką jest tak wiele, że "zamknięte głowy" mogą porzucić sprawdzenie "SIFY". I zrobią tym krokiem wielki błąd. Hip-hop spotyka się tutaj z żywym graniem partii gitarowych, perkusyjnych, klawiszowych, a też gdzieniegdzie piszczał i przeszkadzajek. Mieszanka wybuchowa, jednak jakże umiejętnie wyważona w swoich proporcjach. Myślę, że utrzymanie w ryzach tak wielu dźwięków nie udałoby się, gdyby nad muzyką pracowało zbyt wielu muzyków, dlatego też w przypadku tego materiału to gospodarz odpowiada niemal w całości za warstwę muzyczną. Jedynym wyjątkiem jest kawałek "Your World", gdzie Marcin Kiraga szarpie strunami gitary, nadając numerowi bluesowy sznyt. Nie okaże się przesadnym stwierdzenie, iż "Save It For Yourself" to jeden z najlepiej wyprodukowanych albumów nie będących w mainstreamie. T.O.M.S. nie daje powodów ku temu, by przyczepić się do produkcji muzyki na płycie. Wskażę, rzecz jasna, swoich faworytów i będą nimi "Classic" oraz "Poor Me" - stojące brzmieniowo w zdecydowanej opozycji wobec chociażby wspomnianego wyżej "Your World". A za dźwięk piszczały w refrenie "Karma's a bitch", kojarzący mi się jakby został żywcem wyjęty z 2cztery7, należy się odrębne oklaski.
No właśnie, nie bez powodu przytoczyłem warszawski skład, bowiem słuchając "SIFY" można postawić dość zaskakującą i odważną tezę - Michał Tomasik ma w sobie kilka elementów artystycznego rzemiosła wyjętych wprost z warsztatu Mesa. Mam tu na uwadze przede wszystkim niczym nie ograniczoną swobodę w poruszaniu się zarówno wśród dźwięków przywołujących na myśl klasyczne podejście do rapowego podkładu muzycznego, jak również okiełznanie muzyki, która z hip-hopem niewiele na pozór może mieć wspólnego. Nie ma też, rzecz jasna, oporów w śpiewaniu, a wychodzi ono w sposób czysty i melodyczny, bez grama fałszu. Słucha się takiego "One", czy świetnego refrenu w singlowym "Adulthood" z czystą przyjemnością. Choć prawdziwy popis umiejętności wokalnych gospodarza znajduje się nieco dalej - w "The Burden of Youth", gdzie refren niesie ten poważny w treść numer bardzo wysoko. Skoro warsztatowo nie można za bardzo przyczepić się do Michała, to może znajdzie się coś w liryce? Też nie. W otwierającym materiał "One" emocje mieszają się z elementami ekshibicjonizmu. Dalej jest podobnie - "Adulthood", gdzie dobre gościnne wejście zaliczył Emen i uzupełnił rozważania T.O.M.S.-a o tym, co niesie za sobą dorosłość. Prawdziwa "życiówka" zaś znajduje się w "The Burden of Youth" - podpisuję się pod każdą padającą tam linijką i jednocześnie zostawiam wielką okejkę Paulinie Witkowskiej za dopełnienie w refrenie śpiewu Michała. Ostatnim gościem na płycie jest Adi Nowak, zostawiając po sobie stylowy ślad w "Allergenie" na zakończenie krążka.
Postawmy sobie kilka pytań - jak to jest, że taki gość jak T.O.M.S., mający tak szeroki wachlarz atutów warsztatowych w kwestii wokalnej i produkcyjnej nie ma należytego fejmu i nie wykręca kosmicznej liczby wyświetleń? Czy świadomość odbiorców rapu jest aż tak zamknięta? A może po prostu nie są zbyt dojrzali, by zwrócić uwagę na wartość artystyczną, jaką niewątpliwie posiada Michał Tomasik? Póki co myślę, że zostawimy te pytania bez odpowiedzi i zobaczymy, jakim echem odbije się "Safe It For Yourself". Wieszczę, może nieco na szkodę chłopakom z Superlativez", że w niedalekiej przyszłości ich chyba najlepsza perła zmieni wydawcę i wypłynie na szerokie wody. A domyślam się, że Herman z Grabsonem byliby i tak zadowoleni, że to za pośrednictwem ich inicjatywy T.O.M.S. zwróćiłby uwagę majorsów i pchnąłby swoją karierę zdecydowanie dalej. Tego mu z całego serca życzę, bowiem "SIFY" jest albumem kompletnym, mogącym śmiało stawać w szranki z najlepszymi albumami zaprezentowanymi do czerwca 2016 roku w polskim rapie, a i zapewne z zapowiedzianymi produkcjami również będzie podobnie.