Żyto "Wiry" - premierowa recenzja
Ładna była, ja o bar oparty, jakby to był, k**wa, bilardowy stół / chciałem jej wbić bile tam, gdzie piękna dupka dzieli się na pół – takimi oto wersami Żyto rozpoczyna swoją pierwszą oficjalną płytę, wydaną nakładem PROSTO. Fakt, na ekranie nie wygląda to nazbyt korzystnie, jednak wystarczy wrzucić „Wiry” na dobry sprzęt i dać częstochowskiemu raperowi niecałe pięćdziesiąt minut, by przekonać się, że to cholernie stylowy zawodnik, u którego bezczelność jest tylko jedną z kilku… zalet.
Z tą bezczelnością Żyto w żaden sposób się nie kryje – podobnych w wymowie linijek można wyłapać jeszcze kilka, nawet w cytowanym powyżej numerze. „Ładna była” to zresztą prawdziwy wjazd z buta, który przy okazji udanie wprowadza w klimat całego materiału. Nie bez powodu info prasowe głosiło, że płyta brzmi, jakby Żyto od urodzenia mieszkał w Londynie. „Wiry” są wszak bardzo londyńskie – najeżone nowoczesną, agresywną elektroniką i pulsujące grime’ową energią. Swoich podkładów użyczyli producenci zarówno nieco bardziej znani (Tytuz, Urban), jak i zupełnie dotychczas anonimowi (Krasnal, PSR). O ile trudno wskazać bit, który zdecydowanie odstawałby od reszty, tak wyróżnić trzeba Lowera Entrance’a, podopiecznego wylęgarni talentów z kręgu new beats, czyli U Know Me Records. Jego przestrzenne, zbasowane produkcje robią duże wrażenie – szczególnie w „Moja muzo”.
Żyto bardzo dobrze się w tym wszystkim odnajduje. (Na marginesie: apogeum kompatybilności między nawijką a muzyką zostaje osiągnięte, gdy częstochowski emce wymawia słowo „spokojnie” w refrenie z przytoczonego przed chwilą numeru). Ten szorstki, chropowaty wokal i rapowanie jakby od niechcenia są nie do podrobienia. Refreny to zresztą ciekawa rzecz tutaj. „Mamy balecik” x8, „To prawda” x16, „Każdy, każdy, każdy ma cenę” x8 – tak wygląda większość z nich. Zabieg jak najbardziej na plus – chwyta już po pierwszym odsłuchu, a na koncertach też powinno robić robotę. Ogólnie, płyta ma duży koncertowy potencjał – może poza dwoma-trzema utworami, takimi jak refleksyjne „Wybacz mi” z Kamilą Bagnowską. Spektrum tematów nie jest może specjalnie wyrafinowane i odkrywcze – melanże, szeroki wachlarz relacji damsko-męskich – grunt jednak, że Żyto ugryzł to po swojemu i przyprawił specyficznym, chamskim sznytem, przez co brzmi świeżo. Korzystnie wypadł też w intrygującym storytellingu „Nie psa wina”. Dodajmy, że gościnnie na „Wirach” mamy mocną reprezentację Radomia (KęKę, Kotzi, Boro, Wola, HDS) i Małolata, którzy fajnie ubarwili całość.
Na tym krążku nie ma czarów, wyginania flow i poczwórnych rymów – i całe szczęście. Nie ma też zbędnych ceregieli i chęci przypodobania się komukolwiek; przesadnej dbałości o poprawność językową, niestety, też nie ma. Są za to wyrobiona, charakterna stylówa i porządna oprawa muzyczna. Dobrze, że taki rap ma okazję wyjść do szerszej publiczności. Mocne cztery.